Reklama

Od siedmiu lat jestem żoną Tomasza. Albo raczej – byłam żoną, bo właściwie sama już nie wiem, co zostało z naszego małżeństwa. Od miesięcy żyłam jakby obok niego. Wspólny dom, wspólna kuchnia, nawet wspólna pościel, ale on był jak cień. Przychodził, wychodził. Jadł, milczał. Patrzył przez okno, jakby za nim było coś ciekawszego niż własna żona. Próbowałam rozmawiać, przytulać się, planować weekendy. A on – jak ściana.

Najgorsze było to, że zaczęłam wierzyć, że to może moja wina. Może coś zrobiłam nie tak. Może go zaniedbałam? Zaczęłam sobie przypominać, co mówiła mama: że w małżeństwie trzeba przetrwać. Że są kryzysy. Że nie zawsze jest miło i namiętnie. Aż pewnego dnia przy śniadaniu…

– Dodałam ci trochę miodu do owsianki, bo wczoraj mówiłeś, że za mało słodka była – powiedziałam, stawiając przed nim miskę.

– Mhm – mruknął, nie patrząc na mnie.

– Tomek... – zaczęłam.

– Co? – westchnął.

– Po prostu... chyba już tak dawno nie rozmawialiśmy.

– A co tu gadać – rzucił, wstając od stołu. – I tak zawsze kończy się na tym samym.

Spojrzałam na jego plecy, gdy znikał za drzwiami łazienki. Jakby tamte drzwi były ważniejsze niż ja.

Nie mogłam znaleźć obrączki

Zauważyłam to dopiero wieczorem, kiedy sięgałam ręką po szampon pod prysznicem. Zimna woda lała się na moje plecy, a ja poczułam nagle lekki szok – palec był nagi. Miejsce, w którym od siedmiu lat nosiłam obrączkę, było puste. Serce zabiło mi szybciej.

Wyskoczyłam z łazienki z ręcznikiem na głowie, przeszukałam całą kabinę, potem podłogę, dywanik, nawet kosz na pranie. Jak wariatka z latarką w telefonie. Przecież musiała spaść gdzieś tutaj. Przecież musiała być.

– Tomek! – zawołałam, wbiegając do salonu, gdzie siedział na kanapie z laptopem na kolanach. – Zgubiłam obrączkę. Musiała mi spaść w łazience, jak brałam prysznic. Pomóż mi poszukać, proszę.

Spojrzał na mnie bez emocji.

– Zgubiłaś? Hm. Może to znak.

– Co? – stanęłam jak wryta. – Znak czego?

– Nie wiem. Może po prostu... coś się kończy – odpowiedział cicho, niemal obojętnie, i wrócił wzrokiem do ekranu.

Miałam ochotę rzucić tym ręcznikiem w jego twarz. Co się kończy? Dlaczego to powiedział? Próbowałam coś z niego wyciągnąć, ale zbył mnie milczeniem. W końcu powiedział tylko:

– Jutro mam wcześniej spotkanie. Idę spać.

Zostałam sama w łazience, w mokrym ręczniku, z bijącym jak oszalałe sercem. Może to był tylko przypadek. Może był zmęczony. Ale coś we mnie zadrżało. Jakby... już wiedział. Jakby czekał tylko na pretekst. Potem długo nie mogłam zasnąć. Leżałam w ciemności i myślałam o naszej przysiędze, o wspólnym mieszkaniu, ślubie na Mazurach, o tym, jak się uśmiechał, kiedy mówiłam, że „obrączka to nie symbol, to decyzja”. A teraz nie było symbolu. I nie było decyzji. Było tylko milczenie.

Tego się nie spodziewałam

Dwa dni później Tomek wyszedł z mieszkania, jak co rano. Miał na sobie tę samą granatową marynarkę, w której chodził do pracy. W ręce trzymał walizkę. Pomyślałam, że może ma jakieś spotkanie wyjazdowe, o którym mi nie powiedział. Zawołał tylko:

– Nie czekaj z obiadem. Będę późno.

Przytaknęłam. Nawet nie podniosłam głowy znad kubka z herbatą. Przez cały dzień czułam niepokój. Coś się we mnie kotłowało. W pracy byłam rozkojarzona, pomyliłam nawet imię jednego z uczniów, a to zdarzało mi się rzadko. Wróciłam do domu i... cisza. Żadnego SMS-a, żadnego znaku. Zrobiło się późno. Dziewiętnasta. Dwudziesta. Zadzwoniłam. Nie odebrał. Włączyła się poczta głosowa. Jeszcze raz. I znowu.

W końcu, przed dwudziestą drugą, odebrał.

– Gdzie jesteś? – zapytałam natychmiast, zbyt nerwowo.

– U siebie. Wziąłem pokój w hotelu.

– Co? Co ty... co ty mówisz?

– Muszę pomyśleć. Potrzebuję przestrzeni.

– Pomyśleć? O czym? Przestrzeni? Co to w ogóle znaczy? Tomasz, nie możesz po prostu uciec ode mnie. Bez rozmowy!

– Rozmawialiśmy – odpowiedział. – Tylko ty nie słuchałaś.

– Ale... gdzie ty jesteś dokładnie? Przyjadę.

– Nie przyjeżdżaj. Naprawdę. To nie ma sensu. Daj mi kilka dni.

I się rozłączył. Z telefonem w dłoni usiadłam na podłodze w kuchni. Jak głupia. Jak idiotka, która jeszcze rano zastanawiała się, czy nie upiec jego ulubionego ciasta.

Łzy płynęły mi po policzkach, a ja nie miałam siły ich zatrzymać. Otworzyłam szufladę ze zdjęciami. Nasze wakacje w Chorwacji. Ślub. Pierwsze wspólne Święta. I on – w każdej ramce, w każdej klatce – ten sam uśmiech. I ja – z naiwnością wypisaną na twarzy.

Musiałam się wygadać

Zadzwoniłam do Marty następnego dnia. Nie planowałam. Po prostu siedziałam z kubkiem zimnej kawy w dłoni, wciąż w piżamie, patrząc w pusty ekran telefonu. A potem wystukałam jej numer. Nawet nie wiem, po co. Może po litość. Może po prawdę.

Spotkałyśmy się w kawiarni niedaleko mojego bloku. W tej, do której kiedyś chodziłam z Tomkiem w niedziele. Tego dnia wszystko smakowało jak papier. Nawet sernik, który zazwyczaj kochałam.

– Aśka, on od miesięcy wyglądał, jakby był duchem – powiedziała Marta, mieszając herbatę z lodowatym spokojem.

– Myślałam, że to stres – odparłam. – Że za dużo pracy, jakieś projekty. On nie mówił, ale ja… no przecież widziałaś, jak potrafił się zamknąć w sobie.

– Albo za dużo emocji gdzie indziej – rzuciła Marta, nie patrząc mi w oczy.

Zamarłam.

– Nie. On nie… nie zrobiłby tego.

Marta uniosła brwi, jakby nie miała siły na delikatność.

– A wiesz na pewno?

– Przysięgał mi – wyszeptałam. – Zawsze powtarzał, że zdrada to nie jego świat.

– No to może już nie jego świat. Ale może ktoś inny to dla niego inny świat.

Wbiłam wzrok w filiżankę. W mleczną pianę, która właśnie się rozmywała. Zawsze uważałam Martę za zbyt bezpośrednią, ale w tym momencie... potrzebowałam tego. Bo prawda – nawet ta, której nie chciałam znać – już się zbliżała. Zaczynała mi pulsować w skroniach. I choć chciałam ją odepchnąć, to czułam – z każdym słowem Marty – że coś w mojej głowie zaczyna się składać w obraz, którego wcześniej nie chciałam widzieć. Tomek znikał coraz częściej wieczorami. Praca, spotkania. Odpisywał lakonicznie. Przestał się zbliżać. Nie całował, jak dawniej. Nawet nie patrzył mi w oczy, gdy wracał do domu. Zaczęło do mnie docierać, że ja to wszystko wiedziałam. Tylko nie chciałam wiedzieć.

Mąż wysłał mi mejla

Przyszedł wieczorem. Mail. Zobaczyłam jego imię w skrzynce i przez chwilę nie potrafiłam oddychać. Bałam się kliknąć. Bałam się słów, które znałam już zanim je przeczytałam.

„Nie chcę cię krzywdzić, Asiu. Ale ja już nie umiem tego grać. Twoje zgubienie tej obrączki... to nie był przypadek. To było jakby... potwierdzenie czegoś, co już od dawna czuję.”

Patrzyłam na ekran, z każdym słowem coraz bardziej lodowata.

„Od miesięcy próbuję się zebrać na rozmowę. Ale ty… ty nadal wierzyłaś, że to tylko etap. Że wrócimy do tego, co było. A ja już nie chciałem wracać. Przestałem się odnajdywać w naszym życiu. Nie chodzi o ciebie. Przysięgam. Po prostu… sam się gdzieś zagubiłem.”

Nie wspomniał o niej. O tej innej. Ale ja ją tam czułam. W niedopowiedzeniach. W tych wszystkich „nie umiem”, „zagubiłem się”, „to nie o ciebie chodzi”.

Zamknęłam laptopa tak gwałtownie, że filiżanka na biurku się przewróciła. Herbata wsiąkała w notatki z lekcji, ale nie ruszyłam się. Siedziałam jak sparaliżowana. Próbowałam przestać myśleć o tym, że jeszcze tydzień temu jadłam z nim kolację przy tym samym stole. Że jeszcze miesiąc temu pytałam, co chce na śniadanie. A teraz – jego już tu nie było.

Spotkaliśmy się

Po tygodniu spotkaliśmy się w małej kawiarni na rogu Siennej. W środku pachniało ciastem cynamonowym i gorącym mlekiem. Usiedliśmy przy oknie, jak para starych znajomych. On przyszedł pierwszy. Zawsze przychodził pierwszy. Tym razem wyglądał spokojnie. Zbyt spokojnie.

– Długo czekałeś? – spytałam.

– Nie. Parę minut.

Zamówiliśmy kawy. I przez chwilę milczeliśmy. On popijał cappuccino, ja mieszałam łyżeczką cukier, którego i tak nie dodałam.

– Dziękuję, że przyszłaś – zaczął.

Nie robię tego dla ciebie – powiedziałam chłodno.

Przytaknął.

– Wiem.

Cisza znowu między nami zawisła, gęsta jak dym z parującej filiżanki.

– Nie chciałem tego tak. Nie planowałem – powiedział cicho.

– Masz kogoś? – spytałam bez emocji.

Miałam wrażenie, że to nie ja zadaję to pytanie, tylko jakaś wersja mnie, która już nic nie czuje.

– Mam i… czuję się zrozumiany – odpowiedział.

Nie unikał mojego wzroku. Może nawet chciał, żebym go nienawidziła mniej.

– A ja co? – podniosłam głos, mimo że nie chciałam robić sceny. – Przez siedem lat byłam tylko tłem?

– Nie… ty byłaś wszystkim. Po prostu potem… zacząłem czuć, że się duszę.

– To trzeba było rozmawiać, a nie znikać z dnia na dzień. Trzeba było walczyć.

– Ja już nie umiałem. Miałem wrażenie, że tylko ty jeszcze w to wierzysz.

– I miałeś rację – powiedziałam cicho. – Ja wierzyłam. Głupia, lojalna... Ja ciągle miałam nadzieję.

Nie płakałam. Nawet nie byłam zła. Byłam tylko… zmęczona.

– Czy ona... wiedziała, że jesteś żonaty? – zapytałam po chwili.

– Tak.

Pokręciłam głową z uśmiechem, który bolał.

– No to gratuluję wam obojgu.

Wstałam. On się nie ruszył. Patrzył, jak zakładam płaszcz, jak sięgam po torebkę.

– Aśka… naprawdę cię kochałem – powiedział.

Spojrzałam na niego ostatni raz i wyszłam.

Miesiąc później znalazłam obrączkę. Leżała za szafką w łazience, przyklejona do starej gumki do włosów. Patrzyłam na nią przez dłuższą chwilę, zanim włożyłam ją do pudełka po kolczykach i wsunęłam głęboko do szuflady.

Joanna, 32 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama