„Zięć traktował mnie jak śmiecia, aż powinęła mu się noga. Szybko mu się przypomniał niedzielny schabowy u teściowej”
„– Pani Tereso... – zaczął niepewnie, głos miał spięty. – Mam sprawę. Potrzebuję pomocy… – Zamilkłam. Tego się nie spodziewałam. On – dumny, obojętny, zawsze zdystansowany – teraz brzmiał, jakby musiał przełknąć wstyd i schować dumę do kieszeni”.

- Redakcja
Codziennie o szóstej rano budzi mnie ten sam dźwięk – stukanie dzięcioła za oknem. Otwieram oczy i przez chwilę nie wiem, czy to jeszcze sen, czy już rzeczywistość. Potem widzę pustą poduszkę obok i przypominam sobie wszystko. Że jestem sama. Że Ani już nie ma. I że mój zięć od śmierci mojej córki unika mnie jak ognia.
Dzień zaczynam od kawy i tabletek na różne dolegliwości. Z radia leci stara piosenka Czerwonych Gitar, a ja bezwiednie ścieram kurz z półek, jakbym chciała zetrzeć z siebie ten cały żal. Kamil, mój zięć, pozwala mi widywać wnuczkę, Natalkę raz na dwa tygodnie. Przez godzinę. Na placu zabaw, pod jego czujnym spojrzeniem. Jakby się bał, że ją porwę. Albo że powiem jej coś, czego nie chce, żeby słyszała.
Nie rozumiem, dlaczego mnie tak odrzuca. Czy dlatego, że przypominam mu o Ani? Że patrząc na mnie, widzi jej oczy, jej sposób mówienia, jej uśmiech? Staram się być uprzejma. Nigdy nie wypomniałam mu, że w dniu pogrzebu nawet nie podziękował mi za to, że wychowałam mu żonę. Ale noszę w sobie żal, który dusi mnie czasem bardziej niż samotność.
Dla Natalki jestem w stanie przełknąć wszystko. Byle tylko czasem powiedziała: „Babciu, chodź, pokażę ci mój rysunek”. To dla tych chwil jeszcze się trzymam.
Zadałam mu to pytanie
Wyszłam rano po bułki do osiedlowego sklepu jak co sobotę. Nie maluję się już na takie wyjścia, nie czeszę specjalnie. Ale tego dnia, nie wiem czemu, założyłam płaszcz, który Ania kupiła mi kiedyś na urodziny. Może z potrzeby bliskości. Może z nadziei, że ją jakoś poczuję. A potem go zobaczyłam – Kamila.
Stał pod warzywniakiem, oparty o rower, w słuchawkach, jakby był nastolatkiem, nie wdowcem z dzieckiem. Miał brodę, krótsze włosy, ale poznałam go od razu. Nie wiedziałam, czy się ucieszyć, czy zawrócić.
– Kamil, dzień dobry... – zaczęłam ostrożnie.
Uniósł wzrok, zobaczył mnie i zamarł. Przez sekundę miałam wrażenie, że się ucieszy. Ale nie. Zdjął jedną słuchawkę i skrzywił się, jakby go bolało, że musi się ze mną przywitać.
– Dzień dobry... – burknął, jakbyśmy byli sąsiadami, a nie rodziną.
– Co u Natalki? – zapytałam, choć przecież i tak nic by nie powiedział.
– W porządku. Spieszy mi się – rzucił, już z powrotem zakładając słuchawkę i zbierając się do odjazdu rowerem.
– Kamil, poczekaj... – złapałam go za ramię. – Czy ty mnie nienawidzisz za to, że żyję, a Ania nie?
Zamarł. Spojrzał mi w oczy, zaskoczony. A może poruszony. Ale nic nie powiedział. Wyrwał się i odszedł szybkim krokiem.
Stałam tam chwilę, ściskając siatkę z bułkami, które teraz wydawały się cięższe niż cegły. Ludzie przechodzili obok, nie zwracając na mnie uwagi. A ja myślałam tylko o jednym: czy ja naprawdę jestem dla niego wrogiem?
Może przypominam mu Anię zbyt mocno. Może widzi we mnie swoje wyrzuty sumienia. Ale przecież ja też ją straciłam. Była moim jedynym dzieckiem. A on... on zabrał mi resztki, które po niej zostały – Natalkę, wspomnienia, bliskość. A teraz nawet spojrzenia. Nic nie powiedział.
Poprosił mnie o przysługę
Telefon zadzwonił późnym wieczorem. Numer Kamila. Patrzyłam na wyświetlacz, serce waliło mi jak oszalałe. Odruchowo poprawiłam włosy, choć nikt mnie przecież nie widział.
– Halo? – odezwałam się cicho.
– Pani Tereso... – zaczął niepewnie, głos miał spięty. – Mam sprawę. Potrzebuję pomocy.
Zamilkłam. Tego się nie spodziewałam. On – dumny, obojętny, zawsze zdystansowany – teraz brzmiał, jakby musiał przełknąć wstyd.
– O co chodzi?
– Muszę wyjechać na kilka dni. Praca. Delegacja. Nie mam z kim zostawić Natalki. Czy mogłaby pani...
– Dlaczego ja? – przerwałam mu ostro. – Nie masz nikogo innego?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Nie. Nie mam – powiedział w końcu. – Nie chcę jej zostawiać z obcą osobą. A pani... dobrze ją zna.
„Dobrze ją zna”. Tylko tyle. Żadnego „jest pani jej babcią”, żadnego „pani ją kocha”.
– Oczywiście – odpowiedziałam po chwili. – Kiedy mam przyjechać?
– W środę rano. Ja ją przywiozę.
Rozłączył się, nie dziękując. Siedziałam długo z telefonem w ręce, serce waliło mi znowu, tym razem z emocji. Będę miała Natalkę u siebie. Przez kilka dni. To więcej niż przez ostatnie miesiące razem wzięte.
Ale pod tym szczęściem coś bulgotało – gniew. Zadzwonił dopiero wtedy, gdy nie miał nikogo innego. Potraktował mnie jak ostatnią opcję. Jak dyżurną opiekunkę, nie członka rodziny.
Wstałam. Zaczęłam przygotowywać pokój. Umyłam podłogę, zmieniłam pościel, wyjęłam misia, którego Ania kupiła Natalce na pierwsze urodziny. I płakałam. Nie z tęsknoty. Z upokorzenia.
To mnie zszokowało
Natalka wbiegła do mojego mieszkania jak mały huragan, z plecakiem większym od siebie i uśmiechem, którego nie widziałam od miesięcy.
– Babciu! – rzuciła się na mnie i przytuliła mocno. Poczułam, jakby ktoś znowu przywrócił mi tlen do płuc.
Kamil stał w progu. Nie wchodził, nie zdjął kurtki. Spojrzał na mnie krótko, niemal bez słowa.
– Wszystko jest w torbie. Tablet, ładowarka, lek na alergię. Jakby coś, jestem pod telefonem.
– Dobrze – powiedziałam chłodno, unikając jego wzroku.
Odwrócił się i wyszedł. A ja zostałam z moją wnuczką. Moim sercem.
Wieczorem zrobiłam jej kolację. Jadła z apetytem, opowiadała o szkole, koleżankach. Chciałam chłonąć każde słowo. Czułam, jak coś we mnie się łamie i skleja się jednocześnie. Ale to w nocy wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko.
Obudził mnie cichy szept. Poszłam na palcach do pokoju Natalki. Siedziała na łóżku, trzymając telefon przy uchu.
– Tatusiu, już nie płacz, dobrze? – szeptała. – Będzie dobrze. Ja też za tobą tęsknię. Wiem, że się boisz. Ale babcia jest miła. Damy sobie radę.
Stałam w drzwiach, serce ściskało mi się z każdym jej słowem.
– Tata znowu płakał – powiedziała, odkładając telefon i zauważając, że tam stoję. – Powiedział, że nie daje rady sam. Ale mówił, że się stara.
Nie spałam już do rana. Siedziałam w kuchni i patrzyłam na zdjęcie Ani. Nagle dotarło do mnie coś oczywistego. Może on wcale nie jest zimny. Może po prostu też się rozpadł. Tak jak ja. Tylko każdy z nas inaczej się sklejał.
Miałam do niego żal
Kamil przyjechał dzień wcześniej, niż zapowiedział. Zaskoczył mnie, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Natalka rzuciła się mu na szyję, a ja... stanęłam z tyłu, niepewna, czy mnie w ogóle zauważy.
– Możemy chwilę porozmawiać? – zapytał, kiedy Natalka zamknęła się w pokoju, by dokończyć kolorowanie.
Usiedliśmy w kuchni, naprzeciwko siebie. Pierwszy raz od lat. Podałam mu herbatę, a sama przez chwilę nie mogłam spojrzeć mu w oczy.
– Nie miałem odwagi – zaczął po chwili. – Przez te ostatnie lata... Nie potrafiłem pani patrzeć w twarz. Przypomina mi pani Anię. Sposób mówienia, nawet zapach herbaty w tym kubku... wszystko.
Nie odpowiedziałam. W gardle miałam gulę, która nie pozwalała mówić. Ale słuchałam. Pierwszy raz mówił do mnie jak człowiek.
– Nie odciąłem się z nienawiści. Tylko z żalu. Nie wiedziałem, co z nim zrobić. A pani była zawsze silna, obecna. Jakby śmierć Ani... nie zabiła w pani niczego. A ja się po prostu rozpadłem.
– Ania była moim jedynym dzieckiem – powiedziałam cicho. – I też ją straciłam. Ale nie mogłam sobie pozwolić na rozpad. Dla Natalki musiał ktoś zostać. Chociaż na chwilę. Chociaż raz na dwa tygodnie.
Milczał. W jego oczach pojawiły się łzy. Odwrócił wzrok.
– Przepraszam, że panią odtrąciłem. Naprawdę. Nie wiedziałem, jak być wdowcem i ojcem. Chciałem tylko przetrwać.
Poczułam, że coś pęka. Gniew pielęgnowany latami zaczyna się kruszyć. Byłam wściekła na siebie, że mi go żal. Ale jednak tak było.
– Mogliśmy przez te lata być bliżej, Kamil – powiedziałam. – Ale każde z nas wybrało samotność.
Wreszcie to powiedział
Dwa dni później poszliśmy na spacer. Nieplanowany. Po prostu Natalka poprosiła, żebyśmy wszyscy razem poszli do parku. A potem, zupełnie naturalnie, powiedziała:
– Babciu, a może ty z tatą chwilkę pogadacie? A ja pobawię się na placu.
Odeszła, zostawiając nas samych na ławce. Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy, wpatrując się w dzieci biegające między huśtawkami.
– Nie jestem złym człowiekiem, pani Tereso – odezwał się nagle Kamil. – Ale długo nim byłem. Po śmierci Ani... ja ją obwiniałem. Wiem, jak to brzmi, ale miałem żal, że wyszła wtedy z domu, że nie poczekała. Że jechała samochodem. Bez sensu. Tłumaczyłem sobie, że gdyby została, wszystko byłoby inaczej.
– Wiem – szepnęłam. – Ja też ją obwiniałam. Że nie posłuchała, że się spieszyła, że… że nie zadzwoniła do mnie rano, jak zwykle.
– Ja... przechodziłem naprawdę ciężkie chwile. Nie powiedziałem nikomu. Nie chciałem litości. Wściekłem się na świat. Na Anię, na siebie, na panią. Nie miałem gdzie tego żalu wyrzucić. Dlatego wszystko skierowałem w panią.
Patrzyłam na niego i po raz pierwszy od śmierci mojej córki widziałam w nim... nie wroga. Tylko człowieka. Zwyczajnie zagubionego.
– To może teraz zacznijmy od nowa – powiedziałam cicho. – Nie dla mnie. Dla Natalki.
Nie odpowiedział od razu. Ale skinął głową. I przez chwilę było cicho, tak spokojnie, że nawet wiatr w liściach brzmiał inaczej. Jak zgoda. Wtedy po raz pierwszy od lat poczułam coś na kształt... nadziei.
Robię to dla niej
Po ich wyjściu długo siedziałam na sofie w ciszy. Na stole został pusty kubek po herbacie Kamila i kredka Natalki, którą pewnie upuściła w pośpiechu. Chciałam ją podnieść, ale nie mogłam się ruszyć. Coś ścisnęło mnie w środku.
Wzięłam ramkę ze zdjęciem Ani i spojrzałam w jej oczy. Nadal tak samo ciepłe. Nadal tak samo żywe. Wciąż nie umiem pogodzić się z tym, że jej nie ma. Ale może nie muszę już walczyć z samotnością. Może nie jestem już tylko kobietą po stracie, matką, którą wykluczono. Może jeszcze jestem komuś potrzebna.
Przypomniałam sobie, co kiedyś powiedziała Ania:
– Mamo, ludzie się ranią, bo nie wiedzą, jak kochać.
Kamil nie umiał. Ja też nie. Każde z nas nosiło żal zamiast miłości. Może teraz, po tych latach, jesteśmy gotowi, by uczyć się od nowa. Dla Natalki. Dla pamięci o Ani.
Nie wiem, czy kiedykolwiek będzie między nami prawdziwa bliskość. Ale po raz pierwszy nie zamknęłam za nim drzwi z gniewem. Po raz pierwszy nie poczułam pustki po ich wyjściu – tylko cichą obecność. Jakby Ania była tu gdzieś. Może właśnie teraz była z nas dumna.
Teresa, 67 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałam, że teściowa mnie lubi, aż usłyszałam, co mówiła o mnie mojej córce. Pierwszy raz poczułam się jak śmieć”
- „Teściowa wciskała mi czekoladowe ciasto i słodką kawusię. Gdy grzecznie odmówiłam, rozpętała aferę z piekła rodem”
- „Teściowa uparła się, że z nami zamieszka. Zwiozła mi wszystkie bambetle i planowała zostać na zawsze”

