Reklama

Pracowałem po to, żeby moja rodzina miała bezpieczne i wygodne życie, żeby moje dzieci nie musiały harować za najniższą czy nawet średnią krajową, wydawać fortuny na kredyty i martwić się o jutro. Wiedziałem jednak, że z pieniędzmi zawsze będzie się wiązać pewne ryzyko...

Los obdarzył mnie tylko jednym dzieckiem: Eweliną. Chociaż staraliśmy się z żoną o więcej, a mnie marzył się syn, jak widać nie było nam to pisane. Zamiast czuć stratę, przelałem całą miłość na Ewelinę. Postanowiłem, że ofiaruję jej wszystko, co najlepsze: wygodne życie, najlepszą edukację, pomogę w znalezieniu dobrej pracy.

Ewelinka była złotym dzieckiem. Dobrym, wrażliwym, ale i pracowitym. Miała wszystko, ale nigdy nie chciała jeszcze więcej. Z pokorą przyjmowała wszystko, nie była rozpuszczona, choć przecież mogła być. Nie była roszczeniowa, ani bezczelna. Nie sposób było nie kochać jej całym sercem, zwłaszcza, że nie zmieniała się nawet dorastając. Pewnie, miała fazy buntu nastoletniego, ale jej wartości nie ulegały zmianie.

Mieliśmy to szczęście, że udało mi się założyć bardzo udany biznes jeszcze przed narodzinami dziecka. Nie musiałem więc wybierać pomiędzy pracą i zarabianiem na rodzinę, a faktycznym spędzaniem z nią czasu, jak wielu moich kolegów. Oczywiście, pracowałem, ale nie musiałem już budować biznesu gołymi rękami. Jedyne, co miałem do roboty, to pilnować, żeby nic się nie rozsypało i doglądać tego, co stworzyłem. Gdy więc córka pytała mnie, czy po pracy pójdę z nią do kina albo na kolację, bardzo rzadko odmawiałem.

Żyło nam się wręcz bajkowo, ale obawiałem się momentu, w którym Ewelina zacznie mieć dorosłe problemy. Zaczęły się już w liceum, gdy jej koleżanki zaczęły niezdrowo interesować się naszymi pieniędzmi.

– Co to za torba? Byłaś na zakupach? – zapytałem któregoś dnia, gdy Ewelina wchodziła do domu z dużą torbą z markowego sklepu.

Nie wydawała na siebie

Zapytałem, bo rzadko czyniła bardziej kosztowne zakupy bez konsultacji. Nauczyłem ją wartości pieniądza. Mogła kupić wiele rzeczy, o ile faktycznie ich potrzebowała. Nie pozwalałem na szastanie pieniędzmi dla próżności czy z nudów.

– To? To prezent urodzinowy dla Kamili... – odpowiedziała nieco nerwowo.

– Zrzucaliście się na coś?

– Nie, to tylko ode mnie. Bardzo mnie poprosiła, to było jej wielkie marzenie. Jej rodziców nie stać na taką torebkę... – zaczęła się tłumaczyć.

– Twoich też nie stać na taką torebkę, chyba że dla ciebie – odpowiedziałem twardo.

– No właśnie! A co za różnica czy ja ją będę miała, czy ona? Mogłabym jej przecież ją oddać...

– Nie mogłabyś, kochanie. Najpierw Kamila zażyczy sobie od ciebie takiej torebki, później koleżanki będą chciały pożyczki, których nigdy ci nie spłacą, a finalnie ludzie zrobią sobie z ciebie sponsora – wyjaśniłem.

Oczywiście, była kłótnia, łzy i poczucie niesprawiedliwości. Ewelina była dobra i chciała się dzielić tym, co ma, ale moim zadaniem było pilnować, żeby ludzie jej nie wykorzystywali. Wiedziałem, że będą chcieli. Finalnie, poszliśmy na kompromis. Zwróciliśmy torebkę i kupiliśmy dziewczynie bon do sklepu, w którym można było ją kupić. Za większą kwotę niż powinniśmy, nie ukrywam, ale nadal stanowiła ona uszczerbek tej, którą córka chciała przeznaczyć na prezent.

Takich sytuacji było jeszcze kilka, ale w końcu Ewelina zaczęła być ostrożniejsza. Wyczuwała, kiedy ktoś chciał ją naciągnąć i nie dawała się władować w rozmowy o pieniądzach.

– To nie moja kasa, tylko moich rodziców – odpowiadała zawsze, gdy ktoś chciał od niej czegoś więcej.

Miłość ją zaślepiła

Najbardziej bałem się jednak nie pazernych koleżanek, ale miłości, która prędzej czy później musiała ją spotkać.

– Może i masz więcej pieniędzy niż faceci, z którymi będziesz się spotykać, ale absolutnie nigdy nie płać za siebie na randkach. Odpowiedniego poznasz po tym, że jest gotów o ciebie zadbać – tłumaczyłem jej.

Kilku kandydatów odpadło w ten sposób. Wiedzieli, z jakiego domu pochodzi Ewelina, zapraszali ją na kawę czy kolację, po czym dziwnym trafem „zapominali portfela”. Córka zachowywała się w tych sytuacjach wzorowo. Płaciła rachunek, ale jeszcze tego samego dnia ucinała kontakt z delikwentem.

Aż pojawił się Marek. Wydawał się być porządnym facetem. Łączył studia z pracą, zarabiał na siebie, był hojny i dbał o Ewelinę. A córka? No cóż, zakochała się bez pamięci. Prowadzali się tak ze sobą przez prawie dwa lata, aż postanowili, że chcą się pobrać. Obawiałem się tego, ale musiałem zaufać intuicji córki. Ślub był skromny. Odbył się za granicą, w pięknych okolicznościach włoskiej przyrody, ale zaprosiliśmy jedynie trzydzieści osób. Ewelina była piękna i promieniała szczęściem.

Niestety, wtedy wszystko zaczęło się komplikować. Gdy młodzi skończyli studia, Ewelina miała już załatwioną pracę w kancelarii adwokackiej mojego znajomego. Nie zarabiała wcale fortuny, ale na pewno więcej niż jej znajomi, którzy dopiero co stawiali pierwsze kroki w karierach. Zarabiała też więcej niż Marek, który ciężko to znosił.

– Po co mam harować za grosze po kilkanaście godzin, skoro mamy gdzie mieszkać i za co żyć? Zacznę rozwijać coś swojego – słyszałem, jak argumentował, kiedy któregoś razu podsłuchałem ich kłótnię.

– Jak masz rozwinąć coś swojego bez żadnego doświadczenia? Trzeba się przemęczyć na początku, żeby cokolwiek osiągnąć – tłumaczyła mu Ewelina.

– Łatwo się mówi, kiedy na dzień dobry dostaje się fuchę załatwioną przez tatusia – warknął.

– Tobie się wydaje, że ja tam przychodzę leżeć i pachnieć? Każdego dnia udowadniam, że zasługuję na tę pracę! Haruję więcej niż ktokolwiek inny!

– Nie każdy ma tak dobrze...

– A ty masz źle? Mieszkamy w mieszkaniu kupionym przez ojca, Nie wydajemy fortuny na wynajem i nie musimy się martwić kredytem. Wygląda na to, że i ty trochę korzystasz z tego, na co zapracował mój ojciec – powiedziała słusznie Ewelina.

– Ja wiem swoje. Nie będę się dawał wykorzystywać za dwa tysiące. Idę z chłopakami na piwo. Dasz mi dwie stówy? – skończył dyskusję.

Gdybym tylko mógł, wpadłbym do pokoju w tamtym momencie i powiedział mu, że moja córka nie jest bankomatem i że ma sobie znaleźć robotę, jeśli chce kasy na przyjemności. Nie mogłem tego jednak zrobić. Wymyśliłem więc sprytniejszy plan.

Już nie będzie żerował na moim dziecku

Przy następnej wizycie Eweliny z Markiem, wziąłem potencjalnego „zięcia” na bok i zapytałem, czy ma już na oku jakąś pracę.

Nie ma niczego dobrego za dobre pieniądze... – mruknął tylko.

– Hm, to niedobrze – zmartwiłem się teatralnie. – To trochę zmienia postać rzeczy.

– To znaczy? – zdziwił się chłopak.

– Wiesz, nie mam nic przeciwko, żebyście mieszkali razem w mieszkaniu Eweliny. Ale to nie jest placówka charytatywna i, przypomnę, póki co, nieruchomość należy do mnie. Jeśli nie zamierzasz pracować, zacznę od ciebie pobierać wynajem – odpowiedziałem spokojnie.

Na jego twarzy zaczęły się malować dziesiątki emocji, od zdziwienia, po strach i gniew jednocześnie.

– Pan nie mówi serio... Ewelina...

– ...nie musi o tym wiedzieć. Pomyślałem, że to męski temat, który musimy rozwiązać we dwóch. Jeśli znajdziesz pracę, w dalszym ciągu możesz mieszkać z Eweliną. Ale nie zamierzam utrzymywać darmozjada. Ewelina doskonale o tym wie, dlatego sama pracuje. A ty... poczułeś, że ci wygodnie, że znalazłeś dziewczynę, przy której nie musisz się martwić o jutro. A ja potrzebuję, żeby moja córka była z kimś, kto się o nią zatroszczy – nie odwrotnie.

Przez chwilę milczeliśmy, mierząc się wzrokiem, aż w końcu Marek odpowiedział:

– Rozumiem. Ma pan do tego prawo.

Cieszę się, że się zrozumieliśmy – uśmiechnąłem się i poklepałem go po ramieniu.

Gdy miesiąc później Ewelina zadzwoniła, żeby powiedzieć, że Marek znalazł swoją pierwszą pracę, uśmiechnąłem się tylko pod wąsem.

– Widzisz, czyli to jednak pracowity, dobry chłopak. Nie masz się o co martwić – powiedziałem. – Buduj w nim ambicję, Ewelinka. Wyrobi się.

„A jeśli nie, to już ja zadbam o to, żeby przywrócić go na odpowiednią ścieżkę”, dokończyłem w myślach.

Jan, 54 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama