Reklama

Wieczorem, kiedy dzieci już spały, a w kuchni cicho brzęczała zmywarka, siedziałam na kanapie z kubkiem herbaty, próbując nie rozkleić się na dobre. Tomek wrócił późno. Wszedł, rzucił kurtkę na wieszak, pocałował mnie od niechcenia w czoło i mruknął:

Zmęczony jestem. Kiepski dzień.

Nawet nie spojrzał mi w oczy. I choć serce ścisnęło mi się z niepokoju, przytaknęłam tylko i zerknęłam na zegarek.

– Dzieci już śpią. Lena zasnęła przy „Calineczce”. Antek znowu coś majstruje pod kołdrą – uśmiechnęłam się słabo, mając nadzieję, że może to jakoś rozładuje napięcie.

– Fajnie – odpowiedział bez emocji i poszedł do łazienki.

Zamykałam oczy, udając, że mnie to nie boli. Że jego dystans, który coraz bardziej rozpychał się między nami, nie wżera mi się w duszę. Ale to bolało. I to cholernie.

Mąż nas unikał

Byliśmy małżeństwem od dziesięciu lat. Mieliśmy dobre chwile – wspólne wakacje nad Bałtykiem, pierwsze dni po narodzinach Leny i Antka, wieczory przy winie i śmiech, który potrafił leczyć wszystko. Ale od jakiegoś czasu coś się zmieniło. Tomek coraz częściej znikał wieczorami, tłumacząc się pracą. Telefon miał zawsze wyciszony. Zamiast rozmów – cisza. Zamiast bliskości – obojętność.

A ja? Ja trzymałam się codziennych rytuałów jak tratwy ratunkowej. Śniadania dla dzieci, pranie, szkoła, obiady, zakupy, bajki na dobranoc. Udawałam, że wszystko jest w porządku. Przecież musiałam. Dla dzieci. Dla niego. Dla nas?

Ale nie mogłam już dłużej ignorować tego uczucia w środku. To nie był tylko stres w pracy. To było coś więcej.

Mamo, a tata już wrócił? – zapytała Lena następnego ranka, zaspana i w piżamie z Myszką Minnie.

– Już śpi, skarbie. Nie budźmy go – odpowiedziałam, układając jej grzywkę i całując w czoło.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że prawda, którą niedługo odkryję, przewróci nasze życie do góry nogami.

Byłam w szoku

Piątkowy poranek. Dzieci były w szkole, a ja postanowiłam zrobić porządki w szafie. Takie generalne – z wyrzucaniem za małych ubrań, przeglądaniem starych pudeł. Otworzyłam górną półkę, tę, do której rzadko zaglądałam. Tam zawsze był bałagan. Przeciągnęłam stołek, wdrapałam się i zaczęłam przeglądać zawartość. Stare ręczniki, pościel, a pod nimi...

– Co to jest? – mruknęłam do siebie, sięgając po granatową walizkę.

Nie kojarzyłam jej. Ani kiedy ją kupiliśmy, ani po co. Zsunęłam ją na podłogę, rozsunęłam zamek. Była spakowana. Dwa komplety ubrań, męska koszula i... biała sukienka. Elegancka. Seksowna. Nie moja. I na pewno nie w moim rozmiarze. Z kieszeni wypadła koperta. Dwa bilety lotnicze do Chorwacji.

– Co do... – szepnęłam, ale głos mi ugrzązł w gardle.

Imię na bilecie: Tomasz P. I obok: Joanna W. Kto to jest, do cholery?

Serce mi waliło. Chciałam myśleć racjonalnie, ale wszystko się we mnie gotowało. To nie była delegacja. To nie był przypadek. To był plan. Ucieczka? Wakacje? Zdrada? Z trudem złapałam oddech i usiadłam na łóżku. Ręce mi się trzęsły. Zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Basi.

– Musisz do mnie przyjechać. Natychmiast.

– Co się dzieje? – usłyszałam zaniepokojony głos.

– Tomek... Chyba... Chyba mnie zdradza – wyjąkałam.

– Będę za piętnaście minut – odpowiedziała i się rozłączyła.

Spojrzałam na bilety jeszcze raz. Data, nazwiska, miejsce – wszystko realne. Prawdziwe. To nie był sen. To było moje życie.

Pokłóciłam się z mężem

Tego wieczoru nie potrafiłam zjeść kolacji. Ani z dziećmi rozmawiać. Czekałam. Patrzyłam co chwilę na telefon, na drzwi, jakbym liczyła sekundy. Gdy usłyszałam zgrzyt zamka, serce skoczyło mi do gardła. Tomek wszedł, jak zwykle. Spokojny. Ułożony. Zdjął buty, rzucił klucze na komodę i powiedział jak gdyby nigdy nic:

– Cześć. Dzieci śpią?

– Tak – odpowiedziałam zimno, wstając z kanapy.

Spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem.

– Coś się stało?

Nie odpowiedziałam. Zamiast tego sięgnęłam za poduszkę i wyciągnęłam bilety. Podałam mu je bez słowa. Przez kilka sekund milczał, patrząc na nie. Potem uniósł wzrok.

– Skąd to masz?

– Z cholernej szafy. Obok spakowanej walizki i sukienki twojej kochanki. Więc? – głos mi zadrżał, ale patrzyłam mu prosto w oczy.

Przez moment miał minę, jakby chciał coś powiedzieć. Ale nic nie mówił. Cisza była gorsza niż krzyk.

Tomek, powiedz mi, kto to jest. – próbowałam się trzymać.

– Marta... To nie jest tak...

– Nie jest tak? – przerwałam mu z niedowierzaniem. – To nie są twoje bilety? To nie twoje rzeczy? Nie planowałeś uciec z inną kobietą?

Zacisnął usta.

– Chciałem odejść – powiedział cicho. – Miałem tego wszystkiego dość. Miałem dość życia, w którym jestem tylko ojcem i mężem. Bez przestrzeni dla siebie.

Zaniemówiłam.

– Czyli miałeś dość mnie. Dzieci. Rodziny?

– Nie o to chodzi... – próbował, ale już go nie słuchałam.

Kiedy miałeś mi to powiedzieć? Przed lotem? Z lotniska?

Tomek spuścił wzrok. – Nie potrafiłem. Bałem się.

– Że co? Że zrobię ci scenę? – głos mi się załamał. – To nie będzie scena, Tomek. To będzie koniec. Koniec nas.

Odwróciłam się i wyszłam z salonu. Usłyszałam tylko jego ciężki oddech. A potem... ciszę.

Dzieci dużo rozumiały

W nocy prawie nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, wpatrzona w ciemność. Słyszałam, jak Tomek chodzi po mieszkaniu, jak po godzinie trzaska drzwiami sypialni i idzie spać na kanapie. Nie zeszłam do niego. Nie chciałam go widzieć. Nie teraz.

Rano Lena przyszła pierwsza. Usiadła przy mnie i cicho zapytała:

– Mamo, czemu tata spał na kanapie?

– Tak wyszło, kochanie – odpowiedziałam łagodnie, gładząc jej włosy. – Tata był zmęczony. Chciał być sam.

Wtedy do pokoju wszedł Antek. Był blady. Trzymał w ręku zeszyt, ale spojrzenie miał poważniejsze niż zwykle.

– Podsłuchałem wczoraj – powiedział nagle. – Krzyczałaś. On chce nas zostawić, tak?

Zamarłam.

– Antek, to nie jest takie proste... – zaczęłam, ale przerwał mi.

– Czy to przez nas? – jego głos zadrżał.

– Co?! Nie! – aż usiadłam prosto. – Absolutnie nie. To nie wasza wina. Z nikogo wina... To dorosłe sprawy. Skomplikowane.

– A on wróci? – zapytała cicho Lena, wtulając się we mnie. – Bo ja chcę, żeby tata był z nami...

Objęłam ich oboje. Próbowałam nie płakać, ale głos mi się łamał.

Kocham was najbardziej na świecie. I nieważne, co się wydarzy między mną a tatą, wy zawsze będziecie mieli dom. I mnie. Rozumiecie?

Antek skinął głową. Lena tylko wtuliła się mocniej. I wtedy poczułam – cokolwiek się wydarzy, muszę być dla nich silna. Nawet jeśli świat się wali.

Tego się nie spodziewałam

Jeszcze tego samego popołudnia zadzwoniłam do Basi. Nie musiałam wiele tłumaczyć.

– Przyjdź – powiedziałam. – Muszę z kimś pogadać, bo zwariuję.

Przyszła po dwudziestu minutach, z winem i pudełkiem lodów.

– Od razu wiedziałam, że sytuacja jest poważna – rzuciła, siadając przy stole. – Co się stało?

Nie odpowiedziałam od razu. Podałam jej bilety, pokazując palcem na nazwisko. Basia zamarła. Spojrzała, potem znów. Milczała.

– No powiedz coś! – wrzasnęłam, czując, że zaraz wybuchnę. – Kto to jest?! Twoja rodzina?

Wtedy jej twarz zrobiła się blada. Zbladła tak bardzo, że aż się przestraszyłam. Wypuściła powietrze i nie patrząc mi w oczy, wyszeptała:

– Marta... Ja ci muszę coś powiedzieć.

Zamarłam.

– Co?

– Ta kobieta... Joanna... To ja. Tak mam na pierwsze imię, ale wszyscy wołają na mnie od lat Basia.

Zatkało mnie. Patrzyłam na nią, nie mogąc uwierzyć.

Co ty gadasz? – szepnęłam.

Basia zaczęła mówić. Szybko, nerwowo. Że to się zaczęło przypadkiem. Że Tomek był zagubiony. Że nie planowali tego. Że ona nie chciała. Że ona też cierpi.

– Milcz – powiedziałam. – Milcz. Nie masz prawa mówić, że cierpisz.

Wstałam. Ręce mi się trzęsły.

– Przyjaźniłyśmy się od liceum. Znałaś każde moje słowo, każdy ból. Wiedziałaś, że coś się dzieje i nie powiedziałaś nic. A teraz... Ty? Z moim mężem?

– Marta, ja... Ja się zakochałam – powiedziała cicho.

Nie myślałam. Rzuciłam bilety prosto w jej twarz i wykrzyczałam:

– Wynoś się! Wynoś się, zanim zapomnę, że kiedykolwiek byłaś moją przyjaciółką!

Zostawiła lody. I to pieprzone wino. Ale siebie już nie dało się zostawić.

Podjęłam decyzję

Przez trzy dni nie rozmawialiśmy. Tomek chodził po domu jak cień, próbując unikać mojego wzroku. Ja milczałam. Nawet krzyki Leny, która nie chciała jeść, i pytania Antka nie były w stanie mnie wyrwać z tego otępienia. Przetwarzałam. Każde słowo. Każdy gest. Każde wspomnienie.Czwartego dnia wstałam o świcie. Weszłam do sypialni, gdzie Tomek spał. Patrzyłam na niego przez chwilę. Tyle lat razem. Dzieci. Dom. A teraz – pustka.

– Obudź się – powiedziałam chłodno.

Uniósł powieki. Zobaczył mnie i od razu usiadł.

– Marta...

– Nie. Teraz ja mówię. Spakuj się. Dzisiaj. I wynoś się z mojego życia.

– Ale ja... Ja nie poleciałem. Nie zdążyłem – próbował, głos mu drżał.

– A miałeś zdążyć? – zapytałam z ironią. – Tylko ci się nie udało? Bo się wydało?

Zamilkł.

– Nie zostawisz mi dzieci – powiedział cicho.

– Nie zamierzam. Ale ty nie masz już tu miejsca. Ani w tym domu, ani w moim sercu. I owszem, powiem im, że odszedłeś.

Zerwał się, chciał podejść. Odsunęłam się.

– I jeszcze jedno. Basia już dla mnie nie istnieje. I lepiej, żeby nie próbowała nigdy więcej przekroczyć tego progu.

Tomek wziął torbę. Nie powiedział już nic. Potem weszłam do pokoju dzieci.

– Mamo? – Antek spojrzał z niepokojem.

Usiadłam między nimi. Objęłam jedno ramieniem, drugie przytuliło się samo.

– Kochani. Od dzisiaj będziemy mieszkać sami. Ale będzie dobrze. Bo mamy siebie.

Lena wtuliła się mocniej. Antek też. I wtedy po raz pierwszy od wielu dni – płakałam. Ale to nie były łzy rozpaczy. To była ulga. Czysta, gorzka, konieczna ulga.

Marta, 40 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama