Reklama

Zaczęło się banalnie, od zapachu kawy i odrobinę zbyt cichego mieszkania. Wracałam wcześniej z pracy, bo odwołano spotkanie, a ja chciałam sprawić niespodziankę. W windzie przeglądałam wiadomości od przyjaciółki, tej najbliższej, od której zawsze słyszałam, że powinnam bardziej o siebie dbać. Pod drzwiami coś mnie tknęło: miarowe stukanie, śmiech tłumiony poduszką. Pomyślałam, że to telewizor. Przekręciłam klucz. Z korytarza zobaczyłam rzuconą w pośpiechu marynarkę, kieliszki, obcą szminkę na szkle. Wiedziałam, że cokolwiek zaraz zobaczę, zmieni moje życie. I nie będzie odwrotu. Już.

Chciałam mu zrobić niespodziankę

Weszłam do salonu na palcach, choć przecież byłam u siebie. Nie wiem, czemu to zrobiłam – może chciałam, żeby mieli jeszcze sekundę złudzenia, zanim runie ich mały świat. Na kanapie siedzieli blisko siebie, a raczej – zbyt blisko. Jego ręka spoczywała na jej udzie, a kiedy mnie zobaczył, odruchowo cofnął ją tak gwałtownie, jakby dotknął rozgrzanego żelaza. Ona patrzyła na mnie z półuśmiechem, który miał być chyba prowokacją, ale w jej oczach czaił się strach.

– Co tu robisz tak wcześnie? – zapytał, a głos miał suchy jak piach.

– To mój dom – odpowiedziałam, czując, jak rosną we mnie fale gorąca. – Powinnam raczej zapytać, co ty robisz.

Nie potrafił odwrócić wzroku, choć widać było, że chciał. Przesunął się na kanapie, jakby to miało coś naprawić. Ona podniosła się powoli, wygładzając sukienkę.

– To nie tak, jak myślisz – zaczęła.

– Naprawdę? – przerwałam jej, a moje słowa zabrzmiały ostrzej, niż planowałam. – Bo wygląda dokładnie tak, jak myślę.

On milczał. Twarz miał czerwoną jak burak, i to nie z gniewu, ale ze wstydu. Żadne wytłumaczenie nie przeszło mu przez gardło. Chciałam wtedy krzyczeć, rozbijać kieliszki o ścianę, ale nagle poczułam dziwny spokój. Może to był szok, a może po prostu wiedziałam, że to, co się wydarzyło, jest nieodwracalne. Wystarczyło jedno spojrzenie, by zrozumieć, że mój mąż i moja przyjaciółka przekroczyli granicę, której nie da się cofnąć.

Coś we mnie pękło

Stałam przy kuchennym blacie, próbując uspokoić drżenie rąk. Nie patrzyłam na nich, bo każdy obraz w mojej głowie tylko dolewał oliwy do ognia. Słyszałam, jak szepczą coś do siebie w salonie, zbyt cicho, żebym mogła zrozumieć. Wzięłam do ręki jeden z kieliszków stojących na stole. Szminkowy ślad na brzegu był dowodem, którego nie potrzebowałam, ale który palił mnie w palce.

– Więc tak wygląda wasze popołudnie – powiedziałam, wciąż wpatrzona w szkło. – Ja w pracy, a wy…?

On wszedł do kuchni, powoli, jakby wchodzenie w moje pole widzenia miało być karą.

– Przysięgam, że to pomyłka – wymamrotał, unikając mojego spojrzenia.

– Pomyłka? – odwróciłam się w jego stronę. – Dotykanie mojej przyjaciółki to według ciebie pomyłka?

Wtedy ona pojawiła się w drzwiach, opierając się o framugę.

– Może powinniśmy usiąść i porozmawiać jak dorośli – zaproponowała.

– Dorośli? – zaśmiałam się krótko, choć wcale nie było mi do śmiechu. – Dorośli nie siedzą razem na kanapie, kiedy jedno z nich ma obrączkę na palcu, a drugie udaje przyjaciółkę.

W dłoni wciąż obracałam kieliszek. Nie wiem, czy to przez napięcie, czy przez przypadek, ale szkło wypadło mi z rąk i roztrzaskało się o podłogę na dziesiątki kawałków. Wszyscy zamarli.

– To chyba mówi wszystko – szepnęłam, a w moim głosie po raz pierwszy tego dnia pojawiło się drżenie.

Ona spuściła głowę, a on… on stał jak sparaliżowany, jakby wciąż wierzył, że można to posklejać.

Pytania bez odpowiedzi

Usiadłam przy stole, ale nie po to, żeby z nimi rozmawiać. Raczej po to, żeby nie upaść. Miałam wrażenie, że ziemia pod stopami stała się miękka, jakby mogła wciągnąć mnie w siebie. Oni stali naprzeciwko – on z dłońmi w kieszeniach, ona z ramionami skrzyżowanymi na piersi.

Jak długo to trwa? – zapytałam cicho, ale mój głos ciął powietrze.

On spojrzał na nią, ona na niego. Nikt się nie odezwał.

– Od kiedy? – powtórzyłam, tym razem głośniej.

– To był tylko jeden raz – wydusił w końcu, ale nawet nie próbował zabrzmieć przekonująco.

– Jeden raz? – powtórzyłam, a słowa zabrzmiały jak gorzka kpina. – I oczywiście trafiło na dzień, kiedy wróciłam wcześniej.

Ona westchnęła.

– Nie planowaliśmy tego – zaczęła.

– Naprawdę? – przerwałam jej. – Bo widziałam, jak na siebie patrzyliście od miesięcy. Zawsze myślałam, że to mój wymysł. Widać miałam rację, choć wolałabym się mylić.

On zrobił krok w moją stronę.

– Mogę to wyjaśnić…

– Nie, nie możesz – ucięłam. – Bo wszystko, co powiesz, będzie tylko próbą usprawiedliwienia.

W głowie krążyły mi dziesiątki pytań, ale żadne nie kończyło się znakiem zapytania. Wiedziałam, że odpowiedzi i tak niczego nie zmienią. Patrzyłam na nich, jak na obcych ludzi, którzy przypadkiem znaleźli się w moim domu.

– Chcę, żebyście wyszli – powiedziałam w końcu. – Oboje. Teraz.

Zamarli na moment, a potem ona pierwsza ruszyła do drzwi. On stał jeszcze chwilę, jakby chciał coś powiedzieć, ale w końcu tylko spuścił głowę i wyszedł za nią.

Pora na rozliczenia

Wieczorem w mieszkaniu panowała cisza, której nie znałam. Zwykle w tym czasie słychać było odgłos jego kroków w kuchni, szum czajnika, czasem cichy gwizd pod nosem. Teraz siedziałam na kanapie, wpatrując się w ciemne okno, a własne odbicie wydawało mi się obce. Telefon leżał obok, ekran co jakiś czas rozbłyskał powiadomieniami, ale nie miałam siły, by sprawdzać. Wiedziałam, że to on.

W końcu zadzwonił. Kilka długich sygnałów i mój palec przesunął się po ekranie.

– Czego chcesz? – zapytałam bez wstępu.

– Porozmawiać – powiedział cicho. – Wytłumaczyć…

– Nie masz już czego tłumaczyć – przerwałam mu. – To, co widziałam, nie potrzebuje komentarza.

– To był błąd… – zaczął.

– Błąd? – prychnęłam. – Błędy to źle wysłane maile, a nie trzymanie za rękę mojej przyjaciółki, kiedy myślisz, że mnie nie ma w domu.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Wydawało mi się, że słyszę jego oddech, ciężki, urywany.

Chcę naprawić to, co zepsułem – powiedział w końcu.

– Nie naprawia się rzeczy, które zostały rozbite na drobne kawałki – odpowiedziałam, a przed oczami znów zobaczyłam szkło roztrzaskane o kuchenną podłogę.

Rozłączyłam się. Telefon upadł na poduszkę, a ja zostałam sama z myślami, które krążyły jak ćmy wokół światła. Wiedziałam, że ta noc będzie długa, a poranek nie przyniesie ulgi.

Wokół same niedopowiedzenia

Nie spałam ani minuty. Leżałam w łóżku, wpatrując się w sufit, aż pierwsze promienie słońca wdarły się przez zasłony. Głowa pulsowała mi od nadmiaru myśli, a serce od nadmiaru emocji. Wiedziałam, że dzisiaj muszę podjąć decyzję, bo inaczej ugrzęznę w tym stanie na tygodnie. Przed południem usłyszałam pukanie do drzwi. Nie musiałam zgadywać, kto to. Otworzyłam, ale nie odsunęłam się, by go wpuścić. Stał z opuszczonymi ramionami, w oczach miał coś między żalem a strachem.

– Mogę wejść? – zapytał cicho.

– Po co? – odpowiedziałam, trzymając rękę na framudze. – Wszystko zostało już powiedziane.

– Nie wszystko… – zaczął, ale zawahał się.

– To, czego nie powiedzieliście wczoraj, już nie ma znaczenia – przerwałam mu. – Bo ja już podjęłam decyzję.

Westchnął, a jego ramiona opadły jeszcze niżej.

Naprawdę nie możemy spróbować?

– Nie – odparłam, patrząc mu prosto w oczy. – Nie po tym, co zobaczyłam.

Przez chwilę staliśmy w ciszy, a potem on skinął głową, jakby zrozumiał, że to koniec. Odwrócił się i odszedł korytarzem, nie oglądając się za siebie. Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie plecami. Powietrze wydawało się ciężkie, ale w mojej piersi pojawiło się coś w rodzaju ulgi. Wiedziałam, że czeka mnie trudny czas, ale jeszcze trudniejsze byłoby życie z kimś, komu już nie wierzę.

Nic po nas nie zostało

Po jego wyjściu w mieszkaniu zapanowała cisza, która tym razem nie była już bolesna. Nie była też przyjemna – raczej obca, jakby ktoś wymienił powietrze na zupełnie inne. Usiadłam przy stole z kubkiem herbaty, choć nie pamiętam, kiedy ją zaparzyłam. Patrzyłam na ścianę naprzeciwko i próbowałam poukładać w głowie ostatnie dwadzieścia cztery godziny.

Wiedziałam, że nie jestem w stanie cofnąć tego, co się wydarzyło. Obraz jego ręki na jej udzie wypalił się we mnie jak żelazny znak. Nie chodziło już tylko o zdradę – chodziło o to, że zrobił to z osobą, którą uważałam za swoją najbliższą powiernicę. Ta podwójna rana bolała inaczej, głębiej.

Telefon leżał obok, milczący od porannej rozmowy. Nie chciałam go dotykać, bo każde kolejne słowo mogłoby zachwiać decyzją, którą podjęłam. A ja musiałam być w niej twarda. Wstałam i zaczęłam zbierać z podłogi resztki szkła z rozbitego kieliszka. Każdy kawałek błyszczał w słońcu jak maleńkie lustro, odbijając moją twarz. Pomyślałam, że to symboliczne – posprzątać to, co się rozpadło, choć w środku nie da się już tego naprawić.

Kiedy wyrzuciłam ostatni fragment do kosza, poczułam dziwny spokój. Nie dlatego, że ból minął, ale dlatego, że wiedziałam, że od teraz moje życie należy tylko do mnie. I może właśnie to było tym, co zostało po „buraku” – wolność, choć okupiona gorzką ceną.

Ewelina, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama