Reklama

Doskonale pamiętam ten dzień. Marcowy, zimny poniedziałek. Wracałam z pracy zziębnięta i przemoczona do suchej nitki. Porywisty wiatr połamał parasol, który miał mnie chronić przed deszczem. Nie byłam więc w najlepszym nastroju, ale cieszyłam się, że wreszcie dotarłam do domu. Zajrzałam jeszcze do skrzynki na listy. Nie spodziewałam się znaleźć w niej niczego poza rachunkami i ulotkami.

Takiej przesyłki się nie spodziewałam

Tymczasem wyjęłam z niej przesyłkę zapakowaną w szary papier i przewiązaną gumką recepturką. W pierwszej chwili pomyślałam, że to książka, ale zawartość była zbyt miękka. Szczerze się zdziwiłam, bo niczego nie oczekiwałam. Weszłam do mieszkania i położyłam pakunek na komodzie, bo najpierw musiałam się przebrać w suche ubrania. Zaparzyłam herbatę i usiadłam przy kuchennym stole, przyglądając się leżącej przede mną paczuszce. Była zaadresowana do mnie, więc o żadnej pomyłce nie mogło być mowy.

Otworzyłam ją i niewiele brakowało, a z wrażenia spadłabym z krzesła. W środku były pieniądze, sporo pieniędzy, a także biała koperta zawierająca list napisany bardzo starannym pismem.

Droga Magdo! Adres do Ciebie dostałam od Twoich rodziców, ale poprosiłam ich, żeby Ci nic nie mówili. Nie wiem, czy mnie pamiętasz, więc pozwól, że się przypomnę. Jestem mamą Basi, z którą przyjaźniłaś się w szkole podstawowej i liceum. Od jej śmierci minęło już 10 lat, a ja wciąż nie potrafię się z tym pogodzić... W każdym razie dopiero niedawno znalazłam w sobie odwagę, aby przejrzeć jej rzeczy, które mój mąż już dawno wyniósł do piwnicy. Znalazłam pamiętnik Basi, a w nim list do mnie. Napisała, że gdyby coś jej się stało, to mam przekazać Ci coś od niej. Te 20 tysięcy, które Ci wysłałam, to pieniądze z odszkodowania. Nie są mi potrzebne. Jestem sama. Moja jedyna córka nie żyje, mąż zmarł 4 lata temu. Doszłam do wniosku, że taka kwota bardziej Tobie się przyda. Jesteś młoda i tyle jeszcze przed Tobą. Basia na pewno byłaby szczęśliwa, gdyby wiedziała, że te pieniądze trafiły do Ciebie. Pozdrawiam Cię serdecznie, Irena.

Zamurowało mnie totalnie. Byłam w szoku. Wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą. Poczułam płynące po policzkach łzy. Basia. Jak dawno nie słyszałam jej imienia... Połączyła nas przyjaźń, która miała być na zawsze. Co prawda po ogólniaku każda z nas wybrała inny kierunek studiów, ale w niczym nam to nie przeszkadzało. Bardzo dbałyśmy o to, żeby mieć regularny kontakt. Aż nagle pewnego dnia wszystko się ucięło. Telefon Basi zamilkł. Nie wiedziałam, co się dzieje. Wtedy zadzwonił mój tata z informacją, że zdarzył się nieszczęśliwy wypadek.

Pijany kierowca potrącił Basię na przejściu dla pieszych. Zmarła po kilkunastu godzinach od przewiezienia jej do szpitala, pomimo wysiłków lekarzy, żeby ocalić jej życie. Nie pojechałam na pogrzeb. Nie dałam rady, bo się rozsypałam. Usiłowałam o tym wszystkim zapomnieć, ale zawsze siedziało to z tyłu głowy. Zawsze miałam do siebie żal, że nie towarzyszyłam Basi w jej ostatniej drodze. Co ze mnie za przyjaciółka, skoro nie wzięłam udziału w jej pogrzebie? Trzymając w dłoni list od jej mamy, płakałam.

Chciałam, aby pamięć o przyjaciółce trwała

Nie mogłam ot tak wziąć tych pieniędzy. Może dla kogoś innego nie byłoby to problemem, ale ja sobie nie wyobrażałam przeznaczenia ich na swoje wydatki. Pani Irena na pewno nie przyjęłaby ich z powrotem, a zależało mi na tym, żeby się nie zmarnowały. Zadzwoniłam do liceum, do którego chodziłam razem z Basią. Umówiłam się na spotkanie z dyrektorem. Za naszych czasów funkcję tą sprawowała pani Maria, ale była już na emeryturze. Podczas osobistej rozmowy z dyrektorem opowiedziałam mu o mojej przyjaźni z Basią i o tym, co wydarzyło się później. Nie pominęłam historii z pieniędzmi.

– To właśnie z ich powodu tu jestem – powiedziałam.

Zaproponowałam ustanowienie stypendium imienia Basi, które miałoby wspomagać młodych autorów. Moja nieżyjąca przyjaciółka uwielbiała pisać. Szkoda, że nie dostała szansy, aby rozwinąć w tej dziedzinie skrzydła. Pan Tomasz był niezwykle wzruszony.

– Pani Magdo, to wspaniały pomysł – oznajmił z entuzjazmem. – To duma dla naszej szkoły mieć taką absolwentkę.

Odbyliśmy jeszcze parę spotkań mających na celu ustalenie szczegółów i dopełnienie niezbędnych formalności. Na pierwszej uroczystości wręczenia stypendium pojawiła się pani Irena. W pierwszej chwili jej nie poznałam. Bardzo się zmieniła od czasu, gdy widziałam ją po raz ostatni. Nie wyglądała dobrze. Tragiczne wydarzenia odcisnęły na niej piętno. Była schorowana i miała niewyobrażalnie smutne spojrzenie, aż żal serce ściskał. Podeszła do mnie i mocno się przytuliła.

– Dziękuję ci bardzo – nie kryła wzruszenia.

Długo wówczas rozmawiałyśmy. Dostałam od niej jeszcze jeden prezent, a mianowicie pamiętnik Basi i kilka zeszytów, w których pisała wiersze i opowiadania. Obie się strasznie popłakałyśmy. Niespełna rok później pani Irena zmarła. Tym razem udałam się na pogrzeb. Została pochowana obok córki i męża. Mam nadzieję, że teraz są we troje.

Wiem, że dobrze postąpiłam

Od tamtej chwili minęły 3 lata. Co roku uczestniczę w uroczystości wręczenia stypendium imienia Basi w naszej dawnej szkole. To wspaniałe uczucie patrzeć na młodych, utalentowanych ludzi, a przy tym mieć świadomość, że odejście przyjaciółki nie poszło na marne. Doszłam do wniosku, że poszukam wydawcy, który zainteresuje się twórczością Basi – a jeśli go nie znajdę, to wydam książkę we własnym zakresie. Wydarzenia z przeszłości nauczyły mnie czegoś niezmiernie cennego. Jeśli ktoś jest dla nas ważny, powinniśmy mówić to mu jak najczęściej.

Warto pielęgnować wartościowe relacje. Nigdy nie wiadomo, co stanie się następnego dnia. Możemy kogoś niespodziewanie stracić i nie mieć już szansy na powiedzenie mu, ile dla nas znaczy. Pamięć o Basi pozostanie ze mną do końca moich dni. Pani Irena wybaczyła mi to, że nie byłam na pogrzebie. Rozumiała, dlaczego podjęłam taką, a nie inną decyzję. Jestem opatrzności wdzięczna za to, że miałyśmy sposobność porozmawiać i wspólnie powspominać naszą kochaną Basię.

Magda, 32 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama