Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie przestaliśmy ze sobą rozmawiać. To się działo stopniowo, dzień po dniu, jak krople wody, które z czasem tworzą rysę w kamieniu. Marek zawsze był cichy, powściągliwy, ale ostatnio... był nieobecny. Jakby siedział obok mnie tylko ciałem, a myślami dryfował gdzieś daleko. Czasami odnosiłam wrażenie, że nawet nie słyszy, co do niego mówię.

Mąż był wycofany

– Marek, wziąłeś mleko? – zapytałam pewnego wieczoru, kiedy wrócił z marketu.

Spojrzał na mnie jakby przez szybę, wzruszył ramionami i rzucił:

– Nie pamiętałem.

Nie pamiętałeś... To zdanie zaczęło mnie prześladować. Nie pamiętał rozmów, zakupów, obietnic. Coraz częściej siedział z nosem w laptopie albo wychodził na „spacery”, z których wracał po godzinie, dwóch. Wieczory spędzaliśmy w milczeniu, wpatrzeni w ekrany. A potem kładliśmy się spać w tej samej sypialni, jakbyśmy byli dwiema obcymi osobami w przypadkowym hotelu.

Nie mieliśmy dzieci. Z jednej strony – szkoda, z drugiej – może to właśnie nas uratowało przed wspólnym dramatem. Albo przynajmniej opóźniło jego nadejście.

Wmawiałam sobie, że to tylko stres. Kryzys wieku średniego. Może nawet depresja. Ale prawda była taka, że coś zaczęło się psuć. Zaczęłam się zastanawiać, czy kiedykolwiek było naprawdę dobrze. Czy tylko nie chciałam widzieć sygnałów, które z perspektywy czasu były aż nazbyt oczywiste.

W tamtym czasie nie wiedziałam jeszcze, że najgorsze przede mną. Że odpowiedzi, których tak się bałam, leżały dosłownie kilka metrów ode mnie, ukryte w zapomnianej szufladzie, w małym, zakurzonym telefonie.

Nie wiem, co mnie podkusiło

Szuflada w biurku Marka zawsze była jego strefą – tak przynajmniej twierdził. Trzymał tam papiery, stare ładowarki, kable, których przeznaczenia nie rozumiałam, i jakieś notatki, których nie miałam odwagi czytać. Ale tego dnia, szukając zszywacza, który „na pewno gdzieś tu był”, natknęłam się na coś, co od razu przyciągnęło moją uwagę. Mały, czarny telefon. Ten sam, którego Marek miał używać kilka lat temu, zanim wymienił go na smartfona. Miał go oddać do utylizacji, pamiętam.

Przetrzymam go jeszcze chwilę, może się przyda – mówił wtedy.

A potem o nim zapomniał. Albo chciał zapomnieć. Wyciągnęłam go ostrożnie, jakby był tykającą bombą. Był rozładowany, ale kabel w tej samej szufladzie sprawił, że po kilku minutach ekran rozbłysł mdłym światłem.

Nie wiem, co mnie podkusiło, by go przeszukać. Może to kobieca intuicja. Może po prostu desperacja. Galeria zdjęć była jak okno do innego świata – zdjęcia Marka z pracy, kilka selfie w lustrze, jedno ze mną sprzed lat. I nagle... ono.

Zdjęcie zrobione na tle greckiego morza. Marek w okularach przeciwsłonecznych, przytulony do kobiety w kapeluszu. Ona wtulona w niego, śmieją się oboje. Jej dłoń na jego klatce piersiowej, jego twarz oparta o jej czoło. Intymność między nimi była namacalna, jakby to zdjęcie krzyczało: „Tu była miłość”. Na kolejnym się całowali. Zadrżałam. Przecież wtedy był sam w Grecji. Dla zdrowia psychicznego. Miał odpocząć, poukładać sobie w głowie.

Potrzebowałam wsparcia

Zadzwoniłam do Natalii z drżącym głosem.

– Natka, ja chyba... Marek mnie zdradził – szepnęłam.

– Co się stało?! – krzyknęła od razu. – Co znalazłaś?

– Zdjęcie. Z wakacji. Nie jestem na nim ja.

– Może to koleżanka? – próbowała złapać za mnie resztki rozsądku. – Może znajoma, ktoś z grupy?

– Nie, Natka. Tam nie ma miejsca na „może”. Widziałabyś ich miny.

Usiadłam na podłodze, trzymając telefon jak dowód zbrodni. Byłam jak ogłuszona.

– I co teraz? – zapytała cicho Natalia.

– Teraz... muszę się dowiedzieć wszystkiego – odpowiedziałam, a łzy kapały mi na ekran.

Chciałam znać prawdę

Marek wrócił z pracy później niż zwykle. Usłyszałam szczęk klucza w zamku, jakby odcinał mnie od świata, w którym mogłam jeszcze udawać, że nic się nie stało. Siedziałam w kuchni przy stole, z telefonem leżącym pośrodku, ekranem do góry. Zamarł, gdy mnie zobaczył. Nie przywitał się, nie zdjął kurtki, tylko od razu rzucił:

– Co się stało?

Wzięłam telefon i bez słowa podałam mu zdjęcie. Patrzył na nie długo. Dłużej, niż byłoby komfortowe. Cisza między nami wibrowała napięciem. W końcu powiedział:

Skąd to masz?

– Z twojej szuflady. Ze starego telefonu, który „miałeś wyrzucić”. Chcesz mi coś powiedzieć?

Wzrok Marka błądził po ścianach, po podłodze, jakby szukał drzwi ewakuacyjnych. Otworzył usta, ale zamknął je z powrotem. Powiedział tylko:

– To nic takiego.

– Nic takiego?! – podniosłam głos. – Obściskujesz się z jakąś babą, kiedy mi mówiłeś, że jedziesz sam, bo „musisz pomyśleć o życiu”? Nic takiego?!

– To była... krótka historia. Przelotna. Nie miała znaczenia.

– Ale miała miejsce. I miałeś czelność wrócić do domu i udawać, że wszystko gra? Że mnie kochasz?

– Przestań, Agata. Przecież to było dawno...

– Nie mierz miłości czasem! Zdrada to zdrada. A ty ją wybrałeś – syknęłam, czując jak głos łamie mi się od złości i zawodu.

Marek odwrócił się plecami i podszedł do okna. Trzymał się parapetu, jakby to była jedyna rzecz, która jeszcze trzyma go w pionie. Szeptem dodał:

Nie chciałem cię skrzywdzić. Wtedy byłem... pogubiony.

– A teraz co? Nadal jesteś pogubiony?

Nie odpowiedział. Nie musiał. W tym milczeniu było wszystko. A we mnie rosło coś, co zabierało resztki nadziei.

Pojechałam do szwagierki

Dwa dni później pojechałam do Karoliny, siostry Marka. Miałam pretekst – chciałam „odwiedzić ją po długim czasie”. W rzeczywistości – szukałam jakiegokolwiek śladu, czegoś, co pozwoli mi uporządkować chaos, jaki nagle zapanował w mojej głowie.

Karolina otworzyła mi w dresie, z kubkiem kawy w dłoni.

– Agata?! Co za niespodzianka! – ucieszyła się szczerze. – Wchodź, proszę, bałagan ignoruj.

Weszłam i starałam się nie wyglądać jak detektyw. Ale coś we mnie buzowało.

– Wpadłam na chwilkę. Potrzebowałam... towarzystwa – powiedziałam, mieszając herbatę z nerwową dokładnością.

– Marek z tobą nie przyjechał? – spytała, przysiadając się.

– Nie. Marek ostatnio... mało bywa. I jeszcze mniej mówi.

Karolina zmarszczyła brwi, ale nic nie skomentowała. Zapanowała niezręczna cisza. Przerwałam ją.

– A pamiętasz, jak Marek wrócił wtedy z tej Grecji? Opowiadał, że miał... no wiesz, „przełom duchowy”. Że zaczął się zastanawiać nad wszystkim.

– Mhm – mruknęła. – Miał coś przełomowego?

– Mówił coś o jakiejś kobiecie – machnęła ręką niedbale. – Ale pewnie zmyślał, Marek zawsze lubił dramatyzować.

– Kobiecie ? – powtórzyłam jak echo.

– Tak, coś tam było, ale mówił, że to tylko chwilowa znajomość. Że przelotne, że nie wróciłby do tego. Wiesz, Marek. Lubi grać romantyka.

Ścisnęło mnie w gardle. Karolina mówiła to z takim spokojem, że aż zakłuło mnie pod żebrami. Czy wiedziała? Czy tylko powtarzała półsłówka?

A mówił coś więcej? – dopytałam drżącym głosem.

– Nie, tylko rzucił mimochodem. Nie zwróciłam uwagi. Przecież był z tobą – spojrzała na mnie pytająco.

Skinęłam głową, ale w środku pękałam. Te słowa Karoliny były jak puzzle, które wskoczyły na swoje miejsce. Wszystko nagle nabrało sensu. Wyszłam stamtąd, nie pamiętając, czy się pożegnałam. Jechałam samochodem bez celu, wspominając każde „dziwne” zachowanie Marka sprzed lat. Zawsze mówił, że to był samotny wyjazd. Ale nie był.

Wróciłam do domu z ciężkim sercem

Wiedziałam, że muszę zmierzyć się z Markiem, bez względu na to, co usłyszę. Wieczorem, gdy siedział przy stole z kawą, usiadłam naprzeciwko niego i spojrzałam prosto w oczy.

– Marek, musisz mi wszystko powiedzieć. Chodzi o tamten wyjazd do Grecji. O zdjęcie, które znalazłam.

Zamknął oczy na moment, jakby zbierał siły.

– Był krótki romans, Agato. Taka... ucieczka od wszystkiego.

– Ucieczka? – powtórzyłam, czując, jak w moim gardle kotłuje się ból i gniew. – Od czego uciekałeś? Od mnie? Od nas?

– Tak. Czułem się samotny. Zgubiłem się. Nie umiałem powiedzieć ci prawdy.

– A więc skłamałeś, tak?

– Tak.

Przez chwilę był cisza, przeszyta tylko ciężkim oddechem. Potem Marek zaczął mówić.

– Spotkałem ją na plaży. Była inna niż wszystkie kobiety, które znałem. Czułem, że nikt mnie nie rozumie. Z nią mogłem być kimś innym. Ale to trwało tylko kilka dni. Chciałem to zakończyć, ale bałem się... powiedzieć ci.

– Bałeś się? – wybuchnęłam. – Ale to ja miałam się bać, że zdradzasz mnie za plecami? Że twoje „samotne wakacje” to kłamstwo?

– Nie chciałem cię zranić.

– Zraniłeś. Zrujnowałeś nasze życie.

Łzy ciekły po moich policzkach, a on patrzył na mnie z mieszaniną winy i żalu.

– Proszę, wybacz mi.

– Nie wiem, czy potrafię – odpowiedziałam, wstając. – Potrzebuję czasu. Muszę odejść, poukładać myśli.

Wyszłam z domu, nie oglądając się za siebie. Szedłem przez miasto z ciężkim sercem, bez celu. W końcu usiadłam w kawiarni, w której Marek kiedyś się oświadczył. Żart losu? Nie wiem.

Nie wiedziałam, co robić

Kolejnego dnia spotkałam się z Natalią. Przez godzinę rozmawiałyśmy w jej mieszkaniu, ja próbując uporządkować myśli, ona dając mi wsparcie, którego wtedy najbardziej potrzebowałam.

– Agata, nie podejmuj żadnych decyzji pod wpływem emocji – mówiła spokojnie Natalia, nalewając herbatę. – Takie rany goją się powoli.

– Ale jak mam z nim żyć? – spytałam łamiącym się głosem. – Jak zaufać komuś, kto przez lata kłamał? Kto w moim domu miał inny świat?

– Zdrada boli, ale czasem to nie koniec. Możecie próbować, jeśli oboje chcecie.

– A jeśli ja już nie chcę? – wyrzuciłam z siebie.

Przez kilka dni Marek próbował mnie przekonać, że to był błąd, że kocha mnie i że zrobi wszystko, by naprawić to, co zepsuł. A ja? Ja czułam, że z każdym jego słowem mur między nami rośnie. Nie chciałam już słuchać. Nie chciałam kolejnych półprawd i wymówek.

– Marek, to koniec – powiedziałam pewnego wieczoru, kiedy znów przyszedł z nadzieją w oczach. – Nie potrafię z tym żyć.

Patrzył na mnie, jakbym odebrała mu powietrze. Próbował coś powiedzieć, ale ja już nie słuchałam. Byłam gotowa zacząć nowe życie. Bez niego.

Agata, 38 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama