„Przez 5 lat zmieniałam teściowej pampersy, bo dzieci miały ją gdzieś. W spadku po staruszce dostałam tylko upokorzenie”
„Przez moment miałam wrażenie, że czas stanął. Że wszystko, co zrobiłam, właśnie zostało zdeptane jednym zdaniem. Czułam, jakby ktoś napluł mi w twarz. A mój mąż – człowiek, z którym dzieliłam życie – nawet nie mrugnął okiem”.

- Redakcja
Pięć lat. Tyle opiekowałam się moją teściową, Jadwigą. Zrezygnowałam z pracy, odkładałam swoje życie na później. Mycie, karmienie, zmienianie pampersów. Codzienność pachnąca kremem na odleżyny i zużytymi pieluchami.
Robiłam to, bo tak trzeba. Ale też, po cichu, miałam nadzieję, że to doceni. Że Marek – mój mąż – którego matce uratowałam ostatnie lata życia, choć raz spojrzy na mnie z wdzięcznością. Że sama Jadwiga okaże mi cień sympatii. Nic takiego się nie wydarzyło.
Marek siedział obok, jakby go to wszystko nie dotyczyło. „Jesteś dzielna” – rzucał czasem. Ale nie wtedy, gdy o drugiej w nocy przebierałam jego matkę w pościeli zalanej moczem. Nie wtedy, gdy siadałam w kuchni i ryczałam w ciszy. Czasami zadawałam sobie pytanie: czy ktokolwiek widzi, co robię? Ale potem zagryzałam zęby. Bo przecież to rodzina. Bo przecież tak trzeba. Bo przecież… inaczej nie wypada.
Miałam pretensje do męża
Siedzieliśmy w kuchni, dzień po pogrzebie. Jadwiga już nie żyła, a mimo to w całym mieszkaniu unosił się jej zapach – leków, maści, starego ciała. Marek pił kawę, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby właśnie nie skończył się dla mnie pięcioletni koszmar.
– Pięć lat. – Przerwałam ciszę. – Pięć cholernych lat! A ty co? Ani razu nie wziąłeś jej na spacer. Ani razu nie wstałeś w nocy, kiedy krzyczała, że duszno.
– Anka, nie chcę teraz o tym rozmawiać – westchnął. – Mama dopiero co zmarła.
– A ja co, jestem maszyną? Mnie nie wolno czuć? – poczułam, że głos mi drży. – Chcesz, żebym też się położyła w trumnie, żebyś uznał, że to wystarczająco dramatyczne?
Spojrzał na mnie, jakby widział mnie pierwszy raz. Może naprawdę mnie nie znał. Może przez te wszystkie lata widział we mnie tylko pielęgniarkę.
– Czy ty naprawdę nie widzisz, ile mnie to kosztowało? – zapytałam już ciszej.
Milczał. Wstałam, odsunęłam krzesło.
– Wiesz, czego się bałam przez ostatnie miesiące? Że stałam się dla ciebie niewidzialna. Że nie jestem już żoną. Jestem… funkcją. Zapasowym opiekunem twojej matki.
Nie odpowiedział. Patrzył gdzieś za moje ramię, jakby tam była odpowiedź, której nie chciał powiedzieć na głos.
Wyszłam z kuchni, trzaskając drzwiami. Ale nawet to nie wywołało w nim reakcji.
Byłam w szoku
Sala u notariusza była duszna. Siedzieliśmy w czwórkę – ja, Marek, jego siostra Kasia i starszy mężczyzna w okularach, który z pozoru wyglądał, jakby nic nie mogło go zaskoczyć. Kasia przyszła wystrojona, jakby miała zaraz iść na wesele. Usta czerwone, paznokcie czerwone, uśmiech przyklejony jak z reklamy.
Z trudem powstrzymywałam się, żeby nie wyjść. Miałam w sobie więcej napięcia niż przez ostatnie miesiące opieki. Bo w głębi duszy… liczyłam na coś. Na gest. Na słowo „dziękuję” wyrażone chociażby zapisem jakiegoś drobiazgu. Na docenienie. Notariusz wyjął dokument.
– Zgodnie z ostatnią wolą pani Jadwigi K., mieszkanie, działka zostają zapisane na rzecz pani Katarzyny N. Natomiast zgromadzone środki pieniężne na rzecz pana Marka W.
Spojrzałam na niego, jakby się pomylił.
– To jakiś żart?! – wyrwało mi się, zanim zdążyłam się powstrzymać.
Marek zbladł. Ale nie powiedział nic.
– Mama chyba miała swoje powody… – wymamrotał po chwili.
– Powody?! – szepnęłam, próbując nie wybuchnąć. – Ja jej tyłek podcierałam przez pięć lat!
Kasia poprawiła włosy.
– Widocznie wiedziała, komu może ufać.
Zatkało mnie. Przez moment miałam wrażenie, że czas stanął. Że wszystko, co zrobiłam, właśnie zostało zdeptane jednym zdaniem. Czułam, jakby ktoś napluł mi w twarz. A mój mąż – człowiek, z którym dzieliłam życie – nawet nie mrugnął okiem.
Poczułam się jak śmieć
Gdy tylko wróciliśmy do domu, nie wytrzymałam.
– Co tu się, do cholery, wydarzyło?! – rzuciłam, rzucając torebkę na stół.
Marek milczał. Oparł się o framugę drzwi i wpatrywał w podłogę.
– Zrobiła coś? Kasia? Przekonała ją do tego? – cisnęłam pytaniami.
– Nie wiem – mruknął.
– Jak możesz nie wiedzieć?! Twoja matka prawie wszystko jej zostawiła. A ja? Byłam służącą, pielęgniarką, kucharką. I nic?
Wybiegłam z kuchni i weszłam do pokoju Jadwigi. Nadal stały tam jej rzeczy. Kremy na nocnej szafce, szlafrok na wieszaku. Usiadłam na jej łóżku i po raz pierwszy od jej śmierci zaczęłam naprawdę płakać.
Potem zaczęłam grzebać w szufladach. Nie wiem, czego szukałam – może sensu? I wtedy znalazłam kopertę. Z tyłu, między ręcznikami. Nie była zaadresowana, ale rozpoznałam charakter pisma Jadwigi.
Drżącymi dłońmi otworzyłam ją.
„Anno – jeśli to czytasz, to znaczy, że mnie już nie ma. Chciałam ci powiedzieć, że… mimo wszystko, nie jesteś moją rodziną. Rodzina to krew. Ty jesteś żoną mojego syna. Robiłaś, co powinnaś. Ale nie dlatego, że mnie kochasz. Tylko dlatego, że musiałaś. Kasia to moja córka. To jej ufam. I to jej zostawiam prawie wszystko. Pieniądze zaś Markowi”.
Zbladłam. Czułam, jak coś we mnie pęka. Nie tylko serce. Godność. Byłam dla niej nikim. Przez pięć lat byłam obcą kobietą w cudzym domu.
Unikałam męża
Od momentu, gdy przeczytałam ten list, nie mogłam na niego patrzeć. Marek próbował coś mówić – że nie wiedział, że mama była uparta, że może... może się bała. Ale każde jego słowo tylko pogarszało sprawę. Z każdym dniem dom stawał się coraz bardziej obcy. Milczenie w nim było głośniejsze niż krzyki.
Zaczęłam wychodzić z domu. Dzwoniłam do dawnych znajomych. Umówiłam się z Anką z pracy na kawę. Po raz pierwszy od lat ubrałam coś innego niż dres i nie pachniałam maścią na odleżyny. Szukałam pracy – czegokolwiek.
Wieczorami unikaliśmy siebie z Markiem jak ognia. W końcu, pewnego wieczoru, gdy zastałam go przy stole z gazetą, odezwałam się:
– Wiesz, co jest najgorsze? Nie to, że twoja matka mnie nie doceniła. Tylko to, że ty też nie.
Podniósł wzrok, zaskoczony.
– Nie wiedziałem, że to dla ciebie aż tak ważne…
– Bo nigdy mnie nie słuchałeś – powiedziałam cicho.
Nie miał nic do powiedzenia. Bo jak wytłumaczyć, że przez pięć lat patrzył, ale nie widział? Moje małżeństwo było jak pokój bez okien. Niby dach nad głową jest, niby wszystko stoi na miejscu. Ale nie da się w nim oddychać.
Potrzebuję spokoju
Spakowałam się po cichu. Nie miałam zamiaru robić scen, zostawiać dramatycznych listów ani trzaskać drzwiami. Po prostu – potrzebowałam zniknąć. Choćby na chwilę. Choćby, żeby usłyszeć własne myśli bez tła w postaci wiadomości lecących z telewizora.
Zostawiłam Markowi kartkę: „Jadę do Magdy. Muszę odetchnąć. Nie wiem, czy wrócę.”
Gdy tylko Magda otworzyła drzwi, rzuciłam się jej w ramiona.
– Boże, Anka… – objęła mnie mocno. – Już myślałam, że się nie odezwiesz.
Usiadłyśmy w kuchni. Parzyła herbatę, ja wpatrywałam się w parę unoszącą się z kubka.
– Nie wiem, co mam robić. Czuję się pusta – powiedziałam w końcu.
– To może pora, żebyś zrobiła coś… dla siebie – spojrzała na mnie ciepło. – Nie dla Marka. Nie dla jego matki. Dla siebie.
Siedziałam w milczeniu.
Po pięciu latach, pierwszy raz, ktoś zapytał mnie: „a ty, czego chcesz?”
Nie miałam pojęcia. Ale czułam, że muszę to odkryć. Dla siebie. I tylko siebie.
Anna, 40 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój syn to śmierdzący leń. Sprzątam cudze domy, by związać koniec z końcem i spłacać jego długi”
- „Kiedyś dom tętnił życiem, a teraz dzieci odwiedzają mnie tylko od święta. Dobrze, że nie widzą, jak płaczę w ciszy”
- „Wynajęłam pokój u kolegi z pracy, ale łączył nas nie tylko czynsz. Nasionko kiełkowało, a ja bałam się mu powiedzieć”

