„Żona ciągle chodziła do nowego sąsiada. Nie chciałem wierzyć, że na macie ćwiczą tylko pilates”
„– Ile razy w tygodniu można ćwiczyć te same mięśnie? – zapytałem z pozornym spokojem, kiedy Alicja zakładała sportowe buty. – To pilates, Paweł. Tam się nie chodzi jak na siłownię – rzuciła, nie patrząc mi w oczy”.

Nie wiem, kiedy dokładnie to się zaczęło. Może wtedy, gdy po raz pierwszy odłożyła telefon, zanim zdążyłem podejść i pocałować ją w czoło. Albo może wtedy, gdy po kolacji nie chciała już oglądać z nami serialu, tylko zniknęła w sypialni pod pretekstem „bólu głowy”. Nie było jakiegoś jednego momentu, który by mnie zaalarmował. Raczej powolne, nieuchwytne zmiany.
Mam na imię Paweł. Jestem zwykłym facetem po trzydziestce, pracuję w korporacji, piję za dużo kawy, a od poniedziałku do piątku marzę tylko o tym, żeby w sobotę pospać do dziewiątej. Alicję poznałem dziesięć lat temu na imprezie u wspólnego znajomego. Miała wtedy burzę loków, śmiała się głośno i wszędzie jej było pełno. To ona zagadała pierwsza. To ona zapytała, czy wierzę w przeznaczenie. Śmiałem się wtedy, że nie, ale chyba od tamtej nocy zacząłem.
Byliśmy razem przez wiele wzlotów i jeszcze więcej upadków. Nie mieliśmy dzieci, choć parę razy o tym rozmawialiśmy. Alicja mówiła, że jeszcze nie czas. Ja nie naciskałem. Miałem wrażenie, że wciąż jesteśmy „my” – nawet jeśli trochę zmęczeni, to jednak razem.
Aż pewnego dnia wróciłem do domu i zastałem ją w legginsach i obcisłym topie, wychodzącą z klatki schodowej razem z nowym sąsiadem. Wiktor. Przystojny, wysoki, z tym cholernym uśmiechem, który wyglądał jak z reklamy pasty do zębów. „To tylko pilates” – powiedziała wtedy lekko, jakby to wyjaśniało wszystko. Tyle że z każdym tygodniem tych zajęć było coraz więcej. A czasu dla mnie było coraz mniej.
Byłem podejrzliwy
– Ile razy w tygodniu można ćwiczyć te same mięśnie? – zapytałem z pozornym spokojem, kiedy Alicja zakładała sportowe buty.
– To pilates, Paweł. Tam się nie chodzi jak na siłownię – rzuciła, nie patrząc mi w oczy.
– Jasne – parsknąłem. – I akurat z naszym nowym sąsiadem? Sam na sam?
Zamarła tylko na sekundę, ale ja to zauważyłem. Ten mikrogrymas na twarzy. Jakby na moment zgubiła rytm, który tak skrzętnie sobie układała.
– Przesadzasz – powiedziała, zbyt szybko. – To normalne zajęcia, czasem jest jeszcze jedna dziewczyna. Przecież on jest intruktorem.
– „Czasem”? – powtórzyłem. – A czasem nie?
Milczała. Zakładała opaskę na włosy, udając, że nie słyszy. Ale ja już czułem, jak we mnie narasta coś dziwnego, lepka mieszanina złości, zazdrości i lęku. Wiedziałem, że coś się zmienia. Że coś... ucieka.
– Może po prostu powiedz mi, że cię kręci – powiedziałem cicho, bardziej do siebie niż do niej.
Wtedy spojrzała na mnie. Ten wzrok zapamiętam do końca życia – jakby nagle ktoś ją przyłapał, jakby musiała przełknąć coś gorzkiego.
– Przestań – wyszeptała. – Nie rób sceny.
Zatrzasnęła za sobą drzwi, zanim zdążyłem odpowiedzieć. Zostałem sam, wpatrując się w jej pustą filiżankę po kawie.
Koleżanka wiedziała więcej
Spotkałem Kasię przypadkiem, pod sklepem. Niosła siatkę z warzywami i jak zwykle zagadała z tym swoim pogodnym tonem.
– Hej Paweł! Co tam u was?
– A, wiesz… po staremu – rzuciłem, niepewnie szukając w głowie jakiegoś neutralnego tematu. – Alicja dalej szaleje na pilatesie.
– O tak, opowiadała mi! – zaśmiała się. – Wiktor podobno potrafi porządnie rozciągnąć człowieka… No i ten jego gabinet... Super klimat, nie?
– Gabinet?
– No wiesz, on urządził sobie małą salę u siebie w mieszkaniu. Ma lustra, świece, takie tam. Alicja mówiła, że czasem po zajęciach sobie jeszcze gadają. Że fajnie się z nim rozmawia.
Miałem ochotę rzucić zakupami, które trzymałem. Ale zamiast tego tylko się uśmiechnąłem.
– Mhm. Dużo tam teraz ćwiczy?
– Oj tak! Chyba cztery razy w tygodniu, a czasem zostaje jeszcze dłużej, jak się zasiedzą. Ale nie bój się, nie podejrzewam jej o romans – dodała z uśmiechem, który miał mnie uspokoić, ale tylko dolał oliwy do ognia.
Podziękowałem i odszedłem, serce waliło mi jak młot. Cztery razy w tygodniu? "Zasiedza się"? Przed oczami przelatywały mi wszystkie chwile, kiedy mówiła, że wróciła późno, bo „korki” albo „przedłużyło się”. Byłem ślepy, ale teraz zaczynałem łączyć fakty. Każde słowo Kasi było jak klocek w układance, która coraz mniej przypominała niewinne ćwiczenia. I wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że może powinienem ją śledzić.
Coś było na rzeczy
To był czwartek. Wracałem wcześniej z pracy, bo szef odwołał spotkanie. Nie uprzedziłem Alicji – po co miałbym? Marzyłem tylko o gorącej herbacie i ciszy. Ale kiedy przekręciłem klucz w drzwiach, usłyszałem jej głos. Cichy, jakby rozmawiała z kimś przez telefon.
Zatrzymałem się w przedpokoju. Usłyszałem:
– Dzisiaj nie dam rady. Paweł coś podejrzewa… był dziwnie milczący rano.
Zamarłem.
– Tęsknię, ale musimy uważać. Przynajmniej na razie.
Mówiła szeptem, niemal z czułością. Ton, którego nie słyszałem od miesięcy. Nie dla mnie.
Wszedłem do salonu powoli, ale stanowczo. Alicja siedziała na kanapie, wpatrzona w ekran telefonu. Gdy mnie zobaczyła, jej twarz pobladła.
– Więc to prawda?! – wybuchłem. – To nie był żaden pilates, tylko schadzki? Zdradzasz mnie?
Odłożyła telefon, ale nie zaprzeczyła. Nie rzuciła się do tłumaczeń. Tylko siedziała, jakby nie wiedziała, od czego zacząć.
– Od kiedy?! – krzyknąłem. – Od kiedy mnie okłamujesz?!
– Paweł... – zaczęła cicho. – Nie chciałam, żeby tak to wyszło. To wszystko... wymknęło się spod kontroli.
– To nie odpowiedź – warknąłem. – Od kiedy?!
Spojrzała na mnie z czymś między żalem a zmęczeniem.
– Od dwóch miesięcy – powiedziała.
Zatkało mnie. Czułem, jak coś we mnie pęka – nie jak szkło, a jak coś znacznie cichszego, trudniejszego do zauważenia. Może zaufanie. Może miłość.
Żona przyznała się do romansu
Usiadła powoli na fotelu, jakby nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Ja stałem przy oknie, z rękami zaciśniętymi w pięści. Nie chciałem patrzeć na nią, ale nie mogłem przestać.
– To nie było zaplanowane – powiedziała w końcu. – Na początku naprawdę chodziłam tam tylko ćwiczyć.
Parsknąłem. Ironicznie. Gorzko.
– A potem co? Zaczęliście się rozciągać bardziej?
Nie zareagowała. Zamiast tego zaczęła mówić powoli, ostrożnie. Jakby opowiadała komuś obcemu.
– Był taki dzień… przyszłam po pracy, zmęczona. Ty miałeś spotkanie, znowu się spóźniłeś. Weszłam do Wiktora, a on zapytał, czy wszystko w porządku. Normalne pytanie. Ale powiedział to tak, że poczułam się... widziana. Naprawdę widziana. Jakby ktoś mnie wreszcie słuchał.
Westchnęła ciężko. Przez chwilę myślałem, że się rozpłacze, ale tylko ścisnęła dłonie.
– Później zaczął mnie dotykać – na zajęciach, niby poprawiał postawę. Ale to było inne. Czułam dreszcz, napięcie. I któregoś dnia po prostu... nie cofnęłam się. Przeciwnie. Przyciągnęłam go.
Odwróciłem się do niej.
– I wtedy wszystko się rozpadło – powiedziałem zimno. – Jak mogłaś?
Spojrzała na mnie z bólem w oczach.
– To przez ciebie, bo nie miałeś dla mnie czasu.
Nie odpowiedziałem. Wyszedłem, trzaskając drzwiami, bo nie ufałem swoim emocjom.
Chciałem załatwić to po męsku
Zadzwoniłem do jego drzwi tego samego wieczoru. Palce mi drżały, a serce waliło jak szalone. Gdy tylko Wiktor je otworzył, miałem ochotę wbić mu pięść w twarz.
– Musimy porozmawiać – powiedziałem twardo.
Nie wyglądał na zaskoczonego. Jakby wiedział, że ten moment nadejdzie. Cofnął się, wpuszczając mnie do środka. Jego mieszkanie pachniało kadzidłami. Lustra na ścianach, miękkie światło – miejsce stworzone do zmysłowego teatru.
– Paweł... – zaczął, ale przerwałem mu.
– Od kiedy? – warknąłem.
Zawahał się.
– Dwa miesiące. Ale nie sądziłem, że tak się to potoczy.
– A jak miało się potoczyć? – warknąłem. – Że będziesz ją mieć na zajęciach i w łóżku, a ja dalej będę myślał, że trenuje brzuch?
Spuścił wzrok. Wreszcie.
– Alicja szukała czegoś, czego jej brakowało. To nie miało być... poważne.
– Czyli to była przygoda? – zapytałem chłodno.
– Nie, znaczy... – zająknął się. – To ona zbliżyła się pierwsza. Ja... uległem.
Zaśmiałem się.
– Uległeś? Jesteś dorosłym facetem, a gadasz, jakbyś się poślizgnął i przypadkiem wylądował w jej łóżku.
Nie odpowiedział. Patrzył tylko na mnie, jakby coś chciał powiedzieć, ale zabrakło mu słów. Wyszedłem, trzaskając drzwiami. Nie wiedziałem, co było gorsze – zdrada czy sposób, w jaki oboje próbowali to racjonalizować.
Ale byłem głupi
Wróciłem do pustego mieszkania. Światła były zgaszone, a w kuchni stała tylko kartka. „Pojechałam do mamy. Muszę przemyśleć wszystko. Nie dzwoń.” – tyle. Ani przepraszam, ani wyjaśnień. Tylko chłodne „muszę przemyśleć”. Jakby to był projekt do pracy, nie nasze małżeństwo.
Usiadłem na kanapie i patrzyłem w pustkę. Z kuchni dobiegało tykanie zegara, jakby odliczał czas do jakiejś decyzji, której nie chciałem podjąć. Wstałem, przeszedłem przez mieszkanie. Jej rzeczy były nietknięte – książki, kosmetyki, ta jej ulubiona bluza z kapturem, w której chodziła po domu zimą. Wszystko zostało. Tylko jej nie było.
Zatrzymałem się przy macie do pilatesu, zwiniętej i opartej o ścianę. Patrzyłem na nią przez dłuższą chwilę, jakby to ona była winna. Wziąłem ją pod pachę, otworzyłem balkon i bez chwili zawahania cisnąłem w dół.
Usiadłem z powrotem. Pomyślałem o wszystkim, co przegapiłem. O wszystkich wieczorach, kiedy ona milczała, a ja udawałem, że to nic. Może to nie był tylko romans. Może to była kulminacja lat, w których oboje się oddalaliśmy, tylko ona była pierwsza, która przestała udawać. Nie wiedziałem, co będzie dalej. Rozwód? Terapia? Przebaczenie? Nie mam pojęcia.
Paweł, 34 lata
Czytaj także:
- „Kochałam szwagra, ale on wybrał moją siostrę. Po latach zasiane niegdyś nasionko zakiełkowało”
- „Siostra chciała zgarnąć całą ojcowiznę, a mnie traktowała jak intruza. Kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada”
- „Zamieniłam garnki na pędzle, bo dobijało mnie bycie gosposią dla męża. Zamiast płótna wymalowałam sobie rozwód”

