„Znalazłam obce perfumy w walizce męża z delegacji i rozpoznałam ten zapach. Zrobiłam to, na co on nie miał odwagi”
„– Może pani sprzątająca pomyliła pokoje. – Uśmiechnął się krzywo, jakby ten absurd miał mnie uspokoić. Ale ja już czułam – ten zapach. Dokładnie ten sam, który tydzień temu unosił się z jego szalika. Słodki, ciężki, kobiecy. Nie mogłam się mylić”.

- Redakcja
Kiedyś nasze poranki pachniały kawą i śmiechem. Igor zawsze wstawał pierwszy, parzył dwie filiżanki i siadał na skraju łóżka, czekając, aż otworzę oczy. Teraz budzi mnie cisza. Kawa stygnie w ekspresie, a jego już nie ma – podobno śpieszy się do pracy.
Zawsze był pracowity. Może nawet za bardzo. W ostatnich miesiącach niemal nie widywaliśmy się w tygodniu, a weekendy, które kiedyś spędzaliśmy razem, teraz zamieniły się w jego „delegacje”. Tak to nazywał. Delegacje, spotkania, wyjazdy logistyczne – te słowa zaczęły pachnieć obco.
Wieczorem, kiedy wracał, mówił mało. Był „zmęczony”, „zestresowany”, miał „dużo papierów”. Wierzyłam mu. Chciałam wierzyć, bo miłość, nawet ta zużyta, potrzebuje iluzji, żeby przetrwać.
W tamtą niedzielę też wrócił późno. Walizka stała pod drzwiami, jakby nie chciał jej wnieść do środka. A ja – głupia – pomogłam mu się rozpakować. Ubrania, koszule, przewody od ładowarki… zwykły chaos po podróży. Ale nagle to zobaczyłam.
– Co to jest? – spytałam, wyciągając z bocznej kieszeni mały flakon perfum. Przezroczysty, bez pudełka, lekko porysowany.
Igor nawet nie drgnął.
– Nie mam pojęcia. Pewnie ktoś w hotelu zostawił.
– W kieszeni twojej walizki? – głos mi zadrżał. – I bez pudełka?
– Może pani sprzątająca pomyliła pokoje.
Uśmiechnął się krzywo, jakby ten absurd miał mnie uspokoić. Ale ja już czułam – to ten zapach. Dokładnie ten sam, który tydzień temu unosił się z jego szalika. Słodki, ciężki, kobiecy. Nie mogłam się mylić.
Nie dałam się zmylić
Tego wieczoru wszystko było niby po staremu, ale każdy jego gest wydawał się nie na miejscu. Sposób, w jaki rozpiął koszulę, jak rzucił ją na krzesło, jak nalał sobie wody do szklanki, nie patrząc w moją stronę. Każdy ruch był obcy.
Siedzieliśmy przy stole w kuchni, milcząc. Tylko zegar tykał z uporem, jakby chciał przypomnieć, że czas się nie zatrzymuje, nawet kiedy coś w nas umiera.
– Długo wracałeś – powiedziałam w końcu, nie patrząc na niego.
– Korki – wzruszył ramionami. – Zresztą... po drodze wstąpiłem do sklepu.
– Do sklepu? – powtórzyłam, choć wiedziałam, że to tylko głupia wymówka.
Nie odpowiedział. Pociągnął łyk wody, a ja czułam, jak napięcie między nami gęstnieje. Flakon perfum leżał na stole, wciąż między nami, jak dowód z miejsca zbrodni.
– Nie wierzę, że to przypadek – powiedziałam cicho.
Igor uniósł brwi.
– Może nie chcesz wierzyć. Widzisz spisek w każdym szczególe.
– A może po prostu przestałeś mnie szanować? – odpowiedziałam spokojnie, aż za bardzo.
– Lena... – westchnął. – To tylko jakieś perfumy. Na litość boską, nie rób sceny.
– Tylko perfumy? – Uśmiechnęłam się krzywo. – Wiesz, co jest najgorsze? Że ty naprawdę wierzysz, że ja w to uwierzę.
Nagle wstał, odsunął krzesło tak gwałtownie, że aż zaskrzypiało.
– Nie rób ze mnie potwora! – podniósł głos. – Zawsze musisz coś dorabiać, węszyć, podejrzewać!
Spojrzałam na niego – na mężczyznę, którego znałam od dziesięciu lat, i nagle zobaczyłam w jego oczach strach. Nie przed mną. Przed prawdą. Nigdy nie krzyczał w ten sposób. A ja nie byłam już kimś, kto się cofa. Chciałam prawdy, nawet jeśli miała mnie zranić.
Znalazłam kolejny dowód
Następnego dnia próbowałam żyć jak zwykle. Wstałam, włączyłam ekspres, wyprasowałam mu koszulę. On wyszedł bez słowa, zostawiając po sobie zapach wody po goleniu i nieobecność, której nie dało się już zignorować.
W pracy wszyscy byli tacy sami jak zawsze – koleżanka z działu opowiadała o nowym serialu, ktoś śmiał się przy drukarce. A ja, między jednym mailem a drugim, widziałam w głowie ten flakon. Leżał na stole jak dowód zbrodni.
Po południu wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Jego walizka stała w szafie, dokładnie tam, gdzie ją wczoraj odstawił. Otworzyłam ją powoli, tak jakby miała ugryźć. Szukałam... sama nie wiedziałam czego. Może potwierdzenia, że wszystko to był tylko przypadek. Znalazłam rachunek. Z hotelu we Wrocławiu. A przecież miał być w Katowicach.
Wieczorem, kiedy przyszedł, czekałam na niego przy stole.
– Powiedziałeś, że byłeś w Katowicach – rachunek leżał między nami. – Ten papier twierdzi inaczej.
Zastygł, jakby przez chwilę próbował policzyć, ile może jeszcze kłamać.
– Pomyłka w systemie, pewnie coś źle zaksięgowali.
– Znowu przypadek?
– Lena, naprawdę nie masz do mnie zaufania. To jest twój problem.
– Mój problem? – powtórzyłam, czując, jak we mnie wszystko pęka. – Mój problem to to, że już cię nie poznaję.
Zamknął oczy i odwrócił się.
– Jestem zmęczony. Nie chcę się kłócić.
– Jasne – odpowiedziałam szeptem. – Bo wtedy musiałbyś coś powiedzieć. Cokolwiek.
Nie wiedziałam, czy bardziej boję się prawdy, czy tego, że już ją znam. Tego wieczoru nie zasnęłam. Leżałam obok niego, słuchając jego spokojnego oddechu, i myślałam, że chyba nigdy nie byłam tak samotna jak teraz.
Dość się nasłuchałam
Był czwartek wieczór. Igor siedział w drugim pokoju, drzwi były przymknięte. Słyszałam tylko cichy ton jego głosu. Z początku myślałam, że rozmawia z kimś z pracy, ale coś w tym tonie było inne – miękkie, zbyt delikatne.
Zbliżyłam się do drzwi. W uszach dudniło mi serce.
– Ewelina, nie mów tak… – usłyszałam. – Wiesz, że nie mogę teraz.
To imię przeszyło mnie jak igła. Ewelina? Nie pamiętam, jak weszłam do pokoju. Widziałam tylko jego z telefonem przy uchu i przerażenie, które zamarło mu na twarzy.
– Z kim rozmawiasz? – spytałam.
– Z klientem – odparł po chwili z wymuszonym spokojem.
– Z klientką raczej. Ewelina?
Zamarł. Czas się zatrzymał. Tylko gdzieś w oddali szumiał deszcz.
– Lena… to nie tak.
– A jak? – głos mi zadrżał, ale nie płakałam. – Jak to jest, Igor? Powiedz mi.
Milczał. Patrzył w podłogę, jak chłopiec przyłapany na kradzieży. W końcu wyszeptał:
– Byłem z nią w delegacji. Stało się, ale… to nic nie znaczyło.
Zaśmiałam się, sucho, bez cienia humoru.
– Dla ciebie może nie. Dla mnie to znaczy wszystko.
Próbował podejść, dotknąć mnie. Odsunęłam się.
– Nie rób tego – powiedziałam twardo. – Nie dotykaj mnie.
Cisza po tych słowach była gęsta jak powietrze przed burzą. Zawsze myślałam, że zdrada to moment, jeden gest, pocałunek. A okazało się, że zdrada to proces. To wszystkie te wieczory, gdy przestawał patrzeć w moją stronę. To każdy raz, kiedy mówił „nie mam czasu”. Na zewnątrz lunął deszcz. A ja wiedziałam, że właśnie skończyło się coś, co miało trwać całe życie.
Nazwałam to po imieniu
Następnego dnia w domu było zaskakująco cicho. Żadnych krzyków, żadnych tłumaczeń. Tylko cisza – ta najgorsza, po której nic już nie będzie takie samo.
Igor próbował coś mówić. Stał w progu kuchni z kubkiem w dłoni, jakby chciał, żebym go zaprosiła do rozmowy. Nie zaprosiłam.
– Lena, proszę, nie odwracaj się ode mnie. Wiem, że zawaliłem.
– Nie „zawaliłeś”. Zdradziłeś mnie – słowa wyszły ze mnie cicho, ale z siłą, której się po sobie nie spodziewałam.
Usiadł naprzeciwko. Twarz miał szarą, zmiętą.
– To był błąd. Potrzebowałem ucieczki. Przez chwilę… chciałem zapomnieć o wszystkim.
– O mnie – spojrzałam na niego. – Chciałeś zapomnieć o mnie.
– Nie, nie tak… – jęknął. – Ja po prostu…
– Nie kończ – przerwałam mu. – Każde twoje słowo sprawia, że boli bardziej.
Chwilę milczeliśmy. Potem wstałam i wyszłam. Ulice były mokre po deszczu. Przechodziłam obok ludzi, którzy się śmiali, spieszyli, trzymali za ręce. Świat toczył się dalej, jakby nic się nie wydarzyło. Zazdrościłam im tej beztroski.
Zatrzymałam się na mostku nad rzeką. Woda była brudna, niespokojna. Patrzyłam na swoje odbicie – obcą kobietę o zapuchniętych oczach i ściśniętych ustach.
Kiedy wróciłam, Igor siedział w salonie. Na stole stała niedopita herbata.
– Nie chciałem cię zranić – powiedział, nie patrząc na mnie.
– To po co mnie okłamywałeś?
– Bałem się.
– Ja też się boję – odpowiedziałam. – Ale nie tego, że odejdziesz. Boję się, że zostanę i będę udawać, że nic się nie stało.
Nie czekałam na jego odpowiedź. Wyszłam do sypialni, zamknęłam drzwi i po raz pierwszy od wielu dni pozwoliłam sobie płakać. Zrozumiałam, że między nami nie zostało już nic, tylko echo tego, co kiedyś było miłością.
Sama sięgnęłam po walizkę
Minęło kilka dni. Dom wyglądał tak samo, ale jakby ktoś z niego wypompował powietrze. Nie pachniało już kawą ani jego wodą po goleniu. Tylko chłodem.
Igor spał na kanapie, chociaż nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Z rana wymienialiśmy kilka zdań – neutralnych, uprzejmych, jakbyśmy byli współlokatorami, których łączy tylko rachunek za prąd.
W piątek wróciłam wcześniej z pracy. Przed wejściem do naszego biura stała kobieta, oparta o samochód. Smukła, elegancka, z włosami spiętymi w niedbały kok. Wiedziałam, zanim jeszcze się przedstawiła.
– Lena? – zapytała spokojnie. – Jestem Ewelina.
W pierwszej chwili chciałam odejść, ale coś mnie zatrzymało.
– Po co przyszłaś? – spytałam.
– Nie chciałam, żebyś się dowiedziała w taki sposób.
Zaśmiałam się krótko, bez śladu radości.
– Nie ma dobrego sposobu. Jest tylko prawda – i za późno.
Spojrzała na mnie uważnie, jakby chciała coś dodać, ale nie znalazła odwagi. Tylko przytaknęła i odeszła.
Wracając do domu, czułam dziwny spokój. Nie gniew. Nie zazdrość. Po prostu pustkę. Weszłam do mieszkania, otworzyłam szafę i zaczęłam pakować rzeczy. Kosmetyczkę, kilka ubrań, album ze zdjęciami. Nie zabierałam wszystkiego – tylko to, co należało naprawdę do mnie.
Igor wszedł, gdy zapinałam torbę.
– Co robisz? – zapytał głucho.
– Odchodzę.
– Gdzie?
– Nie wiem – spojrzałam mu w oczy. – Byle daleko od ciebie i twoich kłamstw.
Nie odpowiedział. Tylko skinął głową, jakby wiedział, że tym razem nic już nie powstrzyma. Zamknęłam za sobą drzwi i po raz pierwszy od dawna oddychałam pełną piersią. Wtedy poczułam, że czasem odejść to jedyny sposób, by ocalić siebie.
Zapach został ze mną
Minęły tygodnie. Czas płynął powoli, jakby sprawdzał, czy naprawdę potrafię żyć bez niego. Z początku nie wiedziałam, co ze sobą zrobić – budziłam się i przez kilka sekund zapominałam, że wszystko się skończyło. Potem docierało to do mnie na nowo, z tą samą siłą, jak uderzenie w klatkę piersiową.
Zamieszkałam w małej kawalerce z widokiem na park. Czasem wychodziłam tam wieczorem i patrzyłam, jak ludzie przechodzą z psami, z dziećmi, z kimś, kogo kochają. I dziwnie – nie czułam złości, zazdrości. Czułam tylko wdzięczność, że już nie muszę udawać, że wszystko jest w porządku.
Po pewnym czasie wróciłam do domu, gdy Igor wyjechał. Zaczęłam sprzątać szafki, pozbywać się rzeczy, które przypominały o nas. Stare zdjęcia, bilety z kin, liściki. Wszystko wrzuciłam do pudełka i wystawiłam na śmietnik. Tylko jedna rzecz została. Flakon. Ten sam, od którego wszystko się zaczęło. Nie wiem dlaczego go nie wyrzuciłam. Może chciałam mieć dowód, że to się naprawdę wydarzyło. Że ta historia nie była snem, tylko czymś, co mnie ukształtowało.
Dziś już nie czuję złości. Ani żalu. Tylko zapach – lekki, słodki, unoszący się w powietrzu, kiedy czasem przypadkiem otworzę szufladę, w której go schowałam. Perfumy dawno wywietrzały. Ale we mnie ten zapach został. Jak ostrzeżenie. Jak przypomnienie, że zdrada nie zaczyna się w hotelu, tylko w momencie, gdy jedno z nas przestaje czuć drugie.
Lena, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kupiłem żonie tanie perfumy, bo po co się starać? Nie wiem, czemu zołza twierdzi, że to ja wepchnąłem ją w ramiona amanta”
- „Mąż traktował mnie jak królową i wyręczał we wszystkim. Teraz on leży w trumnie, a ja nie wiem, jak się płaci za gaz”
- „Po awansie mąż zmienił się nie do poznania. Kupuje perfumy za 800 złotych, a ja robię dzieciom kanapki z mortadelą”

