„Zgodziłam się, by teściowa zamieszkała z nami. Po tygodniu chciałam wystawić jej walizki i wywietrzyć smród jej uwag”
„Zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Wracałam później z pracy, zatrzymywałam się u koleżanki, byle tylko nie siadać do stołu z teściową. Czułam się, jakbym każdego dnia musiała zdawać egzamin, do którego nikt mnie nie przygotował”.

Zgodziłam się, by teściowa wprowadziła się do nas na „krótki czas”, bo jej blok przechodził generalny remont. Chciałam być dobrą synową – wspierającą, wyrozumiałą, z otwartym sercem. Mąż przekonywał, że to tylko parę tygodni, a przecież „mama nie sprawi nam kłopotu”. Nie przypuszczałam, że już po kilku dniach będę liczyć dni do jej wyprowadzki. Z pozoru miła i uczynna kobieta zaczęła wtrącać się w każdy aspekt naszego życia. Każdego dnia podnosiła poprzeczkę mojej cierpliwości. Gdyby to był test wytrzymałości, dawno bym go oblała. Zamiast pomocy – zamieszkał z nami problem.
Gość pod naszym dachem
Teściowa wprowadziła się w sobotnie przedpołudnie, przy dźwiękach stukających obcasów i ciężkiego westchnienia. Przyniosła ze sobą trzy wielkie walizki, kilka reklamówek i przekonanie, że wszystko wie najlepiej. Mąż pomógł jej wnieść rzeczy, a ja w tym czasie przygotowałam kawę i ciasto – chciałam, żeby poczuła się mile widziana.
– O, zrobiłaś sernik – powiedziała, zerkając na mój wypiek. – Może trochę za długo pieczony, widzisz, przy brzegach się za bardzo ściął.
Uśmiechnęłam się uprzejmie, choć już wtedy coś we mnie się spięło. Wiedziałam, że nie będzie łatwo, ale miałam nadzieję, że przynajmniej pierwsze dni będą spokojne. Zajęła pokój gościnny, który wcześniej służył nam jako biuro. Musiałam wynieść dokumenty, schować drukarkę i znaleźć nowe miejsce na laptopa. Kiedy weszła, rozejrzała się z niezadowoleniem.
– Mało przytulnie – skwitowała. – Trzeba będzie tu trochę poprzestawiać.
Pierwszego wieczoru siedzieliśmy razem przy kolacji. Starałam się podtrzymać rozmowę, chociaż czułam się napięta. Teściowa co chwilę wtrącała się w wypowiedzi, poprawiała męża, komentowała nasze zasady wychowania dzieci.
– Dzieci nie powinny tak późno jeść – rzuciła mimochodem, patrząc na mojego ośmioletniego syna, który właśnie kończył zupę.
– To tylko wyjątkowo dziś – odpowiedziałam łagodnie. – Wróciliśmy późno z treningu.
– No tak, teraz to wszystko się tłumaczy – mruknęła.
Wieczorem spojrzałam na męża. Unikał mojego wzroku.
– Tylko na parę tygodni, pamiętasz? – szepnęłam.
Szklanka zawsze do połowy pusta
Z każdym dniem zaczynałam dostrzegać, że obecność teściowej wpływa nie tylko na mnie, ale i na całą atmosferę w domu. Budziła się przed wszystkimi, parzyła swoją ulubioną kawę i zostawiała kuchnię jak po bitwie. Gdy schodziłam na dół, by przygotować śniadanie dla dzieci, blat był już zawalony brudnymi naczyniami, okruchami i fusami.
– Och, nie wiedziałam, że ty robisz śniadania – powiedziała, gdy któregoś ranka stanęłyśmy naprzeciw siebie przy lodówce. – Myślałam, że dzieci same sobie radzą, są już takie duże.
Zignorowałam to. Wolałam nie wdawać się w sprzeczki. Mąż twierdził, że mama musi się „zaaklimatyzować” i że „jej też trudno”. Problem w tym, że to ja zaczęłam się czuć jak gość w swoim własnym domu. Wszystko, co robiłam, było jakby niewystarczające. Pranie – nieodpowiednio rozwieszone. Zupa – za słona. Dzieci – za głośne. Nawet sposób, w jaki siedziałam na kanapie, budził jej komentarz.
– Wiesz, jak się tak garbisz, to za parę lat będziesz miała problemy z kręgosłupem – rzuciła, gdy oglądałam serial, próbując choć przez chwilę się zrelaksować.
Pewnego dnia, gdy wróciłam z pracy, zastałam ją w mojej sypialni. Stała przy szafie.
– Szukałam czystych ręczników. Twoje półki są trochę nieuporządkowane, wiesz? Mogę ci to jakoś poukładać.
– Nie trzeba – odpowiedziałam sztywno. – Wolę mieć wszystko po swojemu.
– No dobrze, jak wolisz – powiedziała, ale w jej głosie słyszałam wyraźne rozczarowanie.
Zaczęłam się zastanawiać, ile jeszcze wytrzymam.
Do garów też zaglądała
W środę wróciłam do domu z zakupami, zmarznięta i zmęczona. W kuchni unosił się zapach duszonej kapusty. Przez chwilę poczułam ulgę – może chociaż dziś nie będę musiała gotować obiadu. Szybko jednak zorientowałam się, że to nie gest dobrej woli, tylko demonstracja.
– Zrobiłam bigos – oznajmiła teściowa, jak tylko postawiłam torby na blacie. – Twoje dzieci powinny wiedzieć, jak smakuje prawdziwa domowa kuchnia.
– Dzięki, ale miałam inne plany na obiad – powiedziałam spokojnie. – Kupiłam łososia.
– Łososia? Dzieci i tak za tym nie przepadają. Bigos jest tańszy i bardziej pożywny – odpowiedziała, nie przerywając mieszania.
Tego dnia nie było już miejsca na kompromis. Mąż, zmęczony po pracy, tylko wzruszył ramionami.
– Może niech dziś będzie bigos, kochanie? – zaproponował, siadając do stołu.
Usiadłam obok, czując, jak zaciska mi się gardło. Chciałam krzyknąć, że to ja tu jestem gospodynią, że nikt nie ma prawa decydować za mnie o tym, co podaję dzieciom i kiedy.
– Smakuje wam? – zapytała teściowa z triumfem w głosie.
Syn wzruszył ramionami. Córka odsunęła talerz.
– Wolałabym łososia – mruknęła.
Widziałam, jak teściowa krzywi usta, ale nic nie powiedziała. Wieczorem schowałam resztki bigosu do lodówki i zaczęłam rozmowę z mężem.
– Musimy ustalić granice – powiedziałam. – Inaczej nie wytrzymam.
– Przesadzasz. To tylko jedzenie – odpowiedział.
Nie wiedziałam, co mnie bardziej bolało – jego obojętność czy to, że miałam się zgadzać na to wszystko w milczeniu.
Ściany mają uszy
Zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Wracałam później z pracy, zatrzymywałam się u koleżanki, byle tylko nie siadać do stołu z teściową. Czułam się, jakbym każdego dnia musiała zdawać egzamin, do którego nikt mnie nie przygotował. Któregoś wieczoru usłyszałam, jak rozmawia z mężem w salonie. Nie chciałam podsłuchiwać, ale nie musiałam się specjalnie starać – mówiła głośno.
– Ona nie dba o dom. Ciągle zmęczona, wszystko robi byle jak. Ty też powinieneś być bardziej stanowczy, w końcu to twój dom.
Zamarłam na schodach. Stałam tam chwilę, niepewna, czy zejść i skonfrontować ją, czy po prostu wrócić do sypialni i udawać, że nie słyszałam. Wybrałam to drugie. Następnego dnia, gdy znowu podważyła moje decyzje dotyczące dzieci, nie wytrzymałam.
– Naprawdę doceniam, że chcesz pomóc, ale to my z Damianem ustalamy zasady wychowania – powiedziałam twardo. – Potrzebuję, żebyś to uszanowała.
– Ja tylko chcę dobrze – odpowiedziała urażona. – Widzę, że wszystko mnie tu drażni. Może rzeczywiście powinnam się gdzieś wynieść.
– To nie o to chodzi – westchnęłam. – Chodzi o przestrzeń i wzajemny szacunek.
Wieczorem usiłowałam porozmawiać z mężem, ale zbył mnie krótkim:
– Znowu? Przecież nic takiego się nie stało.
Zaczęłam mieć wrażenie, że jestem w tym sama. Mój dom przestawał być bezpiecznym miejscem.
Granice, które trzeba zaznaczyć
Piątkowy wieczór spędziliśmy osobno. Damian zamknął się w sypialni, teściowa zajęła kanapę w salonie z książką, a ja siedziałam w kuchni, udając, że pracuję. W rzeczywistości analizowałam każdy dzień ostatniego tygodnia. Każde jej słowo, każdą uwagę, każdy komentarz. Dochodziłam do wniosku, że pozwoliłam jej wejść nie tylko do naszego domu, ale też do mojego poczucia własnej wartości.
W sobotę rano wzięłam głęboki oddech i zaprosiłam Damiana na rozmowę.
– Potrzebuję, żebyś mnie wysłuchał – zaczęłam spokojnie. – Nie chcę kłótni. Chcę tylko, żebyś zrozumiał, jak się czuję. Jestem zmęczona. Czuję się ignorowana we własnym domu. Twoja mama nie musi być zła, żeby robić mi krzywdę. Wystarczy, że nieustannie podważa wszystko, co robię.
Damian przez chwilę milczał.
– Nie chciałem, żeby tak to wyglądało. Myślałem, że przesadzasz, ale… może masz rację – powiedział w końcu. – Pogadam z mamą.
Tego samego dnia usiedliśmy razem z teściową.
– Mamo, musimy porozmawiać – zaczął Damian. – Nie możemy dalej tak żyć. Potrzebujemy przestrzeni. Musimy wrócić do naszego rytmu.
Spojrzała na mnie chłodno.
– Dobrze – powiedziała. – Wynajmę coś tymczasowego.
Nie przeprosiła. Nie zapytała, czy może zostać. Po prostu poszła spakować walizki. Stałam w korytarzu, obserwując ją w milczeniu. Nie czułam satysfakcji. Czułam ulgę i smutek jednocześnie. Bo przecież nie o to chodziło.
Walizki w przedpokoju
Teściowa opuściła nasz dom w niedzielę przed południem. Nie było łez, uścisków, ani ciepłych pożegnań. Jej walizki stały w przedpokoju, czekając, aż Damian zapakuje je do samochodu. Pomogłam jej z kurtką, w milczeniu. Przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały – jej pełne żalu, moje – zmęczone, ale spokojne.
– Mam nadzieję, że sobie poradzicie – powiedziała cicho, zanim zamknęła za sobą drzwi.
Zostałam w pustym mieszkaniu, które nagle znów należało tylko do nas. Zapach jej perfum nadal unosił się w powietrzu, przypominając o napięciu, które jeszcze dzień wcześniej wisiało między ścianami. Usiadłam na kanapie, oparłam głowę o dłoń i przez chwilę po prostu siedziałam w ciszy. Damian wrócił po pół godzinie.
– Odwiozłem ją do tej kawalerki. Nie mówiła zbyt wiele – powiedział, siadając obok mnie.
– Myślisz, że mnie znienawidziła? – zapytałam półgłosem.
– Nie wiem. Może, ale to nie znaczy, że zrobiłaś coś złego – odpowiedział.
To było trudne doświadczenie. Wydawało się niewinne – tymczasowe zamieszkanie jednej osoby. Tymczasem zachwiało naszym spokojem, odbiło się na naszej relacji i pokazało, że czasem nawet najbliższa rodzina może naruszyć granice, jeśli im się na to pozwoli. Nie czułam dumy, nie czułam triumfu. Czułam, że właśnie nauczyłam się czegoś bardzo ważnego. I wiedziałam, że jeśli kiedykolwiek znów się spotkamy pod jednym dachem, ta rozmowa będzie musiała wyglądać inaczej – od samego początku.
Alicja, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Płakałam, gdy dzieci pisały listy do świętego Mikołaja. Nie wiem, czy w grudniu wystarczy nam na chleb”
- „Spanikowałam, gdy zatrzasnęły mi się drzwi do mojego mieszkania. Uczynny sąsiad dał mi coś więcej niż tylko pomocną dłoń”
- „Znalazłam w aucie chłopaka szalik, lecz nie był to prezent na mikołajki. Okazało się, że trzymam w rękach dowód zdrady"

