Reklama

Kiedy Marta się urodziła, postanowiliśmy z Magdą, że to ja zostanę w domu. Magda właśnie awansowała, miała świetne perspektywy. A ja? Ja mogłem poczekać. Przez pierwsze lata czułem się spełniony – karmiłem, przewijałem, śpiewałem kołysanki. Byłem „tym ojcem z wózkiem”. Dziś, po pięciu latach, czuję się jak cień. Wypalony, niewidzialny, trochę śmieszny. Magda pnie się po szczeblach kariery, obraca wśród ludzi, którzy mają cel. A ja tkwię między bajką a zupą. Coraz częściej patrzymy na siebie obco. Jakbyśmy zamieszkali w dwóch różnych światach.

Nie czuję się facetem

– Magda, musimy pogadać – powiedziałem wieczorem, gdy Marta już spała, a żona z kieliszkiem wina przeglądała coś na tablecie. Nie podniosła nawet wzroku.

– Słucham?

– Chciałbym wrócić do pracy.

– Okej. Tylko... gdzie? – Uniosła brew i spojrzała na mnie tak, jakby zapomniała, że kiedyś miałem własne życie zawodowe.

– Co to znaczy „gdzie”? Normalnie. Zacznę szukać.

– No dobrze. Tylko... Adam, ty od pięciu lat nie pracowałeś. Zajmowałeś się dzieckiem. To się nie liczy jako doświadczenie – powiedziała z obojętnością, która mnie zabolała bardziej niż jakikolwiek krzyk.

– Przecież wiem! – podniosłem głos. – Ale nie mogę tak dalej! Czuję się, jakbym już nie był facetem!

Jej wzrok na moment złagodniał, ale zaraz wróciła do ekranu.

– Nie przesadzasz trochę?

Nie odpowiedziałem. Wyszedłem do kuchni. Siedziałem tam długo, gapiąc się w pusty kubek po herbacie. W głowie krążyło mi jedno pytanie: czy naprawdę przez te pięć lat „nic nie robiłem”? Czy bycie ojcem na pełen etat to „nic”?

Wróciłem pamięcią do wszystkich tych chwil – pierwsze kroki Marty, gorączki, nocne płacze, spacery, obiady, bajki, miliony „dlaczego”. Z jednej strony byłem z niej dumny. Z drugiej – czułem się niewidzialny. Świat nie widział mnie. A teraz nawet Magda patrzyła na mnie jak na kogoś, kto przesiedział życie na kanapie.

Zacząłem się bać. Że może już nie pasujemy do siebie. Że ona żyje w rzeczywistości, w której nie ma dla mnie miejsca.

Brak rubryki: ojciec

Siedziałem w małej salce konferencyjnej, ubrany w koszulę, która była chyba odrobinę za ciasna. Po drugiej stronie stołu – uśmiechnięty facet, może dziesięć lat młodszy ode mnie, rekruter. Zaczęliśmy standardowo.

– Adam, bardzo się cieszę, że możemy porozmawiać. Widzę w CV dłuższą przerwę zawodową... Co działo się przez ostatnie lata?

Zawahałem się. Niby byłem przygotowany. Wiedziałem, że to pytanie padnie. Ale kiedy przyszło co do czego, głos mi zadrżał.

– Opiekowałem się córką. Żona rozwijała karierę, a ja... zostałem z dzieckiem w domu.

Rekruter próbował ukryć zakłopotanie, ale widziałem po jego oczach – dla niego to była luka. Dziura w CV. Czas niezaliczony.

– Rozumiem. A czy w tym czasie brał pan udział w jakichś szkoleniach? Może projekty zdalne?

– Nie – odpowiedziałem szczerze. – Zajmowałem się domem. Córką. Życiem.

Uśmiechnął się grzecznie. Zadał jeszcze kilka pytań, ale wiedziałem, że już mnie skreślił. Podziękował za rozmowę i zapewnił, że „odezwą się”. Wyszedłem stamtąd z gorzkim posmakiem w ustach i poczuciem, że nie należę już do tego świata.

W tramwaju wbiłem wzrok w reklamę pasty do zębów. Myślałem o Magdzie. O tym, że pewnie znowu wróci późno z pracy, zmęczona, ale zadowolona. A ja? Ja nie miałem nawet opowieści na wieczór. Po prostu... byłem. I to chyba nie wystarczało.

Podsłuchana prawda

Wróciłem wcześniej niż zwykle. Marta była u teściów, a Magda miała mieć „calla z Niemcami” – jak to ostatnio mówiła. Przekręciłem klucz w drzwiach, cicho, niemal skradając się do kuchni. Usłyszałem jej głos dobiegający z salonu.

– Nie, no błagam cię... Adam? On już nie wróci na rynek. On się do tego nie nadaje. Ale wiesz co? W sumie dobrze, że mam go w domu. Przynajmniej ja mogę działać.

Serce mi stanęło. Stałem jak wmurowany. Przez chwilę miałem nadzieję, że źle zrozumiałem. Ale każde słowo było jak nóż.

Cofnąłem się, odchrząknąłem teatralnie i wszedłem, jakby nic się nie stało.

– Cześć, już wróciłeś? – zapytała, wyłączając mikrofon.

– Złaź z tej kanapy – powiedziałem cicho, ale stanowczo.

– Co?

– Powiedz mi to prosto w oczy. Że się nie nadaję. Że dobrze, że mam garnek i mopa, a ty możesz robić „karierę”.

– Adam, przecież to nie tak...

– Nie? A jak? Ja jestem tylko tłem? Opiekunką, co? Sprzątaczem, kucharzem? Płacisz mi za to?

– Ja po prostu... muszę zarabiać. Ktoś musi.

– A ja? Ja nic nie znaczę?

Magda milczała. Ja też. W końcu wyszedłem z domu. Wróciłem dopiero nad ranem.

Nie umiałem jej wtedy powiedzieć, że zraniła mnie mocniej niż ktokolwiek wcześniej. Bo przestała widzieć we mnie człowieka. Zostałem funkcją. Dodatkiem. Cieniem.

Tato, a czemu ty nie pracujesz?

Spacerowaliśmy z Martą alejką w parku. Słońce przemykało przez korony drzew, wiatr poruszał liśćmi, a ona śmiała się, bo znalazła kasztana „z oczkiem”.

– Tato, a czemu ty nie chodzisz do pracy jak mama? – zapytała nagle, całkiem poważnie, jak tylko dzieci potrafią.

Zatkało mnie. Przez chwilę nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Spojrzałem na nią – miała na sobie czapkę z pomponem, a w ręku ściskała znaleziony skarb.

– Bo moja praca to dbanie o ciebie – powiedziałem po chwili. – Żebyś miała czyste ubrania, pyszne śniadanie i kogoś, kto cię przytuli, gdy się boisz.

– Ale to nie jest prawdziwa praca, prawda? – dopytała, marszcząc nosek.

Poczułem, jak coś mnie ściska w środku. Ona nie wiedziała, że właśnie zadała mi pytanie, które dręczyło mnie od miesięcy.

– Wiesz, kochanie... niektóre prace nie są w komputerze, ani w biurze. Ale są ważne. Tylko... ludzie o nich często zapominają.

Marta przytuliła się do mnie.

– Ja nie zapomnę.

Szliśmy dalej, ale moje myśli utkwiły w tamtym pytaniu. Zacząłem rozumieć, że jeśli nie odzyskam siebie – jako mężczyzny, jako człowieka – to nie będę też dobrym ojcem. Bo moje zmęczenie, smutek, poczucie pustki – one się zarażają. I nie chcę, żeby Marta dorastała w cieniu człowieka, który sam siebie przestał szanować.

Słowa, które nie leczą

Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Marta już spała, w tle cicho buczała lodówka. Magda wydawała się zmęczona, przygaszona. Może zmartwiona? Albo po prostu – nieobecna.

– Muszę z tobą pogadać – zacząłem.

– Okej. Tylko nie długo, dobrze? Mam jeszcze coś do dokończenia na jutro.

– Magda... ja już nie daję rady. Naprawdę. Czuję się... bezużyteczny. Jakbym był nikim.

Nie patrzyła mi w oczy. Milczała chwilę, potem wypuściła powietrze przez nos.

– Myślisz, że ja mam lekko? Codziennie w stresie, ciśnieniu, wśród ludzi, którzy czekają, aż się potknę. A ty... ty masz wszystko, co potrzebne. Dom, dziecko, spokój.

– Tylko że to nie jest spokój. To pustka. Nie wiem już, kim jestem. Nie chcę, żebyś była moim pracodawcą. Chcę być znowu... partnerem. Człowiekiem. A nie tylko „tym z obiadem”.

Popatrzyła na mnie. Tym razem naprawdę spojrzała. A w jej oczach było coś, co dawno w nich widziałem – nie pogarda, nie wyższość. Tylko zmęczenie.

– Nie rozumiem cię, Adam. Naprawdę nie. Ale widzę, że cierpisz. Tylko... ja też już nie mam siły, żeby cię z tego wyciągać.

Przytaknąłem. To była najuczciwsza rzecz, jaką powiedziała od dawna. Nie zbliżyliśmy się. Ale przynajmniej nie udawaliśmy.

Zostaliśmy ze sobą. Milczący. Ranni. I cholernie samotni.

Zawieszony między dwoma światami

Siedzę sam przy kuchennym stole. Magda śpi, Marta oddycha cicho w swoim pokoju. A ja patrzę w swoje dłonie, jakbym próbował sobie przypomnieć, do czego jeszcze się nadają.

Nie wiem, jak dalej będzie wyglądało moje życie. Nie mam planu. Nie mam wielkich nadziei. Wiem tylko, że gdzieś po drodze zgubiłem siebie. I nie chodzi tylko o pracę – choć jej brak boli mnie coraz mocniej – ale o to, że zniknęło coś we mnie, co kiedyś budziło mnie rano z energią.

Zamieniłem się w cień. Domowego duszka, który cicho sprząta, gotuje, szykuje kanapki. Niby jestem potrzebny, ale nikt się nie zastanawia, kim naprawdę jestem. Nawet ja.

Magda... Ona wciąż biegnie. Może za czymś, może przed czymś. Nasze światy się rozsunęły. Kiedyś byliśmy zespołem. Teraz? Jesteśmy dwiema samotnościami w tym samym mieszkaniu. Czasem wymieniamy spojrzenia, jakbyśmy próbowali sobie przypomnieć, co nas kiedyś połączyło. Ale nic nie mówimy.

Najbardziej boli mnie to, że przez te pięć lat straciłem nie tylko kontakt z rynkiem pracy. Straciłem wiarę w siebie. Męskość. Potrzebność. W zamian dostałem tytuł „dobrego ojca” i kilka ciepłych uśmiechów od Marty. To dużo. Ale nie wszystko.

Wiem, że muszę coś zmienić. Dla niej. Dla siebie. Tylko nie wiem, czy jeszcze mam siłę. I odwagę.

Ale chyba muszę spróbować. Choćby po kawałku, dzień po dniu, poskładać się na nowo.

Adam, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama