Reklama

Rok temu myślałam, że dziecko to nie błogosławieństwo, tylko kara. Zanim zaszłam w ciążę, moje życie było do bólu zwyczajne. Praca, dom, czasem jakieś wyjście z moim mężem. Staraliśmy się o dziecko już jakiś czas, ale bez presji. Pierwsze objawy ciąży były klasyczne – nudności i zmęczenie. Potem pojawiły się omdlenia, niepokojące wyniki badań i coraz większe poczucie, że z moim ciałem dzieje się coś, czego nie rozumiem. Czułam się w nim obco.

Teściowa mieszkała z nami od śmierci swojego męża trzy lata temu. Zawsze była wierząca. Zawsze miała pod ręką różaniec, codziennie biegała do kościoła, jak nie na wieczorne nabożeństwa, to na poranne msze. Każda rozmowa z nią kończyła się słowami „z Panem Bogiem”. Wydawało mi się to osobliwe, ale niegroźne.

Lekarze kazali mi odpoczywać, ale moje wyniki wyglądały coraz gorzej. Dla teściowej wszystko miało jedną przyczynę: „kara boska”. Mąż próbował ją uspokajać, ale ona wiedziała swoje. W końcu zaczęłam bać, że którejś nocy się obudzę i zobaczę ją nad sobą z różańcem i kropidłem.

Wiedziała swoje

Któregoś razu wróciłam z kolejnego badania. Lekarka powiedziała, że nie podoba jej się morfologia i powinnam dużo odpoczywać. Nie potrafiłam jej wytłumaczyć, że w moim domu odpoczynek był luksusem, na który nie mogłam sobie pozwolić.

– To nie jest zwykła ciąża – powiedziała teściowa, kiedy streściłam jej słowa lekarki. – To, co dzieje się z twoim ciałem, to znak.

Stała wyprostowana i patrzyła na mnie ze śmiertelną powagą.

– To grzech, który w tobie siedzi! – zawołała, aż podskoczyłam na krześle.

– Bez przesady, tak czasami bywa. Niektóre kobiety znoszą ciążę lepiej, inne gorzej – próbowałam ją uspokoić.

Ale ona nie słuchała. Mruczała coś pod nosem, a potem zaczęła wymachiwać różańcem. Czułam się jak w jakimś groteskowym teatrze.

– Mamo, opamiętaj się! – Piotrek wszedł do kuchni i znieruchomiał, widząc, co się dzieje.

Mieliśmy jej dosyć

Nie wiedziałam, co jej nagle odbiło. Nagle zrobiła ze mnie nie wiadomo jaką grzesznicę. Byłam przerażona, bo nie wiedziałam, do czego jest jeszcze zdolna. To nie była już tylko matka mojego męża, ale kobieta, która przestała widzieć we mnie człowieka. Wtedy pomyślałam, że nie mogę tu dłużej zostać.

Wieczorem leżałam w łóżku i próbowałam pozbierać myśli. Drzwi uchyliły się cicho. To był Piotrek. Przysiadł na skraju łóżka.

– Nie mogę pozwolić, żebyś przez nią cierpiała – powiedział. – To nie jest dom, w którym wychowamy nasze dziecko.

Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. Żyliśmy w świecie, w którym jego matka miała więcej do powiedzenia niż ja. Ale w jego oczach zobaczyłam coś, czego nie widziałam od dawna – zdecydowanie.

– Myślisz, że ona się nie podda i nie zacznie nas nachodzić, jeśli się wyprowadzimy?

– Mam nadzieję, że nie – odpowiedział i ujął moją dłoń.

Podjęliśmy decyzję

W nocy, gdy teściowa spała, cicho spakowaliśmy walizki. Bałam się, że nagle otworzy drzwi i znów zacznie krzyczeć, że wzywa Boga, by mnie ukarał. Ale nic takiego się nie stało.

Przeprowadziliśmy się do mieszkania po ciotce Piotra. Było skromne i pachniało kurzem, ale gdy tylko zamknęliśmy za sobą drzwi, poczułam wreszcie spokój. Nie było tam świętych obrazów na każdej ścianie ani niczyjego oceniającego spojrzenia. Był za to mały balkon z widokiem na park.

Z czasem zaczęłam lepiej spać, poprawiły się też wyniki moich badań. Piotrek o mnie dbał, gotował, sprzątał, robił zakupy.

– Wiesz, chyba pierwszy raz czuję, że mogę oddychać – powiedziałam któregoś wieczoru, leżąc obok niego na wersalce.

– To już nasza przestrzeń. Bez fanatyzmu.

Poród przebiegł bez komplikacji. Nasza córka urodziła się zdrowa, różowa, krzyczała od pierwszego oddechu. Leżałam w szpitalnym łóżku i patrzyłam na nią, a łzy spływały mi po policzkach. Jak ktokolwiek mógł myśleć, że to dziecko to wynik działania złych mocy? Przecież trzymałam w ramionach czysty cud.

Marzyliśmy o spokoju

Któregoś dnia, gdy nasza córka spała po obiedzie, a ja szykowałam pranie, rozległo się pukanie do drzwi. Piotrek podszedł do wizjera i zamarł.

– To ona – powiedział cicho.

Mój mąż lekko uchylił drzwi.

– Dziecko trzeba oczyścić! – usłyszałam.

– Mamo, nie ma tu żadnego diabła – powiedział Piotrek spokojnie.

– Zgubicie duszę!

– To ty zgubiłaś naszą rodzinę – odparł, zamykając jej drzwi przed nosem.

Stała jeszcze przez chwilę, a potem odeszła i więcej nie wróciła. Zerwaliśmy z nią kontakt, przynajmniej do czasu, kiedy oprzytomnieje i zrozumie, że dziecko nie jest żadnym demonem. Czasem patrzę na naszą córkę i zastanawiam się, czy kiedyś jej opowiem, że jej własna babcia uważała, że jest małym demonem. Póki co jednak cieszę się macierzyństwem i spokojem z dala od nawiedzonej teściowej z różańcem w ręku.

Karolina, 30 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama