„Zlitowałem się i dałem pracę córce kolegi. Pożałowałem dobrego uczynku, bo smarkula prawie puściła mnie z torbami”
„Jednemu powiedziała, że nie stać go na nic, co jest wystawione w sklepie. Drugiego odesłała, a do trzeciego nawet nie podeszła. Powiedziała mu tylko, że nie będzie tracić na niego czasu. A przytoczone przykłady nie były jej najgorszymi odzywkami”.

- listy do redakcji
Nie jestem zwolennikiem załatwiania pracy po znajomości, ale gdy przyszedł do mnie Radek i poprosił, żebym zatrudnił jego córkę, pomogłem mu, choć nie bez wahania. Doskonale wiem, jak to jest pukać do kolejnych drzwi i za każdym razem odchodzić z kwitkiem. Było mi jej szkoda, więc wyciągnąłem do niej rękę. I co spotkało mnie za okazanie serca? Smarkula prawie puściła mnie z torbami. Minie sporo czasu, zanim odbuduję swoją nadszarpniętą reputację.
Wziąłem sprawy w swoje ręce
Rynek pracy nie zna litości. Po studiach przez długi czas nie mogłem znaleźć zatrudnienia. Składałem aplikację za aplikacją. Mimo że miałem solidne wykształcenie, nie mogłem doczekać się żadnej propozycji. Brakowało mi doświadczenia, a nie miałem doświadczenia, bo nikt nie chciał mnie zatrudnić. Tak oto błędne koło się zamykało. Dopiero w wieku 28 lat udało mi się „wskoczyć” na stanowisko młodszego referenta w wydziale planowania przestrzennego. W końcu jednak władza się zmieniła, a urząd przestał być dla mnie przyjaznym miejscem. Z dnia na dzień zostałem zwolniony. Obiecałem sobie, że to był pierwszy i ostatni raz.
Zamiast wysyłać aplikację za aplikacją, postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. Pożyczyłem pieniądze od bliskich i otworzyłem niewielki salon mody męskiej. Na początku nie było łatwo, ale po jakiś dwóch latach zacząłem wychodzić na swoje. Nie spocząłem na laurach. Inwestowałem dalej i dziś jestem właścicielem czterech sklepów odzieżowych w trzech miastach.
Zawsze byłem ostrożny w kwestii doboru pracowników. Słyszałem wiele opowieści o tym, jak nieodpowiedzialni smarkacze „położyli” komuś biznes. Nie chciałem, żeby mnie to spotkało. Przyznaję, podczas spotkań rekrutacyjnych byłem dość wybredny, ale moje podejście zaprocentowało. Stworzyłem zgrany zespół, składający się wyłącznie z takich osób, którym mogłem w stu procentach zaufać. Tylko raz zdarzyło mi się zatrudnić kogoś bez zastanowienia. O jeden raz za dużo.
Nie spodziewałem się telefonu od Radka
– Cześć, Jarek. Nie przeszkadzam? – usłyszałem w słuchawce głos mojego kolegi.
– Cześć, Radek. Dawno cię nie słyszałem.
– Wiesz, jak jest. Praca, rodzina, obowiązki... trudno znaleźć chwilę dla siebie, a co dopiero dla kolegów.
– Nie musisz mi mówić. Znam to aż za dobrze.
– Wiem, że jesteś zajęty, ale zastanawiałem się, czy znalazłbyś pół godzinki na kawę? Dziś albo jutro?
– Właściwie to dzisiaj uporałem się już ze wszystkim, więc jeżeli ci odpowiada, możemy się spotkać.
– Świetnie! Znasz tę nową kawiarnię w rynku?
– Tak, często tam bywam.
– Spotkajmy się za godzinę.
– Będę punktualnie.
Trochę zaskoczył mnie telefon od Radka. Znam go od liceum, ale od dłuższego czasu nie utrzymujemy bliskich kontaktów. Ostatni raz widziałem go na zjeździe klasowym dwa lata wcześniej. Przeczucie podpowiadało mi, że skoro zadzwonił tak nieoczekiwanie i zaproponował kawę, musi chcieć czegoś ode mnie. Nie pomyliłem się.
Zgodziłem się, choć miałem wątpliwości
– Cześć, stary!
– Ile to już lat, Radziu? Chyba ze dwa?
Usiadłem przy stoliku i zamówiłem espresso. Radek unikał kontaktu wzrokowego i był bardzo milczący. Postanowiłem więc zachęcić go trochę do rozmowy.
– Co ci leży na sercu, stary?
– Aż tak bardzo widać, że mam do ciebie interes?
– Zawsze można było z ciebie czytać jak z otwartej książki.
– Dobra, przejdę do rzeczy bez owijania w bawełnę. Pamiętasz Olę, moją córkę?
– No jasne. W tym roku chyba skończyła liceum, prawda?
– Zgadza się.
– I co planuje dalej? Gdzie wybiera się na studia?
– Właśnie w tym rzecz, że postanowiła zrobić sobie rok albo dwa przerwy. Uparła się, że zacznie pracować, żeby odłożyć na samochód. Problem w tym, że nikt nie chce jej zatrudnić. Wszędzie wymagają doświadczenia i boję się, że bez znajomości niczego sobie nie załatwi.
– I pomyślałeś, że... – próbowałem go zachęcić.
– Że poproszę ciebie o pomoc. Nie szukasz przypadkiem kogoś do swojego sklepu?
– Cóż, tak się składa, że za dwa tygodnie zwolni się u mnie jedno miejsce. Ale mówiąc szczerze, nie jestem przekonany, czy to dobry pomysł. Zatrudnianie po znajomości zwykle nie kończy się dobrze.
– Rozumiem twoje obawy. Proszę cię tylko, żebyś dał jej szansę. Zaproś ją na rozmowę. Jeżeli uznasz, że nie nadaje się na to stanowisko, nie będę miał żalu, jeżeli jej nie zatrudnisz.
Zacząłem się zastanawiać. Rozmowa to przecież nic niezobowiązującego. Pewnie nawet bez wstawiennictwa ojca, zaprosiłbym ją na spotkanie, gdyby wysłała do mnie CV. Nie, wbrew temu, co mówił, Radek po prostu liczył, że wskóra coś swoim wstawiennictwem. Powinienem był wtedy odmówić i jasno zaznaczyć, że u mnie nie ma dróg na skróty i powiedzieć, że jeżeli chce wziąć udział w rekrutacji, niech wyśle aplikację i czeka na telefon. Jednak było mi głupio odmówić gościowi, którego znam od wielu lat.
– Niech przyjdzie do mnie jutro o trzynastej. Porozmawiam z nią i zobaczymy.
– Dzięki, stary. Jestem ci ogromnie wdzięczny.
– Ale żeby było jasne. Niczego nie obiecuję.
Aleksandra przyszła spóźniona o piętnaście minut. Już samo to nie zrobiło na mnie dobrego wrażenia. Zadałem jej standardowe pytania rekrutacyjne. Wypadła... ani dobrze, ani źle. Jej CV nie było imponujące, ale spodziewałem się tego. Właściwie powinienem był odrzucić jej kandydaturę, bo bez problemu mogłem znaleźć kogoś z bardziej odpowiednimi kwalifikacjami. Było mi jej jednak szkoda. Pamiętam, jak to było, gdy po studiach nie mogłem znaleźć zatrudnienia. Chciałem jej pomóc, więc trochę pochopnie zaproponowałem jej stanowisko doradcy klienta w moim flagowym salonie.
Wycięła mi niezły numer
Rozpoczęła pracę po standardowym tygodniowym szkoleniu. Nie wybijała się na sprzedawcę miesiąca, ale radziła sobie całkiem nieźle. Wykazywała zaangażowanie i nie robiła manka, a to połowa sukcesu. Po kilku miesiącach zauważyłem jednak, że obroty zaczęły spadać. Doświadczenie podpowiadało mi, że takie coś zazwyczaj nie dzieje się bez przyczyny. Nie pomyliłem się.
Raz w miesiącu zwyczajowo przeglądam monitoring. Stara zasada mówi: „Ufaj, ale sprawdzaj”. Zauważyłem, że Aleksandrze kilka razy zdarzyło się wynosić ubrania ze sklepu i zwracać je następnego dnia. Takie sytuacje najczęściej miały miejsce w piątek lub sobotę.
– Możesz mi to jakoś wyjaśnić? – zapytałem, gdy pokazałem jej ubrania.
– Ja, ja.... – zaniemówiła.
– Pamiętaj, że najgorsza prawda jest lepsza od kłamstwa. Mów prosto z mostu.
– To tylko dla mojego chłopaka. On nie ma za dużo pieniędzy i nie stać go na modne ciuchy. Gdy wychodzimy, chcę, żeby wyglądał dobrze, więc od czasu do czasu pożyczę coś ze sklepu. Ale zawsze wszystko zwracam, odświeżone i wyprasowane – usprawiedliwiła się.
– Co to znaczy, że od czasu do czasu pożyczasz coś ze sklepu? Ola, nie możesz tak robić! Moi klienci nie płacą za używane ubrania! – wściekłem się.
– Przepraszam, ale nie mówił pan, że nie mogę tak robić.
– Bo nie mam w zwyczaju mówić o czymś, co jest oczywiste. Nie powiedziałem też o zakazie podkradania z kasy, bo jasne jest, że nie można tak robić. Rozumiesz, co chcę powiedzieć?
– Tak, rozumiem. I co teraz? Zwolni mnie pan?
– Powinienem. Ale na razie otrzymasz tylko ostrzeżenie. Pamiętaj, druga żółta kartka z automatu oznacza czerwoną.
Straciłem najlepszego klienta
Teraz żałuję, że nie wypowiedziałem jej wtedy umowy. Może gdybym to zrobił, miałbym mniej problemów.
– Panie Henryku, mam te paski z włoskiej skóry, które chciał pan obejrzeć – powiedziałem, gdy pewnego dnia spotkałem przed salonem mojego najlepszego klienta. Pan Henryk jest majętnym przedsiębiorcą, działającym w branży transportowej. Lubi nosić się z klasą i nie oszczędza na swojej garderobie. Od wielu lat kupuje w moim salonie i jest dla mnie ważnym klientem.
– Doceniam to, ale moja noga więcej u pana nie postanie.
– Czy coś się stało? – zdziwiłem się.
– Jeszcze pan pyta? Jako właściciel powinien pan wiedzieć, co dzieje się w pańskim sklepie.
Chciałem zapytać go o szczegóły, ale nie zdążyłem. Odwrócił się na pięcie i poszedł w swoją stronę. Wyglądało na to, że Aleksandra czymś go obraziła. Mogłem ją o to zapytać, ale było oczywiste, że będzie kłamać, byle tylko wybronić się. Nie miałem innego wyjścia, jak tylko podesłać jej tajemniczego klienta.
Nie chciałem prosić o pomoc nikogo znajomego. Zwróciłem się do profesjonalnej firmy, zajmującej się oceną jakości obsługi. Poprosiłem o 10 wizyt. Gdy otrzymałem raport, złapałem się za głowę. Wyglądało na to, że dla Aleksandry normą jest obrażanie ludzi, którzy chcą zostawić w moim sklepie swoje pieniądze.
Nie miałem dla niej skrupułów
Nie będę przytaczał wszystkich jej uwag, bo na samą myśl dostaję białej gorączki. Wspomnę tylko, że jednemu prowadzącemu badanie powiedziała, że „nie stać go na nic, co jest wystawione w sklepie”. Drugiego odesłała do sklepu z odzieżą XXL, a do trzeciego nawet nie podeszła. Powiedziała mu tylko: „nie będę tracić czasu, bo widać, że przyszedł pan tylko pooglądać”. Przysięgam, przytoczone przykłady nie były jej najgorszymi odzywkami. Popełniłem ogromny błąd, zatrudniając ją. Osoba jak ona nigdy nie powinna pracować z ludźmi.
W tym samym dniu, w którym odebrałem raport, zwolniłem ją dyscyplinarnie. Próbowała mnie ubłagać, żebym rozwiązał jej umowę za porozumieniem stron, ale byłem nieugięty. Smarkula nie rozumie, jak szybko plotki rozchodzą się w małych miastach. Takie coś może zrujnować mój salon.
Następnego dnia zadzwonił do mnie Radek. Nie miałem ochoty odbierać, ale postanowiłem powiedzieć mu, w jaką kabałę wpakowała mnie jego córka. On jednak zachowywał się, jakby nic się nie stało. Nazwał mnie draniem bez serca i zażądał, żebym cofnął dyscyplinarkę. Niedoczekanie! Koniec z przysługami dla znajomych.
Jarosław, 48 lat
Czytaj także:
„Okazałam ciotce serce i dałam jej dach nad głową. Już po pierwszym dniu chciałam ją pogonić, ale było mi głupio”
„Rodzinna firma miała nam przynieść fortunę. Plan nie wypalił, więc teraz nie mam ani brata, ani pieniędzy”
„Córka ciągle bierze pożyczki, żeby rozpieszczać syna. Smarkacz nią gardzi i ciągle woła więcej”