„Znałam mojego męża jak zły szeląg i wiedziałam, że coś ukrywa. Zamarłam, gdy poznałam jego sekret”
„Zrozumiałam. Bo choć przez ostatnie dni byłam pewna zdrady, prawda okazała się inna. Może nawet trudniejsza. Wróciłam do domu jak w transie. Buty zdjęłam dopiero w przedpokoju, klucze upadły mi na podłogę z głuchym stukiem. Usiadłam przy stole i wpatrywałam się w swoje dłonie”.

- Redakcja
Zawsze miałam nosa do ludzi. Zwłaszcza do mojego męża. Znałam go jak własną kieszeń, a może lepiej – jak zły szeląg, którego nie da się pozbyć. Wiedziałam, kiedy kłamie, kiedy coś kręci, kiedy unika wzroku. Przez lata nauczyłam się czytać jego nastroje, ton głosu, nawet sposób, w jaki odkładał kubek na blat. I właśnie dlatego coś mi nie pasowało. Coś było nie tak. Był zbyt miły, zbyt uważny, zbyt… obecny. Zaczęłam go obserwować uważniej, bo przeczucie mówiło mi jedno – mój mąż coś przede mną ukrywa.
To przeczucie nie dawało mi spokoju
– Kochanie, zrobiłem ci herbatę z miodem. Twoją ulubioną – powiedział, stawiając filiżankę przede mną z przesadnym uśmiechem.
Nie odpowiedziałam od razu. Wzięłam łyk. Smakowała jak zwykle, ale coś mnie w tym geście zaniepokoiło. On nigdy nie robił mi herbaty. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio zaparzył cokolwiek – może wtedy, gdy miałam grypę i leżałam półżywa pod kołdrą. A teraz? Bez okazji? Ot tak? To było… dziwne.
– Dzięki – mruknęłam, patrząc mu prosto w oczy. Zmierzył mnie wzrokiem, jakby próbował ocenić, czy coś podejrzewam.
Zaczęłam dostrzegać te drobiazgi, które wcześniej umykały. Wstawał wcześniej niż zwykle, przesiadywał w łazience dłużej niż normalnie. Miał nowy zapach – subtelny, ale wyczuwalny. I telefon… zawsze był pod ręką, nawet kiedy szedł tylko do kuchni po wodę.
– Dzisiaj wrócę później, muszę zostać dłużej w pracy – rzucił niedbale, zarzucając kurtkę na ramię.
– Aha. Coś ważnego?
– Zwykłe zebranie – odparł zbyt szybko.
Zacisnęłam dłonie na filiżance. Nie wierzyłam w to zebranie. Nie wierzyłam w jego nagłą troskliwość. Mój mąż, ten sam, który kiedyś potrafił przez trzy dni się do mnie nie odzywać, bo źle wstawiłam talerz do zmywarki, teraz był czuły jak w pierwszym roku małżeństwa. To nie była miłość. To było poczucie winy.
Był mistrzem udawania
Nigdy nie byłam jedną z tych naiwnych kobiet, które wierzą w każdą bajkę opowiadaną przez męża. A jednak przez długi czas dawałam się nabierać. Bo on potrafił grać – jak aktor. Umiał być czuły, wyrozumiały, zabawny, gdy tego potrzebowałam. Gdyby nie to, że znałam go tyle lat, pewnie dałabym się uwieść tej nowej wersji Grzegorza. Ale znałam go aż za dobrze.
Zauważyłam, że przestał ze mną rozmawiać o pracy. A przecież wcześniej potrafił godzinami opowiadać o szefowej, która znowu czegoś się czepiała, o koledze, który przychodził do biura na kacu, o nowym zleceniu, które go stresowało. Teraz – cisza. Jakby nagle jego zawodowe życie przestało istnieć.
– Jak było w pracy? – spytałam któregoś wieczoru, próbując wyciągnąć cokolwiek.
– Jak zwykle – rzucił i zaczął obierać jabłko z takim zacięciem, jakby to był najważniejszy moment dnia.
Zamknęłam oczy. Jak zwykle. Tyle tylko, że u nas nic już nie było jak zwykle. Postanowiłam przejrzeć jego rzeczy. Zawsze trzymał rachunki, paragony, stare bilety. Taki typ. Nie zdziwiłam się, gdy w kieszeni jego płaszcza znalazłam paragon z kawiarni, w której nigdy nie byliśmy razem. Data: wtorek. Godzina: trzynasta. A przecież miał być wtedy w delegacji. Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach. On mnie okłamywał. Ale dlaczego? Dla kogo?
Trop prowadził do nieznanego
Wiedziałam, że muszę działać ostrożnie. Nie mogłam rzucić mu paragonu w twarz i zapytać, z kim pił kawę. Po pierwsze – skłamałby. Po drugie – od tej chwili byłby jeszcze bardziej czujny. A ja wolałam działać po cichu. Zebrać dowody. Bo choć nie miałam jeszcze żadnych konkretów, czułam, że jestem blisko.
W czwartek ubrałam się jak do pracy, ale zamiast iść do biura, wysiadłam przystanek wcześniej. Usiadłam w kawiarni naprzeciwko jego budynku i patrzyłam. Godzina ósma trzydzieści – Grzegorz wyszedł z tramwaju. Ale nie wszedł do biura. Poszedł dalej. Szybkim krokiem, jakby się gdzieś spieszył. Zostawiłam kawę, wybiegłam za nim. Szłam na tyle blisko, by go nie zgubić, ale na tyle daleko, by mnie nie zauważył. Minął dwa skrzyżowania i zatrzymał się przed starą kamienicą. Zadzwonił domofonem. Po chwili drzwi się otworzyły. Wszedł, nie odwracając się.
Stałam po drugiej stronie ulicy, zastygła w bezruchu. Nie mogłam uwierzyć. Co on robił w tym miejscu? To nie była żadna firma. To była czyjaś klatka schodowa. Czyjś dom. Po piętnastu minutach wyszedł. Sam. Niósł reklamówkę. Przeszedł obok mnie, nie zauważając. Wtedy poczułam to po raz pierwszy: strach. Nie przed zdradą. Przed tym, co mogę odkryć, jeśli pójdę dalej. Ale nie umiałam już przestać.
Sekrety i tajemnice
Wieczorem, kiedy wrócił, wyglądał na zmęczonego. Usiadł przy stole, rozpiął koszulę i westchnął ciężko, jakby miał za sobą dzień pełen trudnych rozmów i stresów. Patrzyłam na niego w ciszy, obserwując każdy gest. Wiedziałam już, że potrafi kłamać z kamienną twarzą. I właśnie to jego zmęczenie – sztuczne, wyreżyserowane – utwierdziło mnie, że coś się dzieje. Coś, czego nie miałam prawa się domyślić.
– Wszystko w porządku? – spytałam, starając się, by mój głos brzmiał naturalnie.
– Tak, tak… tylko dużo na głowie – odparł, nie podnosząc wzroku.
Oczywiście. Jak zwykle. Mnóstwo pracy, stres, a w rzeczywistości – godzina spędzona w nieznanym mieszkaniu. W nocy nie mogłam spać. Wstałam cicho, zeszłam do kuchni. Pamiętałam numer mieszkania z tabliczki przy domofonie – 3B. Wpisałam go w wyszukiwarkę razem z adresem. Znalazłam ogłoszenie sprzed kilku miesięcy – pokój do wynajęcia. Tanio, dla studentki lub samotnej osoby. Na zdjęciu widać było półkę z książkami i niewielkie łóżko z kolorową narzutą. Miałam wrażenie, że zaraz rozpoznam wzór tej narzuty w rzeczywistości.
Zamknęłam laptop. Przez gardło nie przeszłoby mi słowo „kochanka”. Nie wiedziałam, co boli bardziej – że mnie zdradza, czy że robi to w sposób tak banalny, wręcz tani. Ale następnego dnia miałam się przekonać, że w tej historii nic nie było banalne.
Prawda, której nie chciałam znać
Nie mogłam już dłużej czekać. Musiałam dowiedzieć się prawdy, choćby miała mnie złamać. W piątek wzięłam wolne. Ubrałam się zwyczajnie, jak do sklepu, wzięłam torebkę i wyszłam. Przeszłam dwie ulice i zadzwoniłam domofonem do mieszkania 3B.
– Halo? – odezwał się kobiecy głos. Młody. Cichy.
– Dzień dobry, szukam Grzegorza. Jest może? – zapytałam tak spokojnie, jak tylko potrafiłam.
– Zaraz zejdę – usłyszałam i po kilku sekundach drzwi się otworzyły.
Dziewczyna miała może dwadzieścia lat. Luźny sweter, niedbale związane włosy, blade policzki. Patrzyła na mnie zdziwiona. Nie wyglądała na kogoś, kto sypia z cudzym mężem.
– Kim pani jest? – zapytała.
– Jego żoną – odpowiedziałam. – Nie przyszedł dzisiaj?
Dziewczyna pokręciła głową.
– Grzegorz nie przychodzi tu dla mnie. On płaci za mieszkanie. Pomaga mi. Mówił, że nikt nie może się dowiedzieć, bo... bo pani by nie zrozumiała.
Zrobiło mi się słabo.
– Kim ty dla niego jesteś?
– Nikt. Moja matka była jego koleżanką z pracy. Umarła. Grzegorz powiedział, że nie zostawi mnie samej, że jej to obiecał. Ja... ja nic od niego nie chcę – powiedziała, a w jej oczach pojawiły się łzy.
Zamilkłam. Zrozumiałam. I właśnie wtedy zamarłam. Bo choć przez ostatnie dni byłam pewna zdrady, prawda okazała się inna. Może nawet trudniejsza.
Coś we mnie umarło
Wróciłam do domu jak w transie. Buty zdjęłam dopiero w przedpokoju, klucze upadły mi na podłogę z głuchym stukiem. Usiadłam przy stole i wpatrywałam się w swoje dłonie. Tak drżały, że nie potrafiłam utrzymać filiżanki. Grzegorz wrócił wieczorem. Ucałował mnie w policzek i rzucił kurtkę na krzesło.
– Jak minął dzień? – zapytał, jakby nic się nie stało.
Spojrzałam na niego długo, uważnie. Jak na kogoś, kogo znałam całe życie, a właśnie odkryłam jego zupełnie nową twarz.
– Byłam u niej – powiedziałam cicho.
Patrzył na mnie i widziałam w jego oczach… nie lęk. Ulga. Jakby w końcu ktoś zdjął mu z pleców ten ciężar, który nosił od miesięcy.
– Powinienem ci powiedzieć – wyszeptał. – Ale bałem się, że nie zrozumiesz. Że uznasz, że to coś więcej… że...
– Nie. Ja nie chcę słyszeć wyjaśnień – przerwałam mu.
Prawda mnie przerosła. Nie dlatego, że okazał się inny, niż myślałam. Ale dlatego, że przez własną podejrzliwość, przez tę całą paranoję, przez swoją ciasną wyobraźnię – zobaczyłam zdradę tam, gdzie była ludzka przyzwoitość. I już nie potrafiłam na niego patrzeć jak dawniej. Coś we mnie umarło. Może zaufanie. Może resztki pewności, że znam swojego męża. A może tylko duma. Ale od tego dnia nic już nie było takie samo.
Renata, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Przepisałem na syna interes i dałem mu 100 tys. w gotówce. Zamiast to wykorzystać, przetańczył pieniądze i szacunek”
- „Po zdradzie męża byłam na dnie. Pomocną dłoń wyciągnęła do mnie najmniej spodziewana osoba”
- „Zdradziłam męża z jego najlepszym przyjacielem. Teraz pod sercem noszę owoc złych życiowych decyzji”

