Reklama

– Lena, ale ten twój Adam to naprawdę się stara – powiedziała Natalia, zerkając na bukiet róż stojący na moim biurku.

Uśmiechnęłam się, jakby to była oczywista sprawa. Jakby nie bolał mnie ten moment, kiedy kurier pytał, od kogo wysłać kartkę, a ja odpowiadałam szeptem: „Napisać tylko - Dla Leny, z miłością”.

Bo prawda była taka: nie było żadnego Adama. Nie było romantycznych kolacji, niespodzianek, wspólnych weekendów. Byłam sama. I cholernie wstydziłam się tej samotności. Tak bardzo, że wolałam zmyślać, niż usłyszeć kolejne „ojej, jak to możliwe, że taka dziewczyna jak ty…?”.

W pracy wszyscy myśleli, że mam chłopaka. A ja przez ostatnie miesiące robiłam wszystko, by tę iluzję podtrzymać.

Kwiaty wysyłałam sobie sama. Raz, dwa razy w miesiącu – żeby wyglądało naturalnie, nie przesadnie. W telefonie miałam zdjęcia z rzekomych randek – w rzeczywistości zrobione na solo spacerach lub z pomocą filtra i ręki statywu. Byłam w tym naprawdę dobra. Tak dobra, że zaczęłam sama się gubić, gdzie kończy się fikcja, a zaczynam ja.

Gdy raz Natalia zapytała, gdzie Adam pracuje, zmyśliłam, że w Niemczech, żeby uniknąć niezręcznych pytań i konieczności pokazywania go komukolwiek. I wtedy... zaczęły się problemy.

Dobrze kłamałam

– A może przyjdzie na firmową imprezę? – zagadnęła Natalia, gdy w kuchni biurowej mieszałyśmy swoje kawy. – No weź go w końcu nam pokaż, Lena. Wszyscy są ciekawi, czy naprawdę istnieje ten twój Adam.

Zakrztusiłam się łykiem espresso. Otarłam usta i spróbowałam zbyć to śmiechem.

– Oj, nie liczcie na to. Nie przepada za korpoimprezami. Mówi, że nie ogarnia tej waszej analitycznej bandy.

– Ej, jesteśmy super ekipą – zaśmiała się Natalia. – Powiedz mu, że będą darmowe drinki. Może to go przekona?

Ma wtedy wyjazd służbowy – rzuciłam bez zastanowienia. – Do Berlina. Projekt dla jakiegoś banku.

Kolejne kłamstwo. Gładko weszło mi na język. Już nawet nie musiałam się nad tym zastanawiać. „Adam” miał swoje życie, swój zawód. Nie było tygodnia bez choćby jednej wzmianki o nim. Koleżanki w pracy chłonęły każdą informację. Jak się poznaliśmy, gdzie chodzimy na randki, że lubi jazz i nie znosi rukoli. A ja? Ja za każdym razem patrzyłam na nie z udawaną pewnością siebie, choć w środku miałam ochotę zapaść się pod ziemię.

Kiedy raz Natalia zapytała, czy mam jego zdjęcie, pokazałam jej chłopaka z Instagrama. Nie znałam go. Przystojny, ale nie jak model – wyglądał „realnie”. Wystarczyło. I tak Adam „istniał”. Dla nich. A ja każdego dnia bałam się, że ktoś odkryje prawdę.

Wszystko się posypało

Szefowa działu była ostra jak brzytwa i miała wyjątkowy talent do wyłapywania fałszu. Nie lubiła ściemy, nie znosiła „wazeliniarzy” i rzadko komu ufała. A już na pewno nie komuś, kto uparcie trzymał w tajemnicy swojego rzekomego faceta.

– Lena, zostaniesz po spotkaniu? – rzuciła któregoś dnia znad laptopa. Jej ton był rzeczowy, ale ja od razu poczułam ścisk w żołądku.

Zebrałam notatki, udawałam spokój. Gdy sala się opróżniła, Paulina zamknęła drzwi i spojrzała na mnie tym swoim uważnym, bezlitosnym wzrokiem.

– Zastanawia mnie jedna rzecz – zaczęła. – Mówiłaś, że twój chłopak jest w Monachium. A ja przez przypadek trafiłam na jego zdjęcie w reklamie – pokazała mi zdjęcie tego gościa z Instagrama, który niby był mój.

Nie potrafiłam nic powiedzieć. Czułam, jak robi mi się gorąco, jak czerwienią mi się policzki. Miałam ochotę wstać i uciec.

– Chcesz mi coś wyjaśnić? – zapytała spokojnie. A ten spokój był gorszy niż krzyk.

– To... to był tylko żart – próbowałam. – Głupi żart, żeby... nie wyjść na samotną. Sama nie wiem, czemu to zrobiłam.

– Lena – westchnęła. – Wiem, że w tym biurze łatwo wpaść w kompleksy. Ale wiesz, co jest gorsze od samotności? Robienie z siebie idiotki.

Wyszłam z sali, trzęsąc się cała. Natalia spojrzała na mnie zaniepokojona, ale tylko machnęłam ręką. Przez resztę dnia milczałam.

Zaczęły się podejrzenia

– Lena, pomyślałam, że moglibyśmy się spotkać w czwórkę – zagadała Natalia w środę, gdy razem piłyśmy kawę przy kuchennym blacie. – Ja, Wojtek, ty i Adam. Co ty na to? Wojtek mówi, że nie zna nikogo z twojego chłopaka wśród informatyków z Monachium, a oni robią projekty dla tych samych klientów. Może się znają, co?

Zamarłam. Wojtek, jej chłopak, pracował w niemieckiej firmie IT. Czyli w tej samej branży, w której "pracował" mój wymyślony Adam. Wymyśliłam mu taki życiorys jak większość ludzi wokół, żeby pasował. I teraz ten świat zmyśleń zaczynał się kruszyć.

– Adam... hm, wiesz, nie przepada za nowymi znajomościami – powiedziałam niepewnie, odstawiając kubek na blat. – A do tego ostatnio bardzo mu się nasiliła migrena. Takie napady, że leży cały dzień i nie może wstać z łóżka.

– O rany, serio? – Natalia zrobiła okrągłe oczy. – To straszne. Ale nie mówiłaś, że choruje.

– Bo to niedawno się zaczęło – dodałam szybko. – Pewnie stres. Dużo tej roboty tam mają.

Nie wyglądała na przekonaną. Zamilkła, a jej spojrzenie zatrzymało się na moich dłoniach. Uświadomiłam sobie, że nerwowo skubię paznokieć, co zawsze robiłam, gdy kłamałam.

Dwa dni później, gdy po lunchu wróciłam na open space, usłyszałam ich rozmowę.

– No mówię ci, coś mi tu nie gra. Kwiaty, których nikt nie widzi wręczanych, brak zdjęć, zero relacji z nim. Jakby chłopak był duchem. Może po prostu go nie ma? – to był głos Pauliny.

Natalia odpowiedziała ciszej, ale dość głośno, bym usłyszała:

– Sama zaczynam mieć takie podejrzenia.

Wbiłam wzrok w ekran, ale widziałam tylko rozmazane liczby. W środku coś pękało. Wiedziałam, że długo już nie utrzymam tej fasady. Prawda czaiła się tuż za rogiem.

Byłam zmęczona udawaniem

W piątek rano na moim biurku nie było żadnego bukietu. Po raz pierwszy od miesięcy nie zamówiłam kwiatów „od Adama”. Nie miałam odwagi. Bałam się, że jeśli zrobię to teraz, Natalia lub – co gorsza – Paulina podejdą do kuriera i coś wyciągną. Że zapytają, kto zamawiał, albo dostrzegą, że kartka jest wypisana moim charakterem pisma. To już nie była niewinna ściema. To był teatr. I czułam, że zaraz spadnie kurtyna.

Siedziałam z pochylonymi plecami, bez makijażu. Nagle miałam dość. Dość grania idealnej, romantycznej, spełnionej dziewczyny. Nie chciałam już udawać. Ale też nie wiedziałam, jak wrócić. Bo dokąd właściwie miałam wracać? Do pustego mieszkania, do siebie – tej prawdziwej, samotnej Leny?

Wtedy Natalia przyszła z kubkiem kawy i usiadła na krześle obok.

– Lena... powiedz mi szczerze – zaczęła, delikatnie. – Wszystko okej?

Spojrzałam na nią zaskoczona. Nie było w jej oczach kpiny, nie było sarkazmu. Było coś znacznie gorszego – współczucie.

– Dlaczego pytasz?

– Bo mam wrażenie, że... coś się dzieje. I że ty jesteś bardzo sama z czymś, z czym nie powinnaś być sama.

Zamilkłam. Czułam, jak łzy cisną mi się do oczu. Jakbym cały czas siedziała na bombie emocji, która w końcu zaczęła tykać głośniej niż moje kłamstwa.

Nie wiem, co ci powiedzieć – wyszeptałam.

– Może nie musisz mówić wszystkiego. Ale jeśli kiedykolwiek zechcesz... to ja jestem.

Zostawiła kubek z kawą na moim biurku i odeszła bez słowa. I wtedy po raz pierwszy od miesięcy pomyślałam, że może, po prostu może, nie potrzebuję Adama. Może wystarczy ktoś, kto naprawdę jest.

W końcu pękłam

W niedzielę wieczorem wzięłam telefon do ręki i usunęłam wszystkie zdjęcia, które niby były dowodami mojego związku.

Był na nich kubek po drugiej stronie stołu, rozmazany cień mężczyzny za moim ramieniem w lustrze, stopa wystająca z łóżka w hotelu, który odwiedziłam sama. Tworzyłam iluzję tak konsekwentnie, że aż w nią uwierzyłam. Teraz to wszystko kasowałam z dziwnym uczuciem: jakby znikała nie tylko zmyślona osoba, ale część mnie. Ta bardziej lubiana, pewna siebie, „chciana”.

Następnego dnia w biurze zapanowało lekkie poruszenie – Paulina zwołała zespół do sali konferencyjnej.

– Zanim przejdziemy do omówienia targetów, krótka informacja – powiedziała, jak zwykle rzeczowo. – W przyszłym tygodniu będzie nasz dział nagrywany przez agencję employer brandingową. Wywiady, zdjęcia, social media. Każdy, kto ma ochotę, może się zgłosić do udziału. Chcemy pokazać, że poza Excelem mamy też twarze i historie.

Historie. Mało kto miał taką historię jak ja. Siedziałam cicho, nie zgłosiłam się. Ale przez głowę przeleciała mi myśl: a co, gdyby tak opowiedzieć prawdę? Nie w tym nagraniu, nie publicznie. Ale komuś. Komuś naprawdę. Po pracy podeszłam do Natalii.

– Masz chwilę? – zapytałam. – W sumie... miałabym ochotę na spacer. I na szczerość.

Patrzyła na mnie chwilę, jakby nie wiedziała, czy naprawdę to usłyszała.

– Jasne – odpowiedziała cicho. – Chodźmy.

Szłyśmy przez most Rocha, w milczeniu. Wiatr targał mi włosy, w uszach czułam tętno. W końcu, bez żadnego wstępu, powiedziałam:

– Nie mam chłopaka. Nigdy nie miałam. Wszystko zmyśliłam. Te kwiaty, zdjęcia, historie... wszystko było po to, żeby nikt nie pomyślał, że jestem nikim.

Cisza.

– I wiesz co? – powiedziała w końcu Natalia. – Najbardziej boli mnie to, że myślałaś, że musisz udawać, żeby być kimś lepszym.

Dziwnie się czuję

Myślałam, że po takim wyznaniu będzie mi lżej. Że poczuję się wolna, uwolniona. A jednak – przez pierwsze dni było gorzej niż kiedykolwiek. Natalia przestała wypytywać. Traktowała mnie z ostrożną życzliwością, ale ja widziałam, że w jej oczach jestem teraz „inna”. Może nie gorsza, ale... niezręczna. Jak plama, której nie da się do końca wywabić. W piątek, po pracy, siedziałam sama przy biurku, udając, że przeglądam raporty. Paulina przechodziła obok. Myślałam, że minie mnie bez słowa – tak jak przez cały tydzień.

Ale zatrzymała się.

– Możemy pogadać?

Skinęłam głową. Przeszłyśmy do pustej salki obok. Zamknęła za sobą drzwi i usiadła naprzeciwko mnie, nie spuszczając wzroku.

– Lena... nie obchodzi mnie, czy masz chłopaka, psa, kota czy nikogo. Ale chcę ci coś powiedzieć.

Zamarłam.

– W tej firmie nie musisz nikomu nic udowadniać. Serio. Nie interesuje mnie twoje życie prywatne, dopóki nie rzutuje na twoją pracę. A jeśli czujesz, że coś się z tobą dzieje – jesteśmy od tego, żebyś nie czuła się tu jak w teatrze. Rozumiesz?

Pokiwałam głową, niezdolna wydobyć z siebie głosu.

– I jeszcze jedno – dodała, już łagodniej. – Nie jesteś przegrywem. Ale jeśli kiedyś znowu poczujesz się tak bardzo niewystarczająca, żeby coś wymyślać – to pogadaj z kimś. Z kimkolwiek. Choćby ze mną.

Wyszła, zostawiając mnie samą. I wtedy pierwszy raz od dawna naprawdę się rozpłakałam. Nie z wstydu. Nie ze złości. Z ulgi.

Lena, 27 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama