Reklama

Po śmierci Wiktora cisza stała się moją codziennością. Nie była to ta łagodna, kojąca cisza, w której człowiek może odpocząć – tylko taka, co dudni w uszach i rozciąga się jak mgła. Budzę się rano i przez chwilę mam złudzenie, że wszystko jest jak dawniej. Ale potem odwracam głowę w stronę pustej połowy łóżka i znów czuję ten znajomy ucisk w piersi.

Nie byłam typem kobiety, która roztkliwia się nad swoim losem. Życie z Wiktorem też nie było usłane różami – potrafił być uparty, zamknięty, czasem znikał myślami gdzieś na wiele dni. Ale zawsze wracał. A ja… byłam. Po prostu byłam. Gotowa na zupy, pranie, wspólne wieczory przed telewizorem, wspomnienia wycieczek, dzieci. To były nasze drobne rytuały. Życie bez fajerwerków, ale oswojone, znajome, a przez to – ważne.

Od pogrzebu minęły trzy miesiące, ale nie ma dnia, żebym nie poszła na cmentarz. Czasem idę z kwiatami, czasem tylko po to, by postać i popatrzeć. Lubię to miejsce. Spokojne. Tam przynajmniej wiem, gdzie on jest. Na cmentarzu czuję, że jeszcze coś znaczyłam. Że byłam czyjaś.

W domu… nie ma nic. Oskar wpada raz na jakiś czas, z Jowitą piszemy na komunikatorze. Ale prawda jest taka, że od śmierci Wiktora jestem sama. Pustka ma smak rozpuszczonej kawy, tej, którą piję rano przy kuchennym stole, bez słowa, wpatrując się w firankę.

Pojawił się ten wieniec

Na cmentarzu byłam wcześniej niż zwykle. Jakoś nie mogłam spać, a poranki były jedynym czasem, gdy coś w środku mnie jeszcze się nie buntowało. Wzięłam nowe znicze, trochę gałązek wrzosu, białe chryzantemy. Wiktor zawsze mówił, że białe są najbardziej eleganckie – tak jakby dla zmarłych istniał jeszcze jakiś kodeks.

Podeszłam do grobu i zamarłam. Stał tam świeży wieniec. Duży, z czerwonych róż i białych lilii. Nie mój. Złoty napis na wstążce głosił: „Na zawsze Twoja, K.”. Zrobiło mi się słabo. Usiadłam na ławce, bo nogi miałam jak z waty.

Co to jest? – wyszeptałam do siebie.

Po kilku minutach przyszła Stefania – moja sąsiadka z bloku, wdowa od pięciu lat. Zawsze miała wyczucie do złych momentów.

– Bożena, to chyba nie twoje? – spytała, unosząc brew i zerkając na wieniec.

– Nie – odpowiedziałam twardo, choć sama nie wierzyłam we własny głos.

Stefania podeszła bliżej, przeczytała napis jeszcze raz i pokręciła głową.

Może jakaś kochanka? Wiesz, nie takie rzeczy się zdarzają. Po tylu latach… nie zdziwiłabym się.

Zerwałam się z ławki jak wściekła.

Co ty wygadujesz?! – wrzasnęłam. – Wiktor nie był takim człowiekiem!

– Spokojnie, Bożena… ja tylko…

Nie mów mi takich rzeczy! To jest dokładnie jego grób. I dokładnie jego imię. To jego data! K… kto to jest K.?!

Złapałam za pierwszy lepszy znicz i rzuciłam nim o ziemię. Potem drugi. Wrzosy rozsypały się po chodniku, a Stefania stała jak wryta.

– Mamo! – usłyszałam głos Oskara za plecami. – Co ty robisz?!

Nic! – ryknęłam, nawet nie patrząc, czy to do niego, czy do świata.

Oskar próbował mnie złapać za ramię, ale się wyrwałam. Zostawiłam wszystko – kwiaty, porozrzucane szkło, ten cholerny wieniec – i pobiegłam do wyjścia z cmentarza. Nie wiem, ile szłam. Przysięgałam sobie tylko jedno: nigdy więcej. Nigdy więcej nie postawię stopy na tym przeklętym cmentarzu. Nigdy.

Zamknęłam się na ludzi i świat

Od tego dnia nie odezwałam się do nikogo przez ponad tydzień. Telefon pikał, ktoś dzwonił, raz nawet Stefania pukała do drzwi, ale nie otworzyłam. Wychodziłam tylko tyle, by sprawdzić, czy listonosz nie zostawił czegoś w skrzynce. Czasem zaparzyłam herbatę, czasem nie. Jadłam byle co. W domu pachniało kurzem i czymś zatęchłym.

Tyle lat byłam przy nim, gotowa na każdą jego ciszę, każde niedopowiedzenie. Myślałam, że go znam. A może znałam tylko część? Kim była K.? Kochanką? Przyjaciółką, o której nigdy nie słyszałam? Czy pisał do niej, kiedy mówił, że idzie na spacer? Czy kłamał, gdy całował mnie w policzek i mówił: „Jesteś najlepsza, Bożenka”?

Któregoś dnia przyszła moja córka, Jowita. Nie uprzedziła mnie. Wparowała z torbą z zakupami, jakby chciała mi tym przykryć żałobę.

– Mamo, może to jakaś pomyłka? – powiedziała, rozkładając chleb i ser na kuchennym blacie. – Może ktoś źle trafił. Albo to jakaś stara znajoma, co nie wiedziała…

– Nie bądź naiwna – przerwałam. – Wszystko ma sens. On zawsze miał swoje tajemnice.

– Przesadzasz.

Ty nic nie wiesz – warknęłam. – Byłaś dzieckiem, patrzyłaś na niego jak na świętego. Ale on był tylko człowiekiem. I teraz może się okazać, że przez całe życie mnie oszukiwał.

Zamilkła. Po chwili wyszła, zostawiając torbę z bułkami.

Kilka dni później wróciłam na cmentarz. Nie z potrzeby, nie z tęsknoty. Z obowiązku. Grób trzeba posprzątać. Patrzyłam na wyblakły już wieniec z napisem „K.” i czułam… pogardę. I do siebie, że tyle czasu żyłam w ciemności. I do niego, że mi na to pozwolił.

Spotkałam ją przy grobie

To był zwykły czwartek. Padała jakaś drobna mżawka. Miałam na sobie pelerynę przeciwdeszczową, a w torbie nowy znicz. Nie chciałam już czuć emocji, chciałam tylko zmyć z siebie ten wstyd i chaos. Ot, techniczne porządki.

Już z alejki zobaczyłam, że przy grobie ktoś klęczy. Ciemny płaszcz, kaptur, pod nim srebrne pasma włosów. Poprawiała coś przy zniczach. Od razu zesztywniałam. Ręce mi się spociły. Ruszyłam przed siebie jak na wojnę.

Ty jesteś tą K.? – wyrzuciłam z siebie, nie patrząc na jej twarz.

Kobieta podniosła wzrok. Miała łagodne rysy i oczy, w których był lęk.

– Słucham? – powiedziała cicho.

Od wieńca. Chcesz teraz udawać, że nic nie wiesz?

Zaczęła się nerwowo rozglądać.

– Ja tylko… przepraszam, chyba znowu się pomyliłam… On leży dwa groby dalej.

Zmarszczyłam brwi. Spojrzałam na wieniec – świeży, z białych lilii. Napisu tym razem nie było. Ona patrzyła teraz na mnie jak na kogoś obcego, zaniepokojona, ale nie winna.

– Jestem Klaudia – dodała po chwili. – Mój mąż, też Wiktor, leży tam, obok. Podobne nazwisko. W zeszłym miesiącu też się pomyliłam, ale wtedy nikt nie widział.

Milczałam. Czułam, jak serce wali mi jak młotem. Głupio mi było, ale złość nie pozwalała się cofnąć. Krew dudniła w uszach. Ona też zamilkła.

Stałyśmy chwilę w milczeniu, aż w końcu usiadła na ławce. Ja zostałam przy grobie. Ręce mi się trzęsły, a w głowie rozdzierała się jedna myśl: czy to możliwe, że przez te wszystkie tygodnie nienawidziłam kogoś, kto w ogóle nie istniał?

Usiadłam obok niej. Milczenie między nami było ciężkie, ale jakieś… prawdziwe.

Łączyły nas podobne historie

Następnego dnia znów przyszłam. Sama siebie nie poznawałam. Jeszcze dwa tygodnie temu przysięgałam, że nigdy więcej. A teraz… sama nie wiedziałam, czy to ciekawość, czy potrzeba.

Klaudia już tam była. Miała ze sobą mały termos i dwa papierowe kubki.

– Pomyślałam, że jak znów pani przyjdzie, to może się pani nie obrazi za herbatę – powiedziała.

Usiadłyśmy. Grób Wiktora po lewej, grób jej męża po prawej. Między nami cisza, ale nie taka jak dawniej. Ciepła.

Jak długo pani była z mężem? – spytałam po dłuższej chwili.

– Dwadzieścia dwa lata – uśmiechnęła się. – A pani?

– Prawie dwadzieścia sześć. Ale… nie wiem już, ile z tego było prawdą.

To przez ten wieniec? – spojrzała na mnie. – Przecież to był tylko wiecheć z kwiatów. Ale strach… on potrafi przerobić wszystko, co zobaczymy, w coś, co boli najbardziej.

Zacisnęłam dłonie na kubku. Ciepło parzyło mi palce.

Myślałam, że mnie zdradzał. Że całe życie było na niby. Że ja byłam tylko tłem.

Klaudia kiwnęła głową.

– Z moim Wiktorem też bywało różnie. Znikał w pracy, zamykał się w sobie. Ale jak raz zachorowałam, przynosił mi herbatę co godzinę. Nawet wtedy, gdy gorączkowałam i wszystko rozlewałam. Wtedy wiedziałam, że to on.

Spojrzałam na jej oczy. Ciepłe. Mądre. Zaczęłyśmy się śmiać. Z niczego. Z absurdu. Ze łzami w oczach. Ona się popłakała pierwsza. Ja zaraz za nią.

– Może następnym razem posadzimy coś wspólnie? – rzuciła.

– Zobaczymy – odpowiedziałam. Ale w głębi serca wiedziałam już, że przyjdę.

To był początek czegoś nowego

Minęło kilka tygodni. Dni zrobiły się dłuższe, a ziemia rozmiękła. Idealny czas na sadzenie. Klaudia przyszła pierwsza, jak zwykle. Miała ze sobą małe doniczki z bratkami i worek ziemi.

– Wzięłam też cebulki tulipanów, ale to bardziej z nadzieją niż z pewnością, że coś z nich będzie – zaśmiała się.

Pomogłam jej. Rozgrzebanie ziemi między grobami miało w sobie coś z dzieciństwa – jakbyśmy razem bawiły się w ogródek.

Mój Wiktor nie lubił bratków – powiedziałam w pewnym momencie. – Mówił, że to „kwiaty cmentarne”.

– Mój też – mruknęła Klaudia. – Ale teraz już nie mają nic do gadania, prawda?

Roześmiałyśmy się. Zadbałyśmy o obydwa groby. Ona przycinała gałązki, ja zamiatałam alejkę. Robiłyśmy to w ciszy, bez przymusu. Po prostu razem. Jakby to było najnormalniejsze na świecie.

– Mój syn tu był ostatnio – powiedziałam. – Przyniósł nowy znicz. Nic nie mówił, ale popatrzył na mnie jakoś inaczej.

Widzi, że pani wraca – stwierdziła Klaudia spokojnie.

Wieczorem usiadłyśmy na ławce. Obie zmęczone, w rękawiczkach brudnych od ziemi.

– Myślałam, że po Wiktorze już nic nie będzie – przyznałam cicho. – Że będę jak pusta skorupa. A teraz… przez pomyłkę odnalazłam coś, co mnie trzyma przy życiu.

Klaudia skinęła głową, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.

Czasem trzeba zgubić się na cmentarzu, żeby coś znaleźć.

Nie odpowiedziałam. Ale w środku – po raz pierwszy od miesięcy – nie czułam zimna.

Za łatwo uwierzyłam

Siedzę na tej samej ławce co zwykle z kubkiem w ręku. W termosie Klaudia przyniosła kawę – mocną, gorzką, taką, jakiej sama nie piję, ale dzisiaj się skusiłam. Obok niej leży książka. Czasem czyta między sprzątaniem a rozmową. Czasem milczy. Czasem po prostu siedzimy i nic nie trzeba mówić.

Wiktor leży tam, gdzie zawsze. I już nie czuję, że mnie zdradził. Czuję tylko, że odszedł, a ja… zostałam. I to był chyba mój błąd – że przez te miesiące próbowałam udawać, że nic się nie zmieniło. A zmieniło się wszystko.

Złość, którą nosiłam, wypaliła się. Wstyd, jaki czułam, że dałam się porwać wyobraźni – zniknął. Wybaczyłam sobie, że oszalałam. Że krzyczałam. Że rozrzuciłam znicze. Że przez ten cholerny napis pękło mi się serce drugi raz.

– Nie wszystko, co wydaje się zdradą, naprawdę nią jest – powiedziała ostatnio Klaudia. I coś we mnie wtedy zgasło, ale tak… na dobre.

Cmentarz nie jest już miejscem, którego się boję. Stał się miejscem, gdzie coś się kończy – i coś innego zaczyna. Nie lepszego. Ale prawdziwego. Nawet jeśli Wiktor miał jakieś sekrety – dziś to już nie ma znaczenia. Ja mam swoje życie. Może krótsze, może cichsze niż kiedyś. Ale moje.

Bożena, 52 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama