„Znalazłam u mojego męża paragon za bukiet róż i romantyczną kolację. Byłam głupia, bo myślałam, że to dla mnie”
„Serce zabiło mi szybciej. Miałam urodziny za tydzień. Pomyślałam, że on szykuje dla mnie niespodziankę. Cały dzień chodziłam z motylami w brzuchu. Znów poczułam się jak zakochana dziewczyna. Nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo się myliłam”.

- Redakcja
Z Markiem jesteśmy razem prawie dwanaście lat. Nie wiem nawet, kiedy ten czas przeleciał. Na początku wszystko było jak z bajki – kwiaty bez okazji, wieczorne spacery, czułe słowa szeptane do ucha. A teraz Marek głównie milczy. Wspólne śniadania zastąpiły pojedyncze kromki zostawione na blacie i zlew pełen jego brudnych kubków po kawie. Pracuje dużo, ostatnio coraz więcej „po godzinach”. Kiedy pytam, czemu wraca tak późno, odpowiada, że „ktoś musi utrzymać ten dom”. No to już nie pytam.
Zuzia, nasza dziesięcioletnia córeczka, jest moim całym światem. Czasem siada przy mnie z książką albo ogląda bajki o księżniczkach i pyta:
– Mamo, a tata też kiedyś był romantyczny? Jak ten książę?
– Był – uśmiecham się z trudem. – Bardzo.
Któregoś dnia sprzątałam kurtki w przedpokoju. Z kieszeni jego płaszcza wypadł paragon – na bukiet róż, 21 sztuk, i kolacja w restauracji z widokiem na rzekę. Serce zabiło mi szybciej. Miałam urodziny za tydzień. „To to!” – pomyślałam. „Szykuje niespodziankę!”. Cały dzień chodziłam z motylami w brzuchu. Znów poczułam się jak dziewczyna, która dopiero co się zakochała. Nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo się myliłam.
Czekałam cały wieczór
Długo wybierałam sukienkę. Taką, która nie będzie „za bardzo”, ale i nie „zbyt mało”. Włosy ułożyłam lekko, z tym romantycznym zawijasem, który Marek kiedyś tak lubił. Córka zerkała na mnie z zaciekawieniem.
– Mamo, gdzie idziesz?
– A tak tylko… kolację zrobić – zaśmiałam się, chociaż serce waliło mi jak młot.
Tego wieczoru nie działo się nic. Marek wrócił dopiero po dwudziestej drugiej. Pocałował mnie w czoło. Zimno. Zmarszczył czoło, jakby go głowa bolała. Rzucił tylko:
– Długo dziś było zebranie. Kolacja jakaś została?
Zrobiłam herbatę. Sam zjadł resztki makaronu z patelni, po czym zamknął się w gabinecie. Siedziałam na kanapie w tej mojej głupiej sukience, z pomalowanymi ustami i duszą na ramieniu. Nawet nie zauważył. Nie złożył mi życzeń.
Następnego dnia zadzwoniłam do Anki. Nie mogłam już tego trzymać w sobie.
– Anka, znalazłam paragon. Róże, kolacja w restauracji. Myślałam, że to dla mnie. Że coś szykuje.
– Natalia… – usłyszałam w słuchawce. – A nie przyszło ci do głowy, że może to nie było dla ciebie?
Zamilkłam.
– To znaczy, że to było dla… kogoś innego? Ale Marek… On by nie… – głos mi się załamał.
– A niby czemu nie? Chłop, który nie patrzy na własną żonę, który nagle robi się tajemniczy? Obudź się. To nie bajka, to życie.
Po pracy wróciłam do domu rozbita. Marek był już w łóżku, chrapał. Usiadłam na fotelu. Patrzyłam na ten jego spokój. I pierwszy raz pomyślałam: a jeśli Anka ma rację?
Zrobił z siebie ofiarę
Nie spałam całą noc. Co chwilę nasłuchiwałam jego oddechu, jakby w nim miało kryć się jakieś wyjaśnienie. Rano wstał wcześniej, dostałam tylko przelotnego buziaka w czoło. Nie patrzył mi w oczy. Wyszedł do pracy w pośpiechu.
Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, sięgnęłam po jego telefon. Specjalnie go schowałam, a on nie szukał, zapomniał. Wiem, nie powinnam. Ale miałam wrażenie, że jeśli tego nie zrobię, to zwariuję. Przeszłam przez wiadomości. Większość była służbowa. Ale potem… znalazłam inne: „Dziękuję za wczoraj”, „Było pięknie. Tylko cicho sza”, „Tęsknię, nawet dziś”. Numer zapisany jako „P.”. Serce mi zamarło.
Wieczorem, kiedy wrócił, czekałam w kuchni. Telefon leżał na blacie. Paragon też. Bez słowa pokazałam mu obie rzeczy.
– Dla kogo te róże?
Marek spojrzał, zmarszczył czoło.
– Serio, przeglądasz mi telefon? Co ty, szpiegujesz mnie teraz?
– Dla kogo, Marek?!
– To była sprawa firmowa. Dla klientki. Zresztą, to nie twój interes.
– A te serduszka? Te słowa „tęsknię”?
Zaczął się śmiać. Nerwowo.
– Ty naprawdę nie masz co robić w domu? Bo już nie wiem, czy jesteś zazdrosna, znudzona, czy może po prostu masz problemy ze sobą.
– Wiesz co? – głos mi się załamał. – To ty masz problem. A ja go właśnie próbuję zrozumieć.
– Czuję się jak więzień w tym domu. Zawsze kontrola, podejrzenia, fochy.
Trzasnął drzwiami i wyszedł. Jeszcze robił z siebie ofiarę! Stałam z tym cholernym telefonem w dłoni i czułam, że coś się skończyło. Że ta codzienność, w której jakoś jeszcze się łudziliśmy, właśnie się rozpadła. W nocy podjęłam decyzję – następnego dnia po pracy go śledzę.
Wciągnął w to naszą córkę
Wyszłam z domu dziesięć minut po nim. Wsunęłam kaptur na głowę, jakby miał mnie ochronić przed tym, co mogę zobaczyć. Nie jechał do biura. Minął centrum i skręcił w stronę szkoły Zuzi. Zatrzymał się dwie przecznice dalej. Ja stanęłam dalej, za kioskiem, ledwo widziałam, ale wystarczyło.
Wysiadł. Trzymał coś w rękach – kwiaty. Bukiet. Duży, czerwony. Kto dziś nosi kwiaty do szkoły? Z auta obok wysiadła też nauczycielka Zuzi, Paulina. Ta, którą zawsze chwalił za „nowoczesne podejście” i „światły umysł”. Młoda, wysoka, w eleganckim płaszczu. On podał jej bukiet, a ona się zaśmiała i… pocałowała go w policzek.
Zamarłam. Miałam nogi jak z waty, ręce mi się trzęsły. Cofnęłam się o krok, uderzyłam plecami w ścianę kiosku. Oddychałam ciężko. Nie mogłam na to patrzeć. Zawróciłam. Uciekłam. Przez całą drogę do domu płakałam. Ale to nie były ciche łzy – to był szloch, spazmy, jakby coś ze mnie wychodziło. Jakby całe moje dotychczasowe życie miało się zaraz rozpaść.
W nocy siedziałam obok śpiącej Zuzi. Głaskałam ją po włosach i szeptałam:
– Już dobrze, córeczko… Już dobrze…
Rano, przy śniadaniu, zapytałam mimochodem:
– A pani Paulina… ona zna tatę?
Zuzia spojrzała z pełną dziecięcej szczerości miną:
– No pewnie. Tata czasem ją odwozi. Ale mówił, że to tajemnica. Żeby nikomu nie mówić.
Spojrzałam na nią. Już nie miałam łez. Tylko cisza we mnie, zimna i gęsta jak smoła.
Ona się przyznała
Stałam pod szkołą, czekając na Paulinę, tak jak dzień wcześniej ona czekała na Marka. Ubrałam się w najzwyklejszy płaszcz, bez makijażu. Nie potrzebowałam niczego więcej – cała byłam jedną wielką raną.
Wyszła punktualnie. Na nogach zamszowe kozaki, w dłoni torba. Zobaczyła mnie. Zatrzymała się.
– Pani Natalia? Coś się stało Zuzi? – zapytała z autentycznym niepokojem.
– Zuzi nie. Ale mi się stało – powiedziałam cicho.
Odeszłyśmy na bok, za szkołę, w miejsce, gdzie nikt nie zagląda.
– To dla pani były te róże?
Paulina spiorunowała mnie wzrokiem, ale nie zaprzeczyła. Jej oczy zaczęły się szklić.
– Ja… To nie powinno się zdarzyć. Przepraszam. Ale uczucia czasem nie pytają.
– Uczucia? – zaśmiałam się pusto. – A moja córka? Moje życie? To co, poboczne straty?
– Nie chciałam… Nie potrafiłam powiedzieć nie – Paulina spuściła wzrok.
Odwróciłam się i odeszłam. Nie płakałam. Byłam zbyt zmęczona.
W domu Marek oglądał telewizję. W ręku miał pilota. Obok stała herbata. Siedział jakby nigdy nic. Trzasnęłam drzwiami.
– Spałeś z nią?
Podniósł głowę. Zmrużył oczy. Widział, że wiem. Wiedział, że wszystko się posypało.
– Tak. I to nie raz.
– Dlaczego?
Wzruszył ramionami.
– Bo chciałem coś jeszcze poczuć. Coś, czego my już nie mamy. Nie wiem, co dalej.
– A ja wiem – powiedziałam. – Ja już z tobą nie mieszkam. Zuzia i ja wychodzimy z tego domu. Dziś.
Tak zrobiłam. Wzięłam tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Wyszłam z jedną myślą: muszę ocalić siebie.
Musiałam się pozbierać na nowo
U mamy było ciasno, ale cicho. Pachniało kompotem z suszu i starymi książkami. Spałyśmy z Zuzią w jednym pokoju, na jednej kanapie. Pierwszej nocy nie zasnęłam ani na minutę. Słuchałam, jak córka oddycha, jak czasem coś przez sen mówi.
Nad ranem zapytała szeptem:
– Mamo, a tata nas już nie kocha?
Zamarłam.
– Kocha. Tylko… się pomylił. Bardzo się pomylił.
Zuzia przytuliła się do mnie, a ja z trudem powstrzymałam łzy.
Wieczorem dostałam SMS-a od Marka: „Czy Zuzia może zostać u mnie w weekend?”. Nie odpisałam. Nie umiałam jeszcze z nim rozmawiać na nowo.
Musiałam coś zmienić. Zaczęłam szukać nowej pracy. Pierwszy raz od dziesięciu lat. Mama mówiła, że się boi o mnie, ale widziałam w jej oczach dumę. A ja… ja też bałam się wszystkiego. Ale nie bardziej niż tego, żeby już nigdy nie poczuć, że żyję naprawdę.
Córka jest teraz najważniejsza
Minęło kilka miesięcy. Wiosna przyszła szybciej, niż się spodziewałam. Drzewa znów miały pąki, a ja po raz pierwszy od dawna poczułam, że też coś we mnie zakwitło. Znalazłam pracę w bibliotece miejskiej. Ciche miejsce. Ludzie, którzy szepczą. I książki – setki opowieści, które niosą więcej prawdy niż niejeden człowiek.
Zuzia chodzi do nowej szkoły. Mówi, że już nie śni o tacie. Czasem wieczorem zasypia ze swoim misiem i pyta, czy jeszcze kogoś pokocham. Uśmiecham się wtedy lekko. Nie mówię „nie”. Ale też nie mówię „tak”. Jeszcze nie umiem.
Marek próbuje wrócić. Pisze SMS-y. Najpierw pytania o Zuzię, potem o mnie. Nie czytam. Już nie chcę słuchać słów od człowieka, który przez tyle lat mówił do mnie tylko ciszą.
Pewnego dnia spojrzałam w lustro. Nie szukałam już siebie z tamtych lat. Zobaczyłam kogoś nowego. Zdeterminowanego. Poranionego. Ale żywego. I silnego. Już nie czekam na róże. Nie potrzebuję kolacji przy świecach. Wystarczy mi kubek ciepłej herbaty, spokój i świadomość, że nie muszę żyć obok kogoś, kto mnie nie widzi.
Myślałam, że najgorsze, co mogę przeżyć, to brak niespodzianki. Myliłam się. Najgorsze było odkrycie, że nie jestem jedyną kobietą w jego świecie. Ale może… czasem lepiej odkryć prawdę, niż żyć w ładnym kłamstwie.
Natalia, 38 lat
Czytaj także:
- „Chciałam odejść od zimnego męża, ale brakowało mi odwagi. Dopiero gdy zobaczyłam, co chowa w szafkach, spakowałam rzeczy”
- „Codziennie robiłam mojemu mężowi tę samą kanapkę do pracy. Gdy raz zmieniłam składniki, on zrobił coś niepojętego”
- „Mam 50. lat i właśnie zakochałam się po raz pierwszy. Dziś już wiem, że na prawdziwą miłość warto czasem czekać latami”

