„Znajomi i rodzina zazdroszczą nam dużego domu i urlopów w Chorwacji. Nie wiedzą, co naprawdę kryje się za tą bajką”
„Tamtego dnia przygotowywaliśmy się do urodzin teścia. Kasia prasowała koszulę, ja pakowałem prezent. Mieliśmy plan: ona będzie urocza, ja czarujący. Zagramy to, co zawsze. Kasia ma ten dar – jej uśmiech przy stole wygląda jak szczęście”.

- Redakcja
Z zewnątrz nasze życie wygląda naprawdę dobrze. Kasia i ja mieszkamy w nowoczesnym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie, mamy wspólne konto, wspólne zdjęcia na Instagramie i wspólne święta z rodziną. Wakacje – zawsze gdzieś modnie: Chorwacja, Toskania, czasem Mazury. Na rodzinnych spotkaniach siedzimy przy jednym stole, ona uśmiechnięta, ja żartuję z teściem. Wszystko jak z reklamy kredytu hipotecznego. Tylko że kiedy wracamy do domu, to robi się cicho.
Nasza cisza jest pełna słów, których nie chce nam się już wypowiadać. Gdy robimy kolację, nikt nie pyta: „Jak ci minął dzień?”. Gdy idziemy spać, nikt nie mówi: „Dobranoc, kochanie”. Tylko wyuczone rytuały – gaszenie światła, obracamy się plecami. I tak od lat.
Czasem próbuję sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz naprawdę rozmawialiśmy. Może wtedy, gdy pokłóciliśmy się o jakieś pierdoły? Chyba o to, że nie pomogłem jej z walizką. Wtedy rzuciła mi w twarz coś, co do dziś siedzi mi w głowie: „My już nawet nie udajemy, że nam zależy”.
Tamtego dnia przygotowywaliśmy się do urodzin teścia. Kasia prasowała koszulę, ja pakowałem prezent. Mieliśmy plan: ona będzie urocza, ja czarujący. Zagramy to, co zawsze. Kasia ma ten dar – jej uśmiech przy stole wygląda jak szczęście. Ja po prostu wiem, kiedy się wtrącić, zaśmiać, kiedy dolać wina. Jesteśmy w tym naprawdę dobrzy. Szkoda tylko, że ta gra już dawno przestała być zabawna.
Byliśmy dobrymi aktorami
Jechaliśmy samochodem w stronę domu teścia. Kasia siedziała obok.
– Pamiętaj, że Anka nie je mięsa. Zrób się na miłego zięcia i nie pytaj jej, jak można żyć bez schabowego – rzuciła półżartem.
– Spokojnie, nawet nie wspomnę o mięsie. Już się nauczyłem – odpowiedziałem.
– I jak będziesz przy grillu, to pomóż Darkowi. On zawsze robi wszystko sam, a potem narzeka na kręgosłup. A jego żona tylko stoi i plotkuje. Trzeba będzie to jakoś zrównoważyć.
– Jasne. Będę idealnym partnerem do grilla.
– Jak zawsze – powiedziała z lekkim uśmiechem.
Rozmawialiśmy jak para z reklamy – zgrana, praktyczna, przewidująca. Każde zdanie pasowało do scenariusza. Nikt nie podnosił głosu, nikt nie przerywał, nikt nie mówił nic osobistego.
Patrzyłem na nią kątem oka, kiedy mówiła. Myślałem wtedy, jak łatwo nam przychodzi to nasze przedstawienie. Jakbyśmy grali razem w jednym filmie, ale tylko wtedy, kiedy są inni widzowie.
Zawróciłem na rondzie, jak mówiła, i skręciłem w znajomą drogę, pełną domów z czerwonej cegły. W tym momencie uderzyło mnie, że przecież nie tak wygląda bliskość. To nie powinno być tak proste do odegrania.
Niczego nie podejrzewali
Mimo to podziwiałem Kasię. Potrafiła w jednej chwili przejść z ciszy do rozmowy, z obojętności do zaangażowania. Miała w sobie jakąś odporność, której ja nigdy nie miałem. Nie byłem stworzony do sporów, unikałem konfrontacji. Ona potrafiła to wszystko zagrać, ja tylko starałem się dotrzymać jej tempa. Ale gdzieś w środku wiedziałem, że coś się wymyka, że powoli stajemy się dla siebie tylko publiczną wersją małżeństwa.
W ogrodzie pachniało kiełbasą. Dzieci biegały po trawie, a Kasia siedziała z nimi na kocu i udawała lwa. Dorośli śmiali się z jej ryku, a ja przy grillu udawałem, że wiem, co robię. Darek podał mi szczypce i z ulgą oddał stanowisko.
– No, młody, twoja kolej – mruknął, klepiąc mnie po plecach.
Wszystko szło zgodnie z planem. Kasia w swoim żywiole – opowiadała o pracy, planach na urlop, wymieniała się przepisami z teściową. Ja uzupełniałem jej zdania, dorzucałem anegdoty, czasem lekko ją poprawiałem, ale z uśmiechem. Ludzie kiwali głowami, śmiali się, wszystko wyglądało naturalnie. Teść nawet poklepał mnie po ramieniu i powiedział:
– Dobrze cię mieć w rodzinie, Michał.
Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Kasia spojrzała na mnie znad kieliszka i się uśmiechnęła. Ja odwzajemniłem ten uśmiech, choć w środku czułem coś zupełnie innego.
Męczyło mnie to
W drodze powrotnej nie rozmawialiśmy prawie wcale. Radio grało za głośno, ale nie miałem siły go ściszyć. Kasia milczała, oparta o szybę, z mokrą chusteczką w ręce. Wycierała makijaż, jakby chciała zmyć całą dzisiejszą rolę.
– Zgaś to, proszę – powiedziała cicho.
Wyłączyłem radio. Cisza rozlała się po aucie jak mgła. Nie była niezręczna, tylko znajoma. Taka, która mówi więcej niż jakiekolwiek słowa. W której każde zdanie wydaje się ryzykiem.
Kiedyś w takich chwilach rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Teraz czułem, że jedno nie chce usłyszeć tego, co mogłoby powiedzieć drugie. Jakby każde słowo mogło uruchomić lawinę. Nie wiedziałem nawet, od czego zacząć, z czego się tłumaczyć i czy w ogóle warto.
Przypomniałem sobie pewną wymianę zdań sprzed dwóch lat. To był zwykły wieczór, Kasia oglądała jakiś serial, ja przeglądałem telefon. Zaczęło się od czegoś błahego – że nie pomogłem jej wnieść zakupów. Nie wiem nawet, dlaczego odpowiedziałem z taką obojętnością. Powiedziała wtedy coś, co do dziś wraca do mnie jak echo:
– Wiesz, że mnie słyszysz, ale nie słuchasz?
Podniosłem wzrok.
– Nie dramatyzuj, to tylko…
– Nie tylko. My już od dawna niczego nie robimy razem naprawdę – przerwała.
Tkwiliśmy w pułapce
I wtedy, nie patrząc na mnie, dodała:
– Nie wiem, czy cię jeszcze kocham.
Zamarłem. Nawet nie próbowałem odpowiedzieć. Powiedziałem tylko:
– Daj spokój, jesteś zmęczona.
I zostawiłem to. Tak jak zostawiliśmy wszystko inne.
Od tamtej pory już nigdy do tego nie wróciliśmy. Nie zapytałem, co miała na myśli. Ona nie doprecyzowała. Po prostu zamknęliśmy to w ciszy, która wrosła między nas. Każde poszło swoją drogą, choć wciąż szliśmy obok siebie.
Rano, gdy usiedliśmy razem do śniadania, żadne z nas nie odezwało się przez dłuższą chwilę. Sztućce stukały o talerze, czajnik gwizdał. Tak bardzo chciałem, żeby to było coś więcej niż tylko kolejny wspólny poranek.
Spojrzałem na nią. Siedziała naprzeciwko, z włosami niedbale związanymi gumką, z tym samym znudzonym wzrokiem co zawsze. Może jeszcze da się coś poskładać. Albo może trzeba będzie odejść. Tylko tym razem już nie w ciszy.
Michał, 40 lat
Czytaj także:
- „Zaplanowałam ślub w maju, chociaż to podobno przynosi pecha. Przesądy się sprawdziły, bo nie dotrwałam do przysięgi”
- „Czekałam na prezent urodzinowy od męża. Dostałam spakowaną walizkę, ale wcale nie na romantyczną podróż do Chorwacji”
- „Życie nowych sąsiadów pachniało drogimi perfumami, a moje schabowym. Zazdrościłam im, aż poznałam ich tajemnicę”

