„Znalazłam ślubne zdjęcie mamy w starych gratach. Problem w tym, że ten facet obok niej to nie był mój tata”
„Jej mieszkanie było jak małe muzeum – szafki pełne porcelany, albumy sprzed epoki kolorowych zdjęć, książki, których grzbiety pamiętały jeszcze czasy Gomułki. Tego dnia przyjechałam tam razem z mamą, jak co roku na imieniny”.

- Redakcja
Mam na imię Kasia. Mam dwadzieścia pięć lat i skończyłam filologię polską, chociaż wciąż nie wiem, co chcę robić ze swoim życiem. Może to dlatego, że od zawsze lubiłam się chować – za książkami, za słowami innych ludzi, za literami. Jestem raczej cicha, introwertyczna. Ludzie mnie lubią, ale to nie znaczy, że mnie znają.
Z matką od zawsze byłyśmy sobie bliskie. To znaczy… tak mi się wydawało. Była silna. Twarda. Typ kobiety, która się nie rozkleja i zawsze wszystko wie najlepiej. Nigdy nie mówiła o przeszłości. Nie opowiadała, jak poznała mojego ojca. Nie było u nas albumów ze ślubu, rodzinnych opowieści przy herbacie, śmiechów z dawnych czasów. Wszystko jakby urwane – mój świat zaczynał się na moich narodzinach, a przedtem... była tylko biała plama.
Ojciec był... obecny. Zawsze był
Ale jakoś… nieobecny. Cichy, zamknięty w swoim świecie. Kochałam go, jasne. Ale nie pamiętam, żebyśmy się kiedykolwiek śmiali razem, żebyśmy rozmawiali o czymś głębszym niż „zgaś światło” czy „jedz obiad”. I nigdy nie widziałam ich razem na żadnym zdjęciu z tamtych czasów. Nie było ślubnego portretu nad komodą, jak u innych. Nie było wspomnień.
Zawsze czułam, że coś jest niedopowiedziane.
U babci zawsze pachniało cynamonem i kurzem. Jej mieszkanie było jak małe muzeum – szafki pełne porcelany, albumy sprzed epoki kolorowych zdjęć, książki, których grzbiety pamiętały jeszcze czasy Gomułki. Tego dnia przyjechałam tam razem z mamą, jak co roku na imieniny. Było gwarno, ciotki siedziały przy stole, ktoś podgrzewał rosół, a ja, jak zwykle, zaszyłam się w małym pokoiku z pianinem.
Nie wiem, co mnie wtedy podkusiło. Może nuda, a może ten dziwny niepokój, który od jakiegoś czasu nie dawał mi spokoju. Zaczęłam przeglądać szufladę pod biurkiem. Wśród starych kartek pocztowych, wyblakłych laurek i banknotów z czasów PRL-u znalazłam cienką kopertę. W środku było zdjęcie. Ślubne. Mama miała może dwadzieścia lat, włosy spięte w kok, welon opadał jej na ramiona. Wyglądała pięknie. Obok niej stał mężczyzna w garniturze, trzymał ją za dłoń.
Ale to nie był mój ojciec.
Przez chwilę tylko patrzyłam, jakby mózg nie chciał przyjąć oczywistości. Serce mi przyspieszyło, ale nie dlatego, że się wzruszyłam. Raczej jak wtedy, gdy człowiek nie wie, co ma zrobić. Wyszłam z pokoju i podeszłam do mamy, która właśnie śmiała się z jakiegoś żartu wuja Staszka. Podałam jej zdjęcie.
– Mamo, kim jest ten mężczyzna na zdjęciu?
Jej uśmiech zgasł w ułamku sekundy. Spojrzała na fotografię i próbowała zachować spokój.
– To nic ważnego – powiedziała szybko. – Młodzieńczy wybryk.
– Mamo, przecież to ślubne zdjęcie... – odpowiedziałam, a głos mi zadrżał.
Wtedy odezwała się babcia. Siedziała przy stole z herbatą, z twarzą bez makijażu, jakby zrezygnowała już z udawania.
– To był twój ojciec, Kasiu. Prawdziwy. Tyle że odszedł.
Zamarłam. Wszystko, co do tej pory uważałam za pewnik, zaczęło mi się wymykać z rąk. Mama odwróciła wzrok, jakby nie chciała być częścią tej rozmowy. Czułam się, jakbym spadła w środek czyjegoś dawno pogrzebanego sekretu.
– Jak to... odszedł? – spytałam, ale nikt już nic nie powiedział.
Zostałam tam, z tym zdjęciem w dłoni, i tysiącem pytań w głowie, które nikt nie miał ochoty zadać ani tym bardziej na nie odpowiedzieć.
Mama nie odezwała się do mnie przez tydzień
Mieszkałyśmy razem, więc to milczenie było gęste, wręcz fizycznie wyczuwalne. Wstawała rano, parzyła sobie kawę, potem znikała do pracy. Gdy wracała, zamykała się w sypialni, tłumacząc się zmęczeniem. Nie patrzyła mi w oczy. Próbowałam zaczynać rozmowę – kilka razy. W kuchni, przy zlewie, w korytarzu, gdy zdejmowała buty. Ale ona za każdym razem uciekała spojrzeniem, odpowiadała półsłówkami albo wcale.
W środę po południu usiadłam naprzeciw niej przy kuchennym stole. W garnku gotował się makaron, a ja poczułam, że już dłużej nie wytrzymam.
– Dlaczego nic nie mówisz? – zapytałam.
– Nie wszystko trzeba wiedzieć – odpowiedziała, nie podnosząc wzroku znad deski do krojenia.
– Ale to mój ojciec, mamo. To ja powinnam wiedzieć.
Zamilkła na moment. Nóż zawisł w powietrzu, jakby zapomniała, co miała dalej robić. Odłożyła marchewkę, wytarła ręce w ściereczkę i spojrzała na mnie. Po raz pierwszy od tygodnia naprawdę spojrzała.
– Nie wszystko trzeba naprawiać. Niektóre rzeczy trzeba przeżyć i puścić.
Te słowa spadły na mnie jak kamień. Nie potrafiłam odpowiedzieć. W tej jednej chwili poczułam, że jestem sama, że stoję po jednej stronie lustra, a po drugiej – kobieta, która przez całe życie wydawała się taka bliska, a teraz stawała się kimś zupełnie obcym. Nie rozumiałam jej. I nie byłam pewna, czy chcę ją zrozumieć.
Wieczorem zamknęłam się w swoim pokoju. Siedziałam na podłodze z tym zdjęciem ślubnym w dłoni i patrzyłam na twarz mężczyzny, który był moim ojcem, a którego nigdy nie znałam. Czułam coś dziwnego – ani złość, ani smutek. Coś pomiędzy. Jakby ktoś przestawił fundamenty mojego życia i nie powiedział, że teraz trzeba chodzić inaczej.
Nie spałam dobrze od kilku dni
Co noc budziłam się o czwartej rano, jakby coś podpowiadało mi, że powinnam wstać, zrobić coś więcej niż tylko siedzieć w swoim zawieszeniu. W końcu, w sobotę, ubrałam się i pojechałam do babci. Bez zapowiedzi. Byłam zbyt rozedrgana, żeby czekać.
Drzwi otworzyła w szlafroku, z zaskoczeniem w oczach.
– Kasiu? Co się stało?
– Mogę wejść?
Skinęła głową. Zaparzyła herbaty, podała mi stare herbatniki i czekała, aż powiem, po co przyszłam. Zamiast tego zapytałam:
– Babciu… czy masz jeszcze jakieś rzeczy z tamtych czasów? W sensie... z czasów, kiedy mama była młoda?
Nie zapytała o powód. Wstała powoli, otworzyła stary kredens i po chwili wróciła z oprawionym w zieloną tkaninę zeszytem. Położyła go na stole.
– To jej pamiętnik. Znaczy... mój. Ale pisałam o niej. Miałam taki zwyczaj. Pomyślałam, że kiedyś jej pokażę, jak ją widziałam.
– Mogę?
Pokiwała głową.
Zaczęłam czytać już w tramwaju, potem w łóżku, aż po świt. Babcia pisała o matce z czułością, ale też z dystansem – jakby próbowała zrozumieć swoją córkę z zewnątrz. Pisała o Michałku, o chłopaku, który zawrócił mamie w głowie. O ich ślubie, o jego marzeniach o byciu artystą, o tym, jak nie pasował do świata, w którym trzeba było wstawać o szóstej rano do pracy. Pisała też o tym, że był dziwny, piękny, charyzmatyczny, ale... nieprzewidywalny. I że nagle zniknął. Ot tak. Jakby się rozpłynął.
„Nigdy nie widziałam, żeby tak płakała, jak wtedy, gdy się okazało, że zostawił ją samą z dzieckiem” – przeczytałam, czując, jak coś ściska mnie w środku.
Następnego dnia, gdy wróciłam do domu, usłyszałam ich rozmowę. Matka rozmawiała z tatą, a raczej z moim ojczymem. Nie wiedzieli, że stoję za ścianą kuchni.
– Może czas jej powiedzieć – powiedział on cicho.
– Nie wiem, czy jest gotowa – odparła mama.
– To już dorosła kobieta. A my żyjemy w kłamstwie.
– To nie kłamstwo. To wybór.
Weszłam do kuchni bez pukania, trzymając zeszyt babci w rękach.
– Już wiem. I chcę usłyszeć wszystko. Od was.
Spojrzeli na mnie jak na duch. Matka zacisnęła usta, ojczym spuścił wzrok. Nie byłam już ich dzieckiem. Byłam kobietą, która przyszła się dowiedzieć, dlaczego jej życie zbudowano na przemilczeniach.
Usiedliśmy przy stole w milczeniu
Tata nalał herbaty, ale nikt nie miał ochoty jej pić. Mama patrzyła w blat, jakby tam znajdowała się odpowiedź na wszystkie moje pytania. Czekałam. W końcu zaczęła mówić, cicho, powoli, jakby każde słowo kosztowało ją więcej niż poprzednie.
– Michał był... wszystkim – powiedziała. – Studiował malarstwo. Ja byłam wtedy w szkole medycznej. Miał śmieszne pomysły, farbę na rękach, mówił o życiu jakby było bajką. I przez chwilę rzeczywiście było. Kochaliśmy się. Wzięliśmy ślub, trochę za wcześnie. Potem zaszłam w ciążę. Myślałam, że wszystko się ułoży.
Zamilkła na moment. Usta drżały jej ledwo zauważalnie. Ojczym siedział z boku, nie odzywał się, patrzył na nią tak, jakby znał te słowa na pamięć.
– A on... po prostu nie wytrzymał – ciągnęła dalej. – Nie nadawał się do tej roli. Do ojcostwa, do odpowiedzialności. Pewnego dnia po prostu wyszedł i nie wrócił. Zostawił list. Napisał, że mnie kocha, ale musi odejść, bo się dusi. Że nie umie być kimś, kogo od niego oczekuję. I że przeprasza.
Spojrzała na mnie wtedy po raz pierwszy od początku tej rozmowy.
– Nie znienawidziłam go. Byłam rozbita, ale nie umiałam go nienawidzić. Czekałam na niego. Miesiąc, dwa. Pół roku. Ale miałam ciebie. I nie mogłam czekać w nieskończoność.
Zamilkła. W pokoju zrobiło się cicho. Słyszałam tylko swój oddech.
– I wtedy poznałaś... tate? – zapytałam, wskazując wzrokiem na ojczyma.
– Tak. Pomógł mi. Nigdy nie próbował go zastąpić, ale był przy tobie. Zawsze.
– I nigdy nie pomyślałaś, że chcę go poznać?
– Nie. Bałam się, że to złamie ci serce. Tak jak mnie.
Przesunęłam palcami po obwolucie zeszytu babci. Czułam pustkę. A może złość. Może jedno i drugie.
– Może lepiej byłoby mieć złamane serce niż żyć w nieświadomości – powiedziałam, wstając od stołu.
Wyszłam z domu, nie wiedząc, gdzie idę
Spacerowałam po mieście, mijając ludzi z zakupami, dzieci z plecakami, zakochanych z lodami. A ja, z tym wszystkim w głowie, czułam się, jakbym nagle przestała być kimkolwiek. Nie byłam już córką tego, którego znałam. A tego drugiego nawet nie znałam. I nie wiedziałam, czy chcę poznać.
Ale wiedziałam jedno – musiałam spróbować.
Znalazłam go po kilku długich tygodniach. Mieszkał w małym miasteczku, w domu na uboczu. Zadzwoniłam do drzwi z drżącymi dłońmi. Otworzył mężczyzna o zmęczonej twarzy. Spojrzał na mnie długo. Chyba wiedział od razu.
– Kasia? – zapytał cicho.
– Tak – odpowiedziałam. – Musiałam cię zobaczyć.
Wpuścił mnie do środka. Dom był skromny, pełen obrazów i ciszy. Rozmawialiśmy długo, a jednak mało.
– Nie uciekłem od ciebie – powiedział. – Uciekłem od siebie.
– Nie możesz uciekać całe życie – odpowiedziałam.
– Już nie mam siły. Ale może jeszcze zdążę coś naprawić.
Patrzyłam na niego, tego obcego człowieka, z którym dzieliłam DNA, i nie wiedziałam, co czuję.
– Nie wiem, czy chcę, żebyś naprawiał. Chcę tylko wiedzieć, kim naprawdę jestem.
Skinął głową. Nie obiecywał nic. I chyba właśnie dlatego mu uwierzyłam.
Katarzyna, 25 lat
Czytaj także:
- „Na babskim wyjeździe zobaczyłam teścia z kochanką. Ale to reakcja teściowej była dla mnie największym szokiem”
- „Moja przyjaciółka okazała się najgorszą zdrajczynią. Podstępnie ukradła pomysły, odbierając mi awans”
- „Przez byłego w ostatniej chwili odwołałam swój ślub. Czekanie na tramwaj okazało się czekaniem na miłość życia”

