„Zięć obraził mnie przy stole, a córka udawała, że tego nie słyszała. Nie pozwolę sobą pomiatać”
„– Trzeba było mu coś powiedzieć – mruknął mąż pod nosem. – Ten Michał to prawdziwy buc, szarogęsi się na każdym kroku i wydaje mu się, że wszystkie rozumy pozjadał. Ja nie wiem, gdzie to nasze dziecko w ogóle miało oczy, żeby spotykać się z kimś takim”.

Pracuję w sklepie papierniczym, ale do tzw. zwykłej kobiety za ladą jest mi daleko. Nie, żebym miała coś przeciwko zwyczajnym i zapracowanym ludziom, którzy starają się jakoś radzić sobie z życiem.
Sama pochodzę z takiej rodziny. Była nas czwórka dzieci, w domu się nie przelewało, dlatego nie mogliśmy pozwolić sobie na zbytnie fanaberie. Rodzice ciężko pracowali, starając się zapewnić nam szczęśliwe dzieciństwo. Może nie opływaliśmy w luksusy, ale naprawdę się kochaliśmy i zbudowaliśmy silne więzi rodzinne, które są dla nas zapleczem do dzisiaj. Często spotykam się z rodzeństwem i ich bliskimi. Wspólnie świętujemy sukcesy i wspieramy się w ciężkich chwilach. Doskonale wiemy, że iść razem przez życie jest naprawdę łatwiej i żadne pieniądze, wykształcenie czy pozycja nie są w stanie tego zmienić.
Nie jestem zahukana
Podobne wartości starałam się przekazać własnym dzieciom. O ile z synem mi się udało, a tyle córka chyba nieco zachłysnęła się wielkimi możliwościami, które postawiło przed nią życie i zapomniała o zasadach wpajanych jej od dzieciństwa. Głównie o tych, że trzeba trzymać się razem i wzajemnie się szanować.
Zamarzyła o karierze i tzw. wielkim świecie, który da jej duże możliwości. W pewnym momencie dla niej własna matka – szara sprzedawczyni z papierniczego – przestała być autorytetem godnym naśladowania. Jednak to, że sprzedaję długopisy, zeszyty i kartki okolicznościowe, nie znaczy, że nie mam ambicji, stylu czy pasji.
Lubię ludzi, jestem bardzo otwarta i towarzyska. Uwielbiam czytać książki i wciąż chłonę kolejne nowości, głównie te wypożyczane z osiedlowej biblioteki, żeby nie obciążać zbytnio naszego domowego budżetu. Co weekend jeżdżę z mężem na rowerze po lesie.
Zimą zapisałam się nawet na kurs francuskiego, bo marzy mi się kiedyś podróż po tym kraju. Wieczorami oglądam filmy dokumentalne zamiast tureckich telenoweli czy polskich seriali o lekarzach zakochujących się co sezon w kimś nowym. Nie stoję w miejscu. Mam swoje zdanie, charakter i serce na dłoni. Jednak życzliwość życzliwością, ale jak mnie ktoś obrazi, to nie siedzę cicho.
I właśnie o tym będzie ta historia.
Zięć mnie upokorzył
Była niedziela. Tego dnia ugotowałam rosół, przygotowałam pieczone udka z rozmarynem, do tego młode ziemniaki z koperkiem i sałatkę z rukoli. Lubię karmić rodzinę. Mam w tym coś z włoskiej mamy, chociaż moje korzenie to raczej podlaskie pola i tradycyjne bigosy niż słoneczne winnice na wzgórzach i spaghetti ze świeżych pomidorów.
Przy stole zasiedliśmy w naprawdę dużym gronie. Byłam ja, mój mąż Andrzej, nasza najstarsza córka Ania, jej mąż Michał, dwójka ich dzieci i nasz młodszy syn Kuba, który akurat przyjechał z dziewczyną na weekend ze swojego studenckiego miasta. Atmosfera była – jak to zwykle bywa – nieco spięta . Dlaczego? To Michał zawsze sprawiał, że napięcie można było kroić nożem. A to coś skomentował, a to spojrzał z pogardą na stary kredens, a to rzucił tekstem typu:
„–Wy tu na wsi pewnie nie znacie...”.
Tym razem jednak przeszedł samego siebie.
Zajadaliśmy rosół, dzieci patrzyły z iskierką w oczach na ciasto, które przygotowałam na deser. Andrzej opowiadał, że w pracy znowu awaria wózka widłowego, a ja podawałam kolejne półmiski. I wtedy Michał spojrzał na sałatkę, wziął listek do ust, po czym skrzywił się teatralnie i powiedział:
– To rukola? Widziałem takie coś w restauracjach w Mediolanie, ale... no, tam miało smak. A to chyba z dyskontu?
Zaczęło mi się robić gorąco.
– Michał, kupiłam na targu, świeża, od pana z plantacji. Może po prostu nie jesteś fanem rukoli – odpowiedziałam spokojnie, chociaż już czułam, że ściska mi się gardło.
A on, patrząc mi prosto w oczy, dodał:
– No cóż, nie każdy ma wyczucie smaku. Ale czego się spodziewać po osobie, która całe życie sprzedaje mazaki.
I wtedy zapadła cisza.
Córka milczała
Spojrzałam na Anię. Moja najstarsza córka, moja duma. Zawsze była wrażliwa, zdolna, świetnie się uczyła. Marzyła, żeby zostać psychologiem dziecięcym. Michała poznała na studiach. Imponował jej, bo miał klasę. Moja córcia kochała powtarzać to słowo, chociaż dla mnie klasa i kasa oznaczały coś zupełnie innego, a zięć wyraźnie miał to drugie, a nie pierwsze.
Dla niej ten elegancko ubrany chłopak z metkami projektantów i drogimi gadżetami stał się kimś w rodzaju idola. Garnitury, dobry samochód, rodzice z firmą deweloperską i domem z basenem. No cóż, moje dziecko zachłysnęło się zupełnie innym światem i możliwościami, których ja nigdy nie mogłabym jej dać. Pomimo najszczerszych chęci. Teściowie mieli obycie, ogromne pieniądze i świetne kontakty, które pozwały im jeszcze bardziej pomnażać imponujący majątek.
Ale teraz siedziała ze spuszczoną głową. Jakby nie słyszała. Jakby te słowa nie padły. Jakby nic się nie stało, a jej idealny mąż nie obraził właśnie jej własnej matki.
A mnie ścisnęło w piersi. Nie złością, ale ogromnym żalem. I dumą jednocześnie, bo tej mi nie brakowało. Już moi rodzice przed laty zadbali, żebym nigdy nie czuła się od nikogo gorsza tylko, dlatego że pochodzę z prostej rodziny. Bo ja się nie dam zniszczyć. Nawet gdy własne dziecko się mnie wstydzi, co naprawdę boli.
Byłam rozżalona
Po obiedzie poszłam do kuchni. Wzięłam się za zmywanie. Wtedy wszedł Andrzej.
– Trzeba było mu coś powiedzieć – mruknął pod nosem. – Ten Michał to prawdziwy buc, szarogęsi się na każdym kroku i wydaje mu się, że wszystkie rozumy pozjadał. Ja nie wiem, gdzie to nasze dziecko w ogóle miało oczy, żeby spotykać się z kimś takim. Ba, żeby wychodzić za niego za mąż i jeszcze mieć z nim dzieci.
– Niby co ja miałam mu powiedzieć? Że jak nie smakuje, to niech nie je? Albo zamówi sobie obiad z Sheratona? Przecież on nawet nie zorientował się, że był wobec mnie chamski i takie odzyski do teściowej to oznaka zupełnego braku dobrego wychowania. W jego świecie pieniądze równają się wartości człowieka. Kto ich nie ma, ten widocznie jest frajerem, który nie potrafił ustawić się w dzisiejszym świecie.
– A nasza córka? – zapytał mąż z wyraźną nutką rozczarowania w głosie.
Spojrzałam na niego i poczułam, jak robi mi się słabo.
– Ona się w nim zatraciła. I chyba nie wie już, gdzie się kończy miłość, a zaczyna ślepa lojalność. Albo to strach. Naprawdę starałam się ją inaczej wychować. No, ale sam wiesz, że teraz liczą się głównie pieniądze i pozory. A Ania utknęła w samym środku tego wszystkiego, przekonana, że złapała pana boga za palec, wychodząc za Michała.
Długo to we mnie siedziało
Do wieczora chodziłam jak struta. Silny charakter silnym charakterem, ale przecież serce matki podpowiadało mi, że już dawno straciłam cały autorytet w oczach swojego dziecka. Że Ania najpewniej wstydzi się przed bogatymi teściami tego mojego sklepu papierniczego i tego, że z ojcem ciężko pracujemy na swoje utrzymanie, a nie robimy wielkich interesów w świecie deweloperki.
W końcu usiedliśmy z Andrzejem na kanapie, jak zawsze po całym dniu. I wtedy powiedziałam coś, co chodziło mi po głowie od miesięcy, ale zawsze bałam się wypowiedzieć tych słów na głos:
– Wiesz co? Mam dość tej rodziny. Mam dość tego, że wkładam całe serce w relacje, a potem ktoś spluwa mi w twarz przy stole. Mam dość tej udawanej kultury i tej ich wielkomiejskiej arogancji. Michał mnie obraził. A Ania udawała, że tego nie słyszała. I wiesz co? Już nie mam siły udawać, że wszystko jest w porządku.
– Co chcesz zrobić? – zapytał cicho.
– Na razie? Odciąć się. Przestać zapraszać. Przestać ratować coś, co może wcale nie chce być uratowane. Niech na razie oni żyją sobie w swoim świecie, a my w swoim. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Może nasza córka zmądrzeje i odkryje, że swoim zachowaniem i milczącym przyzwoleniem na głupie teksty czy docinki zwyczajnie rani rodziców?
Andrzej pokiwał jedynie smutno głową.
Muszę myśleć o sobie
Następnego dnia zapisałam się na nowy kurs ceramiki. Zawsze chciałam to robić. Wyszłam z pracy z uśmiechem. W drodze do domu kupiłam sobie książkę i ciastko z kremem. Kalorie? A co tam kalorie? To, że mam nieco za dużo centymetrów w talii i odkładają mi się wałeczki na biodrach, wcale nie znaczy, że jestem gorszym człowiekiem niż moja teściowa. Dobiegająca sześćdziesiątki, a stylizująca się na młódkę. Wciąż będąca na diecie, biegająca do kosmetyczki i wydająca grube pieniądze na zabiegi medycyny estetycznej. Mimo to wiecznie chodząca ze skwaszoną minę i patrząca na ludzi z góry.
Ja tam doskonale wiem, że szczęścia nie szuka się w oczach innych ludzi. Bo zawsze ktoś będzie młodszy, szczuplejszy, ładniejszy i bardziej inteligentny. Zawsze znajdzie się ktoś, kto ma więcej pieniędzy, lepiej radzi sobie z nauką języków obcych, ma fajniejszą pracę i widział więcej miejsc na świecie niż my sami.
Trzeba robić coś dla siebie i cieszyć się własną codziennością. A nie pozować na kogoś, kim tak naprawdę się nie jest. Może ta rodzina, którą zawsze tak pielęgnowałam, nie jest już moją bezpieczną przystanią. Ale ja nadal jestem sobą. I nigdy nie pozwolę, żeby pieniądze, pozycja czy buta jakiegoś Michała zniszczyły mój świat. I myślę, że moja córka też sobie o tym przypomni. W końcu to ja ją kiedyś wychowałam.
Maria, 55 lat
Czytaj także:
- „Bycie samotnym ojcem działało jak wabik na kobiety. Moje dzieci jednak pilnowały, by tatuś wciąż pościł”
- „Liczyłam, że mój skok w bok nigdy nie wyjdzie na jaw. Ktoś życzliwy jednak zadbał, by mąż poznał każdy szczegół”
- „Matka traktowała moją dziewczynę jak śmiecia, bo była słoikiem spoza Warszawy. Musiałem wybrać tylko jedną z nich”

