„Zgodziłam się, żeby teściowa z nami zamieszkała. Dwa miesiące później czułam się jak paproch, którego trzeba wyrzucić”
„– Od kiedy tu jesteś, wszystko się zmieniło – zaczęłam. – Nie mam już swojego domu, swojego męża. Wszystko podporządkowane jest tobie. Twoim przyzwyczajeniom, twoim regułom. Uśmiechnęła się chłodno. – Może po prostu nie potrafisz się dostosować?”.

- Redakcja
Mój świat był uporządkowany. Każdego ranka budziliśmy się z Markiem o tej samej porze. On robił kawę, ja przygotowywałam owsiankę. Rozmawialiśmy o niczym i o wszystkim, czasem po prostu milczeliśmy, ale to też było nasze. Mieliśmy swoje rytuały, małe drobnostki, które scalały nas bardziej niż wielkie deklaracje. Myśleliśmy o dziecku, coraz częściej. Wszystko wydawało się stabilne, przewidywalne, nasze. Aż do dnia, w którym jego matka zamieszkała z nami.
Nie miałam nic przeciwko
Halina – wdowa, była nauczycielka chemii, kobieta o ostrym spojrzeniu i języku jeszcze ostrzejszym. Marek powiedział, że to tylko „na chwilę”, bo źle się czuła, a on martwił się o nią. Zgodziłam się – bo jak nie? To jego matka. Przez pierwsze dni byłam grzeczna, pomocna. Robiłam herbatę z imbirem, włączałam jej ulubione seriale, uśmiechałam się. Ale szybko pojawiły się komentarze. „U nas w domu inaczej się gotowało.” „Ty nie prasujesz koszul Marka?” „Kiedyś kobiety wiedziały, co to znaczy dbać o rodzinę.”
Pewnego wieczoru, przy kolacji, zapytałam Marka cicho:
– A kiedy mama wróci do siebie?
Zamiast odpowiedzi wzruszył ramionami i mruknął:
– Zobaczymy, Aniu. Jeszcze nie czas.
To był ten moment. Pierwszy cień, który padł na nasze życie.
Zaczęło się niewinnie
Pewnego ranka zauważyłam, że stół w jadalni stoi inaczej. Krzesła też były przestawione. "Lepiej będzie przy oknie," rzuciła Halina, jakby to był jej dom. Potem zniknęła moja ulubiona pościel, zastąpiona przez kwiecisty komplet, „bardziej praktyczny”. Kuchnia? Przestała być moja. Codziennie czekały na mnie nowe zapachy i potrawy, których nie gotowałam. „Marek zawsze lubił pomidorową z ryżem, nie z makaronem,” mówiła z uśmiechem. Wszystko przejmowała powoli. Rzeczy zmieniały miejsce, moje decyzje przestawały mieć znaczenie. Gdy próbowałam o tym rozmawiać z Markiem, zbywał mnie:
– Mamo się nudzi. Daj jej coś robić.
Pewnego dnia, w kuchni, Halina odwróciła się do mnie z lodowatym spojrzeniem.
– U nas w domu nie trzymało się przypraw w szufladzie. To niehigieniczne.
– To nasz dom – odpowiedziałam cicho.
– Mylisz się. To dom mojego syna.
Wieczorem powiedziałam Markowi, że czuję się pomijana. Że Halina traktuje mnie jak intruza.
– Przesadzasz – westchnął. – Po prostu ma swoje przyzwyczajenia. Przemilcz to. Dla spokoju.
Ale spokoju już nie było. Czułam się jak gość.
Teściowa się rządziła
Z dnia na dzień Marek jakby znikał. Wracał z pracy, siadał do stołu z matką i rozpływał się w jej opowieściach o dawnych latach, jej zupach, jej „sposobach na wszystko”. Ja stawałam się tłem – milczącym, zbędnym elementem scenografii. Halina gotowała codziennie. Dla Marka. Gdy raz ugotowałam obiad, odsunęła talerz. „Oj, synek tego nie lubi.” A Marek tylko uśmiechnął się z zakłopotaniem. Zaczęła robić pranie. „Twoje bluzki się kurczą, bo źle je pierzesz” – powiedziała pewnego dnia, trzymając w rękach moją ulubioną koszulę.
– Wolałabym sama zajmować się swoimi rzeczami – rzuciłam.
– Próbujesz mi dać do zrozumienia, że jestem niepotrzebna? – jej głos był zimny jak stal.
Zadzwoniłam do Izy, mojej przyjaciółki.
– Ona go ustawia – powiedziała bez wahania. – A on jak chłopczyk. Przecież to jest chore.
– Nie poznaję go. Jakby mnie nie słyszał – wyszeptałam, wciąż licząc, że coś się zmieni.
Tego wieczoru próbowałam kolejnej rozmowy.
– Marek… ja tu nie jestem żoną. Nie liczę się.
Spojrzał na mnie z irytacją.
– Przesadzasz. Mama chce dobrze. Po prostu… przyzwyczaj się.
Przyzwyczaić się? Do braku czułości, milczenia i obecności kobiety, która zastępowała mnie u boku własnego męża? Nie. Nie umiałam. Ale on już dawno przestał to zauważać.
Mąż mnie nie bronił
Usłyszałam ich głosy przez uchylone drzwi salonu. Nie podsłuchiwałam celowo, po prostu… zatrzymałam się. Coś w tonie Haliny sprawiło, że zesztywniałam.
– Ona nigdy do nas nie pasowała – powiedziała lodowato. – Taka miękka, taka nijaka. Ty potrzebujesz kogoś silniejszego, kogoś… na twoim poziomie.
– Mamo… – Marek brzmiał bezradnie.
– Wiesz, że zawsze chciałam dla ciebie lepszego życia. A z nią? Ciągle przewrażliwiona. Obraża się o wszystko.
Nie usłyszałam, żeby zaprzeczył. Nie powiedział ani słowa w mojej obronie. A przecież mogłam się mylić, mogłam źle zrozumieć. Ale cisza – jego milczenie – mówiła więcej niż jakiekolwiek zdanie.
Stanęłam w drzwiach. Zamarli, jak przyłapani na czymś wstydliwym. Spojrzałam na Marka.
– To dlatego nigdy nie stajesz po mojej stronie? Bo mama tak ci każe?
Zamilkł. Nie potrafił spojrzeć mi w oczy.
– Więc to już nie ma znaczenia, co czuję? – głos mi zadrżał. – To nie jest nasze małżeństwo, to teatr, w którym ona reżyseruje, a ty… jesteś tylko synkiem, który tańczy, jak zagra.
Halina prychnęła. Marek spuścił wzrok. W tym momencie zrozumiałam – coś pękło. Coś, czego nie da się już skleić. I że jestem w tym wszystkim sama. Naprawdę sama.
Byłam dla niej jak paproch
Nie planowałam tej rozmowy. Po prostu pewnego ranka nie wytrzymałam. Halina znów przestawiała moje rzeczy w łazience. Bez pytania. Bez słowa.
– Możemy porozmawiać? – zapytałam spokojnie, choć we mnie już wszystko wrzało.
Spojrzała z udawaną uprzejmością. Usiadłyśmy naprzeciwko siebie w kuchni.
– Od kiedy tu jesteś, wszystko się zmieniło – zaczęłam. – Nie mam już swojego domu, swojego męża. Wszystko podporządkowane jest tobie. Twoim przyzwyczajeniom, twoim regułom.
Uśmiechnęła się chłodno.
– Może po prostu nie potrafisz się dostosować?
– To nie o dostosowanie chodzi. Ty mnie ignorujesz, podważasz, wypychasz. Manipulujesz Markiem, traktujesz mnie jak intruza. A to moje życie.
Wtedy pochyliła się lekko i wysyczała:
– On jest mój. Zawsze był. Ty tylko się wtrąciłaś.
Zamarłam. Te słowa… bolały bardziej niż wszystkie wcześniejsze razem. Wyszłam z kuchni i pobiegłam do sypialni. Tam z płaczem rzuciłam się na łóżko.
Byłam rozgoryczona
Wieczorem podjęłam decyzję. Spakowałam torbę. Kilka rzeczy, tylko na kilka dni. Marek stanął w progu.
– Co robisz? – zapytał zaskoczony.
– Jadę do Izy. Muszę odpocząć. Od was.
– Od mamy? – zapytał, jakby to było niepojęte.
– Od was. Bo ty już nie jesteś po mojej stronie.
– Nie dramatyzuj…
Spojrzałam mu w oczy.
– Z kim chcesz dzielić życie – ze mną czy z mamusią?
Nie odpowiedział. Milczał. Jak zawsze. Wyszłam. I tym razem nie obejrzałam się za siebie.
Nie wiem, co zrobię
U Izy było cicho. Dostałam gościnny pokój, kubek herbaty i koc. Przez pierwsze godziny nie mówiłam nic. Tylko siedziałam i patrzyłam w ścianę. Czułam się, jakbym wróciła z wojny, której nikt poza mną nie zauważył.
– Musisz coś z tym zrobić – powiedziała Iza, siadając obok. – On cię niszczy. Ona cię niszczy.
Pokręciłam głową.
– Nie wiem już, kim jestem. Jeszcze dwa miesiące temu byłam szczęśliwą żoną. Teraz… czuję się jak cień. Jak cień we własnym małżeństwie.
Myśl o rozwodzie pojawiła się niepostrzeżenie. Przeraziła mnie, ale też… uspokoiła. Bo może to była jedyna droga, by znowu poczuć się sobą.
Anna, 36 lat
Czytaj także:
- „Zaprosiłam znajomych na wakacje na Mazury. Gdy wystawiłam im rachunek za szkody, szczęki opadły im do podłogi”
- „Ludzie wytykają nas palcami, bo myślą, że mąż jest moim ojcem. Wstyd mi, że przez lata pozwoliłam mu się tak zapuścić”
- „To miał być piękny ślub w plenerze. Mój wielki dzień skończył się jednak ucieczką gości i moim płaczem w łazience”

