Reklama

Usiadłam w fotelu i nasłuchiwałam dochodzących zza okna dźwięków. Trzask zamykanego bagażnika, drzwiczek, a potem warkot silnika odjeżdżającego samochodu i…

Lęk ściskający mnie za gardło, kropelki potu na czole. Moja córeczka wyprowadza się z domu.

Dziwny lęk o córkę

Moja dziewczynka będzie odtąd dzielić życie z mężczyzną, z było nie było obcym człowiekiem. Jasne, to nieuniknione, taka jest kolej rzeczy. Dzieci – niczym młode ptaki – wylatują z gniazda i rozpoczynają samodzielne życie. Dlaczego więc tak to przeżywam? Skąd ta panika?

Bartosz był przecież porządnym mężczyzną. O siedem lat starszy od Ilony, pragnął stabilizacji i rodzinnego ciepła. Niejednokrotnie wspominała, że właśnie to ją w nim ujęło. Nie mogłam jednak pozbyć się uczucia niepokoju, kiedy widziałam ich razem. Od samego początku.

Może to dlatego, że nie złapałam z nim nici porozumienia. Nie nadawaliśmy na tych samych falach. Brakowało mu poczucia humoru, które tak ceniłam w ludziach. No ale to przecież nie skreślało go jako kandydata na zięcia. Na mojego męża owszem, ale nie na męża mojej córki.

Więc skąd ten lęk? Czemu nie mogłam przetrawić zamążpójścia Ilony i jej wyprowadzki? Jakbym wyczuwała podskórnie coś, czego nie widziała ona. Albo coś, co dopiero się zdarzy.

– Mamo, wszystko będzie dobrze – pocieszała mnie przy pożegnaniu. – Nie wyprowadzamy się przecież daleko.

– Mam nadzieję, że będziesz mnie odwiedzać – chlipnęłam. – Wiesz, że mam tylko ciebie. Potrzebuję czasu, by się oswoić, przyzwyczaić do domu bez ciebie, bez nas razem… – głos mi się załamał.

– Wiem – Ilonie też zaszkliły się oczy.

Uściskałyśmy się serdecznie, a potem córcia zabrała ostatnią walizkę i wyszła, zostawiając mnie z tym dziwnym niepokojem, z przeczuciem nadchodzącej katastrofy…

Musiałam się odnaleźć

Życie na nowo. Dotarło to do mnie po kilku dniach. Trzeba je znów ułożyć, mimo że nie mam już obok siebie córki. Byłam samotną matką, a Ilona jedynaczką bez ojca. Nic dziwnego, że byłam wyczulona na wszystko, co się z nią wiązało. Nie inaczej było z jej małżeństwem.

Wyglądało jednak na to, że moje obawy były niepotrzebne. Tuż po ślubie Ilona i Bartosz odwiedzali mnie prawie w każdą niedzielę i zasiadaliśmy razem do obiadu.

W trakcie posiłku mój zięć zazwyczaj wyrozumiale milczał, pozwalając Ilonie opowiadać o tym, co dzieje się w ich życiu: remont, nowa praca, wycieczka w góry, zwyczajne sprawy młodego małżeństwa. Patrzył na nią z taką fascynacją, że nie miałam wątpliwości co do szczerości jego uczuć.

Ilonka nie skarżyła się na męża i wydawała się zadowolona. Pomyślałam, że chyba mogę odetchnąć z ulgą…

– Nie musisz go kochać – powiedziała znienacka Ilona, gdy pomagała mi zmywać po obiedzie. – Wystarczy, że będziesz go akceptować.

Spojrzałam na nią zmieszana.

– Chcę mieć tylko pewność, że dobrze wybrałaś – skinęłam głową w stronę salonu, gdzie Bartosz przerzucał kanały w moim starym telewizorze.

– Mamo, proszę… – westchnęła moja córka.

Postanowiłam, że przestaję się martwić i wypytywać córkę, czy aby na pewno jest szczęśliwa.

Nie wiedziałam, jak jej pomóc

Minął rok. Cały rok. Tylko rok, aż rok… Wtedy zauważyłam zmianę w ich relacji oraz w zachowaniu córki. A tamtej niedzieli, gdy złamałam swoje postanowienie nieingerowania, napięcie między nimi było niemal namacalne.

– Czy u was wszystko w porządku? – zagadnęłam Ilonkę, kiedy wychodziła z łazienki.

– Wpadnę do ciebie jutro, to pogadamy – odparła szeptem i szybko spojrzała w stronę salonu, gdzie siedział Bartosz.

– Nie chcesz, żeby usłyszał? – odszepnęłam.

Oblała się rumieńcem i już wiedziałam, że nie jest dobrze. Coś w małżeństwie mojego dziecka przestało działać, jak należy. Wcale nie odczułam satysfakcji, że na moje wyszło, że miałam rację. Mimo moich lęków i wątpliwości chciałam, żeby im się udało.

Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, próbując zgadnąć, co takiego się dzieje. A jeśli poprosi mnie o radę? Powinnam się wtrącać? Czy będę w ogóle wiedziała, co jej doradzić? Co ja wiem o związkach? O małżeństwie? Niby mam dziecko, ale nigdy nie wyszłam za mąż. Boże…

Od tych dylematów rozbolała mnie głowa. Wstałam i poszłam po pigułkę, rozmyślając o moim jedynym poważniejszym związku, który pozostawił po sobie niesmak i rosnącą w brzuchu dziewczynkę. Wiedziałam, że to córka. Nasza więź była niezwykle silna, odkąd tylko dowiedziałam się, że jestem w ciąży.

Tak, dałam sobie radę, choć byłam samotną matką. Zupełnie samotną, na dokładkę bez większego życiowego doświadczenia. Nie chciałam, aby Ilona tak jak ja musiała zmagać się z losem. Marzyłam dla niej o świetlanej przyszłości i częścią tej przyszłości miała być dobra, szczęśliwa rodzina. Zasnęłam dopiero nad ranem.

Ilona przyszła, jak obiecała, ale pierwszy raz od dnia ślubu odwiedziła mnie sama, bez męża u boku. Bez… strażnika?

– Mów wszystko jak na spowiedzi – powiedziałam, stawiając na stole dwa kubki z kawą.

Ilona westchnęła i spuściła głowę. Milczała dłuższą chwilę, bawiąc się swoją leżącą na stole komórką. Nie poganiałam jej. Niech pozbiera myśli, zanim zacznie mówić. Niech zbierze odwagę. Niech się nie wycofa.

– Widzisz, bo my… Staramy się o dziecko… – wyznała wreszcie, unosząc głowę.

– To wspaniale! – zareagowałam impulsywnie, nim się zorientowałam, że córka wcale się z tego powodu nie cieszy.

– Byłoby wspaniale, gdybyśmy mogli je spłodzić – burknęła, wycierając płynącą po policzku łzę. – Niby nie ma fizycznych przeszkód, badania wskazują, że możemy mieć dzieci. A jednak nie możemy… – wytarła kolejną łzę.

– Na pewno znajdziecie jakieś rozwiązanie. Medycyna szybko się rozwija w tej dziedzinie, bo bezpłodność to teraz choroba cywilizacyjna. Może tak wam się ułożyło – próbowałam nieporadnie ją pocieszyć, choć serce ściskały mi współczucie i żal. – Poza tym zawsze pozostaje adopcja…

– Mamo, daj spokój… Bartosz nigdy się na to nie zgodzi. – odparła zasmucona.

– Ale na co dokładnie? Na leczenie? Na adopcję? – dopytywałam z ciekawością.

Córka milczała i tylko ocierała kolejne łzy.

– Kochanie, chodzi o coś więcej, prawda? Coś się między wami wydarzyło? Coś się dzieje niedobrego? – drążyłam, chcąc wykorzystać sytuację, że córka jest u mnie sama, bez kontrolującego ją zza ściany męża.

– Bartosz nie może tego znieść, tej naszej… niezdolności – odparła Ilona, uciekając wzrokiem.

Była wyraźnie zmieszana, widziałam, że te wszystkie zwierzenia przychodziły jej z trudem.

– I co robi? Jak się zachowuje?

– Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Jakby winił mnie za tę bezpłodność, jakbym to ja go blokowała… Nie czuję się… – przerwał jej dźwięk oznajmiający nadejście SMS-a.

Ekran komórki rozbłysnął. Nim Ilona na niego spojrzała, złapałam ją pod brodę i delikatnie, ale stanowczo przytrzymałam.

– Dokończ. Patrz na mnie i powiedz. – niemal ją zmusiłam do wyznań.

– Ja… nie czuję się bezpiecznie i swobodnie we własnym domu. Bartosz…

Komórka ponownie się odezwała naglącym sygnałem. Ilona cofnęła się, odsunęła moją dłoń i tym razem odczytała wiadomości.

– Nie wiem, może przesadzam, jestem przewrażliwiona. Zapomnijmy o tym
– wstała i z komórką w dłoni zaczęła nerwowo szykować się do wyjścia.

Wystraszyła się, że powiedziała za dużo?

– A może powinnaś na jakiś czas wrócić tutaj? – zaproponowałam, przyglądając się, jak wkłada buty.

– To wszystko jest zbyt skomplikowane, mamo. – powiedziała ze smutkiem.

– Córeczko, proszę… – chciałam ją zatrzymać, złapać za rękę, dowiedzieć się, co właściwie ją dręczy, ale…

Intuicja mnie nie myliła

Drzwi trzasnęły i już jej nie było. Podeszłam do okna i patrzyłam, jak moja córka wybiega z klatki schodowej. A potem wsiada do stojącego nieopodal czarnego forda Bartosza. To od niego były te SMS-y?

Znów ogarnął mnie znajomy lęk, ale o niebo silniejszy niż wcześniej. To było przeczucie graniczące już niemal z pewnością – mojemu dziecku dzieje się krzywda.

Ta wizyta otworzyła mi oczy. Ilona i jej mąż tworzyli klaustrofobiczny związek, relację, do której nie miał wstępu nikt inny, nawet ja. Bartosz ją osaczył, kontrolował i pilnował. Jakby był jej właścicielem.

Czemu wcześniej tego nie dostrzegałam? Bo nie sądziłam, że problem jest aż tak poważny. Poza tym byłam przekonana, że wychowałam silną, pewną siebie młodą kobietę, która nie da się omamić, nie pozwoli sobą manipulować. Z drugiej strony nie mnie krytykować ani oceniać poczynania zakochanej kobiety.

Sama nie byłam lepsza od Ilony. Z powodu miłości przestałam logicznie myśleć, wyzbyłam się rozsądku oraz instynktu samozachowawczego, a w efekcie zostałam samotną matką. I właśnie jako matka miałam teraz prawo sprawdzić, co się tam, do cholery, dzieje!

Było po szesnastej, gdy wybrałam się na inspekcję do domu córki i zięcia. Ilona powinna już wrócić z pracy. Celowo nie zapowiedziałam swojej wizyty, żeby nie zdążyli się przygotować. Zaskoczę ich. Może nawet postoję trochę pod drzwiami i posłucham, czy się nie kłócą.

Kiedy dotarłam na miejsce, od razu dostrzegłam czarne auto Bartosza. Nigdzie jednak nie widziałam samochodu Ilony. Może stało w garażu?
No nic. Podeszłam i przyłożyłam ucho do drzwi. Cisza. Nacisnęłam dzwonek. Raz, drugi, trzeci. W końcu zięć mi otworzył.

Zawsze gdy odwiedzałam córkę, przeszkadzała mi panująca w ich domu dziwna, ciężkawa atmosfera. Tym razem było to tak intensywne, że aż biło od progu, oblepiając niczym mgła. I jeszcze ten zapach… Jak w kościele podczas Środy Popielcowej. Korytarz tonął w półmroku.

– Czego chcesz? – mruknął bezczelnie Bartosz, nie zamierzając mnie wpuścić.

– Lewą nogą się wstało? Od kiedy tak witasz teściową? – mimo wszystko wysiliłam się na żartobliwy ton, ale głos drżał mi ze zdenerwowania.

– Ilona jeszcze nie wróciła z pracy – odpowiedział tym razem ciut przyjaźniejszym tonem.

– Jeszcze pracuje, naprawdę? Ma nadgodziny? – pytałam, zerkając w głąb mieszkania.

W przedpokoju, tuż przy szafce z butami, dostrzegłam skórzane czółenka. Czarne, wygodne, te, w których Ilonka zwykle chodziła do pracy.

– Nie wiem, może. A może pojechała na zakupy – Bartosz nerwowo potarł czoło.

Pozory jakiejkolwiek życzliwości zniknęły i sądząc po jego minie, najchętniej zatrzasnąłby drzwi.

– Niech do mnie zadzwoni, gdy wróci. Pa. – powiedziałam na odchodne.

Odeszłam, ale niedaleko. Ledwo zniknęłam za rogiem, sięgnęłam po telefon i wybrałam numer Ilony.

– Proszę, odbierz, proszę – mamrotałam, ściskając w spoconej, drżącej dłoni komórkę.

Kiedy nie odebrała kilkunastu moich połączeń, zrozumiałam, że muszę działać. Ilona była w tym domu– twierdzy, z mężem na straży. Nie zamierzałam dzwonić do drzwi. Bezszelestnie otworzyłam furtkę, której celowo nie domknęłam, i obeszłam dom. Zajrzałam przez tylne okienko do garażu. Miałam rację – moja córka wróciła z pracy, w każdym razie jej samochód był na miejscu.

Co oni tam wyprawiali?

Dom spowijała niepokojąca cisza. Okna były pozasłaniane, acz nie do końca szczelnie. Z wnętrza salonu sączył się delikatny blask. Podeszłam do ściany i wspięłam się na palce. Szpara w niedosuniętej rolecie pozwalała zobaczyć fragment pomieszczenia. Poczułam gęsią skórkę na ramionach, jakby ktoś wbijał mi w ciało tysiące cienkich szpileczek.

Salon tonął w blasku świec, zasnuty dymem z palących się wszędzie kadzidełek. Grupa ludzi tworzyła krąg wokół siedzącego na podłodze Bartosza. Szeptali coś, kołysząc się lekko na boki. Wyglądało to na grupowy trans.

Nagle dostrzegłam Ilonę. Stała ze spuszczoną głową, jakiś mężczyzna trzymał ją za ramię. Sprawiało wrażenie kogoś pogrążonego w lunatycznym śnie. Jej twarz wyglądała niczym odlana z wosku. Matowe spojrzenie utkwiła gdzieś w przestrzeni. Wpatrywałam się w nią intensywnie, mając nadzieję, że spojrzy w stronę okna, ale nic z tego.

Tymczasem nawiedzeni dziwacy zakołysali się mocniej, jak drzewa na wietrze. Chryste, co się tam dzieje?! Brakuje tylko jakiejś krwawej ofiary!
Nie mogłam dłużej biernie się temu przyglądać.

Pobiegłam do frontowych drzwi i szarpnęłam klamkę. Zamknięte. Miałam dwa wyjścia: odpuścić, pozostawiając córkę w łapach tych świrów, albo narobić rabanu na całą okolicę. Wybór był oczywisty. Zaczęłam dzwonić jak na alarm, a potem kopać i walić w drzwi pięściami.

– Otwierać! – wrzeszczałam. – Albo dzwonię na policję!

Darłam się, aż ochrypłam. Do tego boleśnie obiłam sobie dłonie, nim w końcu ktoś mi otworzył.

– Mama…? Co ty tu robisz? Idź sobie, proszę – Ilona nie sprawiała wrażenia ucieszonej moim widokiem ani tym bardziej wdzięcznej za ratunek.

– Nigdzie nie idę. Ani mi się śni! – wsunęłam stopę między skrzydło drzwi a framugę. – Nie bez ciebie. Widziałam przez okno, co się tam wyprawia! Nie zostawię cię tutaj ani sekundy dłużej – spojrzałam twardo na córkę.
– Zabieraj kurtkę i idziemy. Już!

– Jest dorosła – za plecami Ilony pojawił się Bartosz.

Położył jej dłonie na ramionach i ścisnął tak mocno, że aż się skrzywiła. Mimo otumanienia zbiorowymi inkantacjami i smrodliwymi kadzidłami.

– Nie masz już nad nią władzy. Policji nic do tego, co robimy we własnym domu, więc żegnam.

Ogarnęła mnie zimna furia.

– Weź od niej swoje łapy albo się dowiesz, co znaczy przemoc w rodzinie – cedziłam przez zęby. – Nie będę się bawić w półśrodki. Zabiję cię. Przysięgam.

Coś w moim tonie, w moim spojrzeniu sprawiło, że zwątpił. Uniósł ręce… Na to czekałam. Błyskawicznie pchnęłam drzwi, chwyciłam Ilonę za nadgarstek i pociągnęłam za sobą. Po chwili byłyśmy już za furtką.

Spodziewałam się oporu, ale poddawała się biernie jak bezwolna lalka. Boże, co ci chorzy ludzie jej zrobili?

– Jeśli teraz przerwiemy ten rytuał, plan się nie powiedzie! – dobiegł nas krzyk Bartosza. – Jeśli teraz pójdziesz, to nie masz po co wracać! Słyszysz?!

Objęłam córkę ramieniem. Dygotała jak w febrze, ale nie zawróciła, nie wyrywała się. Prowadziłam ją do domu w milczeniu.

Chciał wciągnąć ją do sekty

Gdy dotarłyśmy, gdy dokładnie zamknęłam za nami drzwi, posadziłam córkę na wersalce. Klęknęłam przed nią i ujęłam jej dłonie.

– Dlaczego mi o niczym nie powiedziałaś?

–Niby o czym? – Ilona wzruszyła ramionami, zrezygnowana, apatyczna. – O tym, że Bartosz jest wyznawcą sekty? Myślałam, że mu przejdzie. Przed ślubem obiecał, że z tym skończy, ale potem pojawiły się problemy z ciążą i… – znowu wzruszyła ramionami.

Pogładziłam ją po policzku, ale odwróciła głowę. Gdzieś głęboko w środku, pod kokonem apatii, toczyła wewnętrzną walkę. Z pewnością kochała Bartosza, dlatego być może nadal żywiła małą nadzieję, że wszystko się ułoży. Nie miała pojęcia, w co się pakuje, wychodząc za mąż za sekciarza.

Zmroziło mnie na myśl, że niedzielne obiady były tylko grą dla moich oczu, a potem wracali do swojego życia, pełnego mrocznych sekretów i cudzej ingerencji.

– Bartosz oddawał im duże sumy pieniędzy, nie chcieli go stracić – Ilona jakby czytała mi w myślach. – Powiedzieli, że odprawianie tych rytuałów, zanoszenie modłów, odpowiednia ofiara… Że to pozwoli mu zostać ojcem.

– Córeczko… – jęknęłam. – Ale ty chyba w to nie wierzysz? Ci ludzie muszą zniknąć z waszego życia. Rozumiesz? Przecież to jest niebezpieczne!

Kolejne wzruszenie ramion.

– Bartosz się nigdy nie zgodzi, obiecali mu znaczącą funkcję w zarządzie organizacji. – odparła.

– Wiec to ty musisz odejść – tłumaczyłam jej. – Uwolnić się. Pomyśl, co by było, gdybyś jednak zaszła w ciąży i ci ludzie położyliby łapska na twoim dziecku.

Ilona na moment zastygła, jakby wyobrażała sobie tę sytuację, a potem wybuchnęła płaczem. Wreszcie przestała być taka przerażająco zobojętniała. Przytuliłam ją i pozwoliłam uwolnić stłumione emocje. Szlochała i opowiadała o wszystkim, co do tej pory skrzętnie przede mną ukrywała.

Między innymi wyznała, że mąż nakłonił ją do rzucenia pracy, którą tak lubiła. Czyli intuicja matki nie kłamała. Bartosz od początku mi się nie podobał i miałam rację. Szkoda, że zbagatelizowałam to przeczucie, uznając je za przesadną reakcję.

Co gorsza, to nie był koniec kłopotów. Bartosz otrząsnął się z moich gróźb i nie dawał za wygraną. Nachodził nas, wydzwaniał, pisał listy, słał kwiaty, przepraszał, błagał, obiecywał złote góry, byle Ilona do niego wróciła.

Bałam się, że mu ulegnie i znowu da się omamić, zniewolić, a wtedy mogę już nie dać rady wyrwać jej z tych cholernych chciwych objęć sekty.

Na szczęście tym razem bałam się niepotrzebnie. Ilona odzyskała rozum i złożyła pozew o rozwód. Argument, że jej dziecko – gdyby udało się je spłodzić, choć aż strach myśleć, jakimi metodami – stałoby się zakładnikiem sekty, był niczym as atutowy bijący każdą blotkę fałszywych obietnic i przysiąg. Matki tak mają: troszczą się o swoje dzieci, nawet o te, których jeszcze nie ma.

Czytaj także:
„Sekta wykorzystała moją samotność po śmierci męża. Tak mnie zmanipulowano, że… przepisałam dom obcym ludziom”
„Zaintrygowała mnie koszulka kolegi. Zamówiłem taką samą. Okazało się, że zostałem członkiem niebezpiecznej sekty”
„Przez 4 lata byłam głodzona, bita i poniżana. Zabrali mi syna i kazali żebrać na ulicy. Sekta zrobiła ze mnie niewolnicę”

Reklama
Reklama
Reklama