„Zgodziłam się na randkę z kolegą z pracy z litości, a potem nie umiałam się wycofać. To się musiało źle skończyć”
„– Zakochałem się w tobie – powiedział. Zamarłam. – To miłe... – wydukałam po chwili, jak idiotka. To miłe?! On patrzył na mnie z nadzieją w oczach, a ja nawet nie potrafiłam udawać, że się cieszę. Przez następne dni unikałam go jak ognia”.

- Redakcja
Pracuję w dużej firmie jako specjalistka ds. HR. Każdego dnia uczę ludzi, jak dbać o rozwój osobisty i jak komunikować się w zespole, a tymczasem... sama mam problem z najprostszym: powiedzeniem "nie".
Zawsze byłam tą cichą, grzeczną dziewczynką. Tą, która woli przeprosić, niż się posprzeczać. Nie lubię konfliktów, nie umiem się postawić, a już najmniej – powiedzieć komuś wprost, że czegoś nie chcę. Nawet jeśli czuję się, jakbym miała wybuchnąć.
Związki? Jeden dłuższy, zakończony klapą. Tomek. Pięć lat razem, a potem zdrada z koleżanką z pracy. Tak, to ta historia, w której ja siedzę w piżamie, czekając z kolacją, a on w tym czasie „zostaje dłużej na spotkaniu”. Po tym wszystkim obiecałam sobie, że już nigdy nie dam się tak wykorzystać.
Ale samotność potrafi być cicha i podstępna. Niby się śmiejesz na spotkaniach ze znajomymi, wrzucasz zdjęcia z kawą na Instagram, ale wieczorem przyklejasz się do poduszki i masz wrażenie, że toniesz.
Był kolegą z pracy
I wtedy pojawił się Bartek. Nowy kolega z pracy. Cichy, spokojny, może trochę nieporadny, ale... zawsze uprzejmy. Zawsze pytał, czy nie pomóc z dokumentami. I zawsze się rumienił, kiedy mówił mi „cześć”.
Pewnego dnia, przy automacie z kawą, zapytał:
– Dominika, może... pójdziemy kiedyś razem na kawę? Tak po pracy?
Zatkało mnie. Nie byłam nim zainteresowana. Nie czułam chemii, nic. Ale on wyglądał tak... niepewnie. Tak się starał. Nie chciałam, żeby poczuł się zraniony.
– Jasne – odpowiedziałam z uśmiechem, który był bardziej mechaniczny niż szczery. – To tylko kawa, co się może stać?
– Zwariowałaś?! – Kinga spojrzała na mnie jak na kosmitkę. – Przecież mówisz, że ci się nie podoba!
– No nie... ale nie mogłam mu odmówić. Przecież to tylko kawa...
– Nie rób tego z litości, Dominika. To się źle skończy.
– Przesadzasz – westchnęłam, choć czułam niepokój w żołądku. – Co się może stać?
Nudziłam się
Pierwsza kawa była... niezręczna. Siedzieliśmy w tej modnej kawiarni blisko biura, Bartek zamówił dla mnie latte z mlekiem owsianym, bo „słyszał, że takie piję”. Ja naprawdę nie pamiętałam, żebym mu to mówiła.
– Lubię tu przychodzić – powiedział, zerkając na mnie z uśmiechem. – Wydajesz się taka spokojna... W twoim towarzystwie łatwiej oddychać.
Odpowiedziałam wymuszonym uśmiechem. To nie tak, że Bartek był zły. Po prostu... nic nie czułam. Kompletnie nic. Ani iskry, ani ciekawości. Cisza między nami nie była swobodna, tylko gęsta. Ale mimo to – zgodziłam się spotkać drugi raz. Potem trzeci. Przecież nie mogłam mu nagle powiedzieć „hej, sorry, nie mam odwagi tego skończyć”.
Zaczęły się drobiazgi. Zostawiał mi batona na biurku, bo mówiłam kiedyś, że lubię karmelowe. Przywiózł mi kanapkę, kiedy nie zdążyłam na lunch. A pewnego dnia, zupełnie niespodziewanie, wręczył mi małe pudełeczko.
– To nic wielkiego – dodał szybko. – Po prostu... lubię widzieć twój uśmiech.
Otworzyłam. Była tam srebrna bransoletka. Ładna, delikatna. I kompletnie niechciana.
– Nie musiałeś... – szepnęłam, próbując się uśmiechnąć.
– Chciałem – odpowiedział. – Serio.
Uśmiechnęłam się. Dla niego. Choć w środku miałam ochotę uciec. Wewnętrzny głos krzyczał: „Nie rób tego! Nie prowadź go dalej!”* Ale zagłuszyłam go. Znowu. Bo przecież nie zrobił nic złego... prawda?
Zakochał się, a nie powinien
Bartek był coraz bardziej obecny w moim życiu. Nie pytał, czy może – po prostu był. Czekał pod biurem z parasolką, kiedy padało. Pisał: „Śniło mi się, że jesteś smutna. Wszystko okej?” A ja? Milczałam. Odpowiadałam z grzeczności, uśmiechałam się mechanicznie i próbowałam wmówić sobie, że może... może po prostu potrzebuję czasu? Aż do tego jednego wieczoru.
Spotkaliśmy się „na szybko” po pracy. On przyniósł kwiaty – różowe, ulubione. Zjedliśmy kolację, a potem nagle... po prostu powiedział to.
– Zakochałem się w tobie – powiedział.
Zamarłam.
– To miłe... – wydukałam po chwili, jak idiotka.
To miłe?! On patrzył na mnie z nadzieją w oczach, a ja nawet nie potrafiłam udawać, że się cieszę. Przez następne dni unikałam go jak ognia. Tłumaczyłam się za pracą, odwoływałam spotkania, nie odbierałam telefonów. I wtedy Kinga, jak zawsze bezlitośnie celna, wpadła do mnie wieczorem z winem i pretensjami.
– To go niszczy, a ty udajesz, że wszystko jest okej.
– Nie chcę być tą złą...
– Ale jesteś. Bo nie mówisz prawdy.
Usiadłam na kanapie i zaczęłam płakać. Ze wstydu. Ze strachu. Z poczucia, że jestem potworem.
– Nie wiem, jak to skończyć, Kinga... On nic nie zrobił. A ja nie potrafię mu powiedzieć, że... że to nigdy nie miało sensu.
Kinga pokiwała głową.
– I dlatego musisz. Im dłużej to trwa, tym gorzej dla was obojga.
Tego było za wiele
To miał być zwykły poniedziałek. Przyszłam do pracy z planem: będę unikać Bartka. Schowam się w mailach, spotkaniach, listach. Ale w południe dostałam wiadomość:
„Po pracy podjedź na chwilę na Jagiellońską. Mam dla ciebie niespodziankę”
Poczułam, jak żołądek podjeżdża mi do gardła. Mogłam nie pojechać. Mogłam go zignorować. Ale jak idiotka – pojechałam.
Wszedł do kawiarni z bukietem tulipanów. Przestawił krzesło, zapalił świeczkę. Na stole – kolacja. Krem z dyni, makaron z szałwią. Wszystko, co lubię. Jakby znał mnie lepiej niż ja siebie.
– Chciałem, żeby to był wyjątkowy wieczór – powiedział. – Wiesz… jesteś dla mnie wszystkim. Myślałem... może zamieszkajmy razem?
Wtedy coś pękło.
– Stop. Bartek... nie mogę.
Zamarł z widelcem w dłoni.
– Ja... Ja cię nie kocham. Nigdy nie kochałam.
– Ale przecież... wszystko, co robiliśmy...
– Bo nie potrafiłam powiedzieć nie! – wrzasnęłam, zrywając się z krzesła. – Bo czułam się winna, że jesteś dobry! Ale nigdy cię nie chciałam, rozumiesz?
Zamilkł. I patrzył na mnie, jakby ktoś wyciął mu powietrze z płuc.
– Nie wierzę – powiedział cicho.
– Przepraszam – dodałam, cofając się. – Ale muszę stąd wyjść. Teraz. Zaraz.
Wybiegłam. I płakałam całą drogę do domu. Nie dlatego, że go zraniłam. Tylko dlatego, że tak długo się oszukiwałam.
Czułam się podle
Długo nie mogłam dojść do siebie. Nie spałam. Nie jadłam. A telefon milczał. Bartek zniknął. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc w ekran wiadomości, której nie miałam odwagi napisać. W końcu zaczęłam stukać w klawiaturę. „Przepraszam, Bartek. Nie powinnam była tego ciągnąć. Skrzywdziłam cię. Nie z litości, ale ze strachu. Ze słabości. Żałuję.”
Klik. Wyślij.
Nie odpisał.
– I co, lepiej? – Kinga patrzyła na mnie przez parę herbaty. – Napisałaś?
– Tak. Ale nie wiem, czy to cokolwiek znaczy.
– Pewnie nie dla niego. Ale dla ciebie – tak.
Wzięłam łyk. Dławiłam się własnym wstydem.
– Nie jestem zła – powiedziałam cicho. – A jednak go skrzywdziłam.
– Bo nie trzeba być złym, żeby ranić. Czasem wystarczy być tchórzem – odpowiedziała bez cienia osłody.
– Dzięki...
– Nie dziękuj. Ja też kiedyś byłam tchórzem. Dlatego cię rozumiem. Ale rozumienie to nie usprawiedliwienie. Wiesz, że mogłaś mu złamać serce?
Pokiwałam głową. Poczułam, jak coś we mnie opada.
– A najgorsze? Że cały czas wiedziałam, że to się tak skończy.
– To czemu tego nie przerwałaś?
Spojrzałam w sufit.
– Bo bałam się, że jeśli raz powiem „nie”, to zostanę już sama na zawsze.
Kinga nie powiedziała nic. Ale jej wzrok mówił wszystko.
Traktował mnie jak powietrze
Wrócił. Po trzech tygodniach nieobecności Bartek wszedł do biura jakby nigdy nic. Schludny, ogolony, w nowej koszuli. Powiedział „cześć” do recepcjonistki, po drodze przybił piątkę z kolegą z działu IT. Ale do mnie – nic. Ani spojrzenia.
Pierwszego dnia udawałam, że mnie to nie rusza. Drugiego – poczułam kamień w żołądku. Trzeciego – zrozumiałam, że go straciłam. I że to dobrze. I że boli. Wspólne lunche przestały istnieć. Nawet spotkania zespołu wyglądały inaczej – siadał po drugiej stronie stołu. Patrzył, ale jakby mnie nie było.
Pewnego dnia zostałam dłużej. Drzwi do open space’u były uchylone. Usłyszałam jego głos:
– Była dla mnie kimś ważnym. Myślałem, że to coś znaczy… Ale ona tylko udawała.
Zamarłam.
– Serio? – zapytał kolega.
– Tak. Wolałbym, żeby mnie olała od razu. A nie… dawała złudzenia. Wiesz, że dla faceta to gorsze niż „nie chcę cię”? Gdy ktoś udaje, że cię chce.
Zrobiło mi się niedobrze. Wbiłam wzrok w podłogę, nie mogąc ruszyć się z miejsca. On miał rację. Nie byłam szczera. Nie miałam odwagi. Ale teraz… przynajmniej już nie udaję.
Dominika, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ojciec uważał, że kto ma długi, ten powinien się wstydzić. Wściekł się, gdy wzięłam kredyt na mieszkanie”
- „Dla kasy wyjechałam na rok za granicę. Po powrocie pocałowałam klamkę, bo mąż zdążył się odkochać”
- „Byłam pewna, że przyszła teściowa chce mi pomóc z weselem. Zamarłam, gdy odkryłam, co planuje za moimi plecami”

