Reklama

Miałam być tą idealną świadkową – opoką, wsparciem, dobrym duchem. Aśka, przyjaciółka od czasów liceum, zawsze mogła na mnie liczyć. I właśnie dlatego, w dniu jej ślubu, biegałam po hotelowych korytarzach z igłą, nicią, chusteczkami i tabletkami na ból głowy, czując się jak członek sztabu kryzysowego. Wszystko szło perfekcyjnie… aż do tamtej chwili w łazience. Jeszcze nie wiedziałam, że moja nadgorliwość i jeden zbyt energiczny ruch ręką zapiszą się w historii jako największa katastrofa przedślubna, jaką widziała nasza paczka znajomych.

Z jej oczu płynęły łzy

– Kornelia, pomóż mi, bo ten suwak coś się zacina – jęknęła Asia, stojąc przede mną w swojej wymarzonej sukni, jak z katalogu ślubnego.

Byłyśmy w hotelowej łazience, pół godziny przed ceremonią. Świat za drzwiami pachniał lakierem do włosów i stresową adrenaliną, a ja czułam, że wszystko mamy pod kontrolą.

– Dawaj, złapię go od dołu i pociągnę – odpowiedziałam pewnym głosem, jakbym całe życie zawodowo ubierała panny młode.

Złapałam suwak, pociągnęłam… i poczułam opór. Wtedy popełniłam błąd – użyłam więcej siły.

– Jeszcze kawałek… – mruknęłam, szarpiąc energiczniej.

– Tylko ostrożnie! – Asia spojrzała na mnie w lustrze, ale było już za późno.

Rozległo się charakterystyczne trrrrach! Zamek rozjechał się w połowie, zostawiając w sukni efekt rozwarcia rodem z filmów o katastrofach lotniczych.

– O matko… – wydusiłam, patrząc na tę jakby otwartą ranę na jej plecach. – Ale spokojnie, zszyjemy!

– Kornelia, ja za dwadzieścia minut mam ślub! – jej głos przeszedł z paniki w histerię. – To jest suknia za pięć tysięcy!

– Wiem… – wyciągnęłam igłę i nici, jak ratownik medyczny wyciąga defibrylator. – Dasz mi pięć minut, będzie jak nowa.

Próbowałam łatać to cudo, ale materiał był tak delikatny, że kolejne ściegi tylko pogarszały sprawę. Asia stała nieruchomo, a z jej oczu płynęły łzy – i tusz.

No to pięknie… – powiedziała, patrząc na siebie w lustrze, gdzie wyglądała jak panna młoda po bitwie na noże. – Co ja teraz założę?!

Wtedy zza drzwi dobiegł głos ciotki Jadzi:

– Ja mam w pokoju moją starą suknię z poprawin ciotki Zosi! Écru, trochę koronkowa… – Spojrzałyśmy na siebie. Obie wiedziałyśmy, że to nie będzie „trochę koronkowa”, tylko „bardzo z innej epoki”.

Relikwia z wesela z lat 80.

Ciotka Jadzia wpadła do łazienki jak wybawicielka, trzymając na wieszaku coś, co wyglądało jak relikwia z wesela z lat 80. – koronkowa, błyszcząca i z bufkami tak wielkimi, że można by nimi osłonić się od deszczu.

– Kornelia, patrz, jakie to ładne! – powiedziała z dumą, wytrząsając z sukni zapach naftaliny.

– Ładne… – powtórzyłam tonem, który mógł oznaczać wszystko, tylko nie zachwyt.

Asia spojrzała na mnie z miną kota, którego właśnie zamierzają włożyć do wanny.

– Nie ma mowy! – syknęła. – Ja w tym wyglądam jak moja mama na studniówce.

Asia, nie mamy czasu! – przypomniałam, zerknąwszy na zegarek. – Albo to, albo idziesz w szlafroku hotelowym.

Chwila ciszy, podczas której widziałam, jak w jej głowie przewijają się obrazy: zdjęcia w Internecie, goście z aparatami, i jej były, który pewnie siedzi gdzieś na sali i czeka, aż się ośmieszy.

– Dobra… – westchnęła wreszcie, a ja wiedziałam, że to „dobra” oznaczało kapitulację.

Rozpoczęłyśmy operację „przebieranie”. Zamek w sukni ciotki chodził jak masło – ironia losu. Kiedy Asia stanęła przed lustrem w tej écru-koronce, widać było, że walczy sama ze sobą, żeby się nie rozpłakać.

– No i… hm… – zaczęłam, szukając pozytywów – ma klimat retro?

– Ma klimat muzeum – odcięła się, ale poprawiła włosy i próbowała wciągnąć brzuch.

W tym momencie do łazienki wpadła druhna Magda.

– Co się tu… o rety! – Zamarła w pół kroku, patrząc na Asię. – No… oryginalnie.

Zanim Asia zdążyła się rozmyślić, wzięłam ją pod ramię.

– Idziemy. Masz wyjść i udawać, że to tak miało być od początku. Pewność siebie to połowa sukcesu.

– Kornelia, jeśli kiedykolwiek wyjdziesz za mąż, przysięgam, że w dniu twojego ślubu założę dres – mruknęła, ale pozwoliła się poprowadzić.

Asia mi tego nigdy nie daruje

Sala weselna czekała, orkiestra stroiła instrumenty, a goście zaczynali się wiercić. Wszyscy spodziewali się zobaczyć pannę młodą w jej wymarzonej kreacji z salonu.

– Kornelia, oni się zorientują… – wyszeptała Asia, gdy stanęłyśmy za drzwiami prowadzącymi na salę.

– Nie zorientują się, jeśli nie dasz im powodów – odparłam stanowczo. – Wychodzisz, uśmiechasz się, idziesz prosto do ołtarza.

Muzyka ruszyła. Otworzyły się drzwi. Na początku faktycznie było dobrze – goście bili brawo, robili zdjęcia, choć na kilku twarzach dostrzegłam delikatny grymas typu „coś tu jest nie tak, ale nie powiem, bo to nie wypada”.

– Asia, wyglądasz… inaczej – zagadnęła ciocia Halinka, mijając ją w przejściu. – Retro? Teraz to modne.

– Tak, ciociu, inspirowane latami 80. – odpowiedziała Asia z wymuszonym uśmiechem.

Pan młody, Michał, odwrócił się i przez ułamek sekundy jego miny były bezcenne – zdziwienie, konsternacja, a potem szybkie „sklejanie miny” w zachwyt.

– Kochanie… pięknie wyglądasz – powiedział, choć brzmiało to jak zdanie wyduszone z trudem.

– Nie pytaj – warknęła Asia pod nosem.

Ceremonia przebiegła bez dalszych katastrof, ale ja czułam, że między nami wisi napięcie. Wiedziałam, że kiedy tylko będziemy same, Asia da mi wykład życia. Po przysiędze wyszliśmy na schody przed salą. Fotograf ustawił młodych do zdjęć. Wiatr lekko uniósł bufki sukni, a ja usłyszałam szepty kilku gości:

– Myślałam, że to żart…

– Może miała jakiś motyw przewodni wesela?

Pstryknęli zdjęcia, a Asia odwróciła się do mnie z miną, jakbym to ja wciągnęła ją w teleturniej bez pytania.

– Kornelia, po wszystkim odbędziemy poważną rozmowę.

Jej spojrzenie było jak laser

Przy stole weselnym starałam się zniknąć. Siedziałam między kuzynką Asi a wujkiem Zbyszkiem, który co chwilę wznosił toasty i unikałam kontaktu wzrokowego z panną młodą. Ale jej spojrzenie czułam na sobie jak laser.

– Kornelia, podejdź na chwilę – usłyszałam nagle jej głos, ten słodko-uprzejmy, który wcale nie wróży nic dobrego.

Wyszłyśmy na zaplecze sali, obok kuchni, gdzie pachniało bigosem i pieczonym mięsem.

– No, mów – zaczęła Asia, krzyżując ręce na piersi. – Jak to się w ogóle stało?

– Przysięgam, chciałam tylko pomóc… Zamek się zaciął, pociągnęłam i… no, pękł – tłumaczyłam, gestykulując jak uczennica na klasówce z biologii, która próbuje opowiedzieć o fotosyntezie, choć widziała ją tylko na rysunku w podręczniku.

– Pociągnęłaś? Kornelia, ty go wyrwałaś, celowo wyszarpałaś!

– Ale zobacz, uratowałam sytuację. Masz suknię, wyszłaś za mąż, wszyscy żyją – próbowałam żartować.

Ta „suknia” to muzealny eksponat, a ja w niej wyglądam jak ciotka na weselu swojego chrześniaka – wybuchnęła. – Ludzie będą o tym gadać latami!

Chciałam coś odpowiedzieć, ale wtedy zza rogu wysunęła się ciotka Jadzia, całkiem zadowolona z siebie:

– No i jak, podoba się moja suknia? Widziałam, że wszyscy patrzyli!

Asia zacisnęła usta.

– Patrzyli, ciociu Jadziu. I będą patrzeć na zdjęcia do końca moich dni.

Wróciłyśmy do stołów, a ja czułam, że moja pozycja „najlepszej świadkowej” właśnie spadła do „świadkowej z zakazem zbliżania się na wieki”.

Nie ma tego złego...

W miarę jak wesele się rozkręcało, temat sukni zaczął żyć własnym życiem. Podchodziły do mnie osoby, których nie znałam i szeptały:

– To ty pomogłaś w tej… przemianie?

Albo:

– Kornelia, genialny pomysł z retro motywem!

Starałam się tylko uśmiechać, choć w środku modliłam się, żeby tort pojawił się szybciej i odwrócił uwagę gości. Podczas pierwszego tańca Michał próbował trzymać Asię jak najbliżej siebie, jakby zasłaniał suknię własnym ciałem. Ona tańczyła sztywno, ale po chwili – ku mojemu zdziwieniu – zaczęła się śmiać. Po piosence podeszła do mnie.

– Wiesz co? – powiedziała, patrząc na mnie tym razem bez gniewu. – Może to i lepiej. Gdybym miała na sobie tę idealną suknię, wszystko byłoby zbyt perfekcyjne. A tak… przynajmniej będziemy mieć historię, którą opowiemy wnukom.

– Czyli mi wybaczasz? – zapytałam ostrożnie.

– Nie. Ale… doceniam, że próbowałaś ratować sytuację – uśmiechnęła się i odsunęła, bo właśnie zaczynał się kolejny taniec.

Pod koniec wieczoru ciotka Jadzia zebrała kilka komplementów od wujków na temat „ponadczasowego stylu” swojej sukni. Asia przewracała oczami, ale widać było, że już odpuściła. Ja za to wiedziałam jedno – w życiu już nie tknę żadnego zamka błyskawicznego w dniu ślubu, choćby mi za to płacili w złocie.

Skończyło się śmiechem

Kiedy kilka dni po weselu oglądałyśmy zdjęcia, śmiałyśmy się do łez. Wśród setek ujęć była seria, na której Asia stoi w swojej écru-koronce z kieliszkiem w ręce, a podpis zrobiony przez jednego z gości brzmiał: „Panna młoda w klimacie vintage – świadkowa poleca”.

– Kornelia, następnym razem będziesz moją świadkową… ale na pogrzebie, bo tam nie będziesz miała co zepsuć – zażartowała Asia.

– A ja przyjdę w dresie – odcięłam się.

I choć cała historia zaczęła się od katastrofy, skończyła się śmiechem. Ale i tak… zamki błyskawiczne będą mi się śnić po nocach.

Kornelia, 31 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama