Reklama

Nie wiem, czy to kwestia wieku, pory roku, czy może po prostu życia, ale mam ostatnio ochotę zawinąć się w koc, wyłączyć telefon i zniknąć tak na miesiąc albo dwa. Pracuję w korporacji, osiem godzin dziennie klepię w Excela, rozliczam raporty i patrzę, jak życie ucieka mi przez palce.

Mieszkam sama

W piątki ludzie rzucają „miłego weekendu!”, a ja myślę tylko o tym, żeby nie spotkać sąsiadów na klatce i móc zaszyć się pod kołdrą z pizzą i serialem, którego i tak nie obejrzę do końca. Nie jestem zgorzkniała, przynajmniej nie całkiem. Po prostu jestem realistką.

Mam za sobą kilka „wielkich” historii miłosnych. Ostatnia, z Tomkiem, skończyła się klasycznie – zdradził mnie z jakąś instruktorką zumby. Zostawił mi kotka i wspomnienia, których nie potrafię wyrzucić nawet po dwóch latach. Od tamtej pory trzymam ludzi na dystans, a mężczyzn jeszcze dalej. Przestałam wierzyć w „iskry”, w te przypadkowe spojrzenia w tramwaju, które rzekomo mają zmienić życie. Wolę chłód niż rozczarowanie.

Poranki to osobny rozdział piekła. Budzik dzwoni za późno albo ja włączam kilka drzemek, kawa wylewa się na płaszcz, a z nieba sypie śnieg, jakby świat robił mi na złość. Tamtego dnia też tak było.

Byłam wściekła

Tego ranka nie zapowiadało się nic nowego. Zasnęłam późno, wstałam jeszcze później. Za oknem świat był biały, przytłumiony, oblepiony śniegiem, który nocą sypał bez opamiętania. Ubrałam się w pośpiechu i ruszyłam na dół odśnieżyć samochód. Byłam zła, spóźniona i głodna.

Zgarniałam przymarznięty śnieg ze złością. Osypywał się na rękawy mojego płaszcza i wpadał za kołnierz. Klęłam pod nosem i próbowałam nie rozlać kawy, którą postawiłam na masce. Nie szło mi to najlepiej. Nagle podszedł do mnie mężczyzna. Miał w ręku miał łopatę, ciemną kurtkę i zmrużone oczy. Rozpoznałam go dopiero po chwili – sąsiad z piętra wyżej. Czasem mijaliśmy się w windzie, raz czy dwa powiedzieliśmy sobie „dzień dobry”.

– Mogę pomóc albo podwieźć. Albo jedno i drugie – powiedział z uśmiechem.

W tamtym momencie bardziej niż ostrożność zadziałała zwykła ludzka wygoda.

– Nie trzeba… Ale skoro już tu jesteś… – odpowiedziałam, po czym odsunęłam się od auta.

Pomógł mi

Dokończył odśnieżanie w milczeniu Okazało się jednak, że silnik mojego samochodu nie chciał odpalić, ruszyliśmy więc jego autem. Jechał spokojnie, nie spieszył się, choć ja co chwilę zerkałam na zegarek. Gdy dojeżdżaliśmy pod biurowiec, odpięłam pas, już z dłonią na klamce, gdy zapytał:

– A jutro też jedziesz sama?

Zaskoczył mnie tym pytaniem. Spojrzałam na niego z niepewnością, nie wiedząc, czy to zaproszenie, czy zwykłe pytanie. W końcu odpowiedziałam:

– Jeszcze nie wiem.

Wysiadłam. W głowie zrobiło mi się dziwnie cicho. To był tylko sąsiad, tylko uprzejmość, tylko jeden poranek, a jednak cały dzień chodziłam z uczuciem lekkiego zakłopotania. Nie umiałam tego nazwać.

Nagle okazało się, że jeździmy razem codziennie. Nie było w tym nic wielkiego – zwykła przysługa sąsiedzka. Rano zjeżdżałam szybciej, on już czekał, czasem z uruchomionym silnikiem, czasem to ja czekałam na niego. Siadałam na miejscu pasażera, bez słowa zapinałam pas i patrzyłam przez okno. Na początku prawie się nie odzywaliśmy.

Jeździliśmy razem

Po kilku dniach coś się zmieniło. Zaczęliśmy rozmawiać, najpierw o śniegu, o korkach, o jakimś wypadku, który widzieliśmy na trasie. Potem o pracy, o tym, że on kiedyś pracował w firmie w centrum, ale teraz ma bliżej. Później przyniósł mi herbatę – ciepłą, malinową, w zwykłym plastikowym kubku. Miał drugą dla siebie.

– Zimno dzisiaj, pomyślałem, że się przyda – rzucił tylko.

Wzięłam kubek, podziękowałam. Zaczęliśmy rozpoznawać swoje nastroje. On widział, kiedy jestem spięta, ja zauważałam, kiedy coś go męczy. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że wyczekuję tych poranków, że liczę, że znowu będzie i że kiedy pewnego ranka go nie było, bo musiał wyjechać służbowo, poczułam coś w rodzaju zawodu. Jakby ten dzień już był z góry przegrany. Koleżanka z pokoju zauważyła to szybciej niż ja.

– Wiesz, że się uśmiechasz, gdy o nim mówisz? – zapytała, gdy siedziałyśmy razem w kuchni w pracy.

– To tylko sąsiad – odpowiedziałam szybko.

– Tylko sąsiad, który podwozi cię codziennie od dwóch tygodni?

Coś się zmieniło

Nie miałam ochoty jej odpowiadać. Bo co miałam powiedzieć? Że czekam na niego jak nastolatka? Że rozpoznaję jego kroki na parkingu? Że pamiętam ton jego głosu, gdy rano mówi „cześć”? W samochodzie, w piątek, Marek spojrzał na mnie i powiedział:

– Nie jesteś już taka zamyślona jak pierwszego dnia.

Uśmiechnęłam się. Nie potrafiłam nic na to odpowiedzieć, bo miał rację. Coś się zmieniło, tylko jeszcze nie wiedziałam, czy chcę, żeby to trwało. Któregoś dnia Marek napisał, że może mnie odebrać, jak będę wychodziła z pracy, bo ma spotkanie z klientem w tym rejonie. Odpisałam „jeśli ci po drodze”. Wieczorem czekał pod biurowcem.

W samochodzie było ciepło, pachniało miętą. Siedziałam cicho, patrząc przez okno, aż nagle skręcił w zupełnie inną ulicę. Spojrzałam na niego z zaskoczeniem.

– Spokojnie. Chcę ci coś powiedzieć, a w kawiarni będzie łatwiej. Nie uciekaj – powiedział spokojnie, jakby przewidział moją reakcję.

Zgodziłam się

Zatrzymał się przy małej kafejce. W środku było pusto.

– Wiesz, że w Mikołajki wypadają sobota? – odezwał się, gdy siedzieliśmy każde nad swoją filiżanką.

– Tak?

– Pomyślałem, że może chciałabyś pójść na kolację.

– Nie wiem, czy potrafię w takie rzeczy – powiedziałam cicho.

– Może po prostu spróbuj. Nie oczekuję, że będziesz wiedzieć wszystko od razu.

Nie obiecałam mu nic. Cały wieczór myślałam o tym zaproszeniu i o tym, jak mało trzeba, by coś zwykłego nagle zaczęło brzmieć poważnie. Następnego dnia odpisałam mu: „Kolacja chętnie”.

W sobotę śnieg przestał padać. Rano świat wyglądał jak z pocztówki – czysty, biały, niepokalany. Na osiedlu było cicho, jakby wszyscy jeszcze spali. Wyszłam z klatki. Czekał już, oparty o samochód, z rękami w kieszeniach. Gdy mnie zobaczył, wyprostował się. Pojechaliśmy do restauracji. Wszystkie miejsca były zajęte, ale Marek zarezerwował dla nas stolik. Usiedliśmy naprzeciw siebie. Powiedział coś śmiesznego, nie pamiętam co, i się zaśmiałam. Zupełnie jakby nic nie było między nami trudne. A może właśnie dlatego.

Zbliżyliśmy się

Później spacerowaliśmy wzdłuż parku, wolniej niż zwykle, patrząc pod nogi i słuchając, jak śnieg skrzypi pod butami. Gdy zatrzymaliśmy się przy ławce, nagle poczułam jego dłoń na swojej. Zrobiło mi się pewnie i ciepło. Odwróciłam się do niego. Patrzył na mnie uważnie. Nie musiał nic mówić.

Zanim zdążyłam pomyśleć, pocałował mnie powoli, w taki sposób, jakby nigdzie się nie spieszył, jakby miał czas. Później szliśmy razem przez osiedle. Śnieg pod naszymi stopami znów skrzypiał, jakby specjalnie chciał przypomnieć, od czego to wszystko się zaczęło. Nie od iskry, a od chłodu, od śniegu, od prostego „mogę ci pomóc”. Nie wiem, co będzie dalej, ale wiem, że już nie chcę się cofać. Drzwi były otwarte i tym razem nie zamierzałam ich zamykać.

Ola, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama