„Zgarnęłam główną wygraną, ale straciłam szacunek rodziny. Wszyscy traktują mnie jak bankomat”
„Jeszcze rok temu liczyłam każdy grosz, dziś – po wygranej w loterii – wszyscy chcą być częścią mojego życia. Dzieci, które niczego nie doceniają, siostra z wyciągniętą ręką, dawny ukochany z biznesowym problemem i obcy ludzie z historiami o nieszczęściu. Zrozumiałam jedno: prawdziwa cena wygranej to utrata szacunku – i nauka, jak go odzyskać”.

- Redakcja
Jeszcze rok temu na moim koncie widniały trzycyfrowe kwoty, a największym luksusem był nowy czajnik z przeceny. Nikt się wtedy o mnie nie bił. A dziś? Dziś jestem ulubioną ciocią, wymarzoną matką i długo niewidzianą koleżanką, którą nagle trzeba odwiedzić. Dlaczego? Bo zgarnęłam główną wygraną w losowaniu.
Ale nie o pieniądzach chcę opowiadać. Bo pieniądze… to tylko tło. Prawdziwa historia zaczyna się dopiero wtedy, kiedy odkrywasz, że ludzie nie traktują cię jak osobę, tylko jak źródło finansowania. Jakby w chwili wygranej ktoś mi na czole wytatuował „Lucyna – bankomat czynny całą dobę”. Tylko że ten bankomat nie ma PIN-u. Każdy wciska guzik wypłaty, a ja, głupia, przez długi czas pozwalałam, by wypłacało się ze mnie więcej, niż miałam w środku.
W mojej historii są dzieci, które nie chcą się uczyć, bo „mama i tak kupi”, siostra, która zna tylko dwie frazy: „pożycz” i „oddam później”, i była koleżanka z liceum, co nagle odkryła we mnie bratnią duszę.
Dzieci geniusze
– Mamo, nie idę jutro do szkoły – oznajmił mój syn, nawet nie odrywając wzroku od telefonu.
– Przepraszam, co? – obróciłam się w jego stronę z łyżką pełną sosu pomidorowego.
– No, bo i po co? I tak zdam. A jak nie zdam, to cię stać na korepetycje – wzruszył ramionami.
Prawie upuściłam łyżkę.
– Igor, ty chyba żartujesz. Nie wystarczy, że masz nowego laptopa, hulajnogę elektryczną i monitor jak dla pilota myśliwca? Chciałam ci to ułatwić, nie rozleniwić.
– Ale ja się nie lenię, mamo. Ja po prostu optymalizuję wysiłek.
– Ty zaraz zoptymalizujesz swoje cztery litery, jak cię wytargam za ucho! – parsknęłam, ale w środku aż mnie zakuło.
Córka weszła do kuchni z uśmiechem i kubkiem w ręce.
– Mamo, a ty mi dasz na te sneakersy za dziewięć stów?
– Dziewięć stów?! – podniosłam głos. – Złotych? Czy może to euro?
– Oj, nie przesadzaj. To promocja – powiedziała tak lekko, jakby chodziło o bułki.
Popatrzyłam na moje dzieci. Inteligentne, zdrowe, błyskotliwe – tylko gdzieś po drodze uznały, że im się wszystko należy.
– Dobrze. Dam wam te pieniądze. Ale jedno chcę usłyszeć: za co jesteście mi wdzięczni?
Zapanowała cisza. Igor spojrzał na siostrę. Ona na niego.
– Za to, że... no… jesteś cool? – próbował Igor.
– No i że masz kasę – dodała Zuza z szerokim uśmiechem.
Wiecie, kiedy człowiek naprawdę czuje się biedny? Wtedy, kiedy ma pieniądze, ale nikt nie widzi w nim już człowieka. Tylko kartę z nieskończonym limitem.
Siostra z przeszłości
– Lucynka, kochana! – głos Grażyny, mojej starszej siostry, zadźwięczał w słuchawce jak dzwon z kościoła na odpust. – Dawno nie rozmawiałyśmy!
– Dwa lata, Grażynko. Ale kto by tam liczył.
– Oj tam, oj tam! Ty zawsze taka precyzyjna. A ja… wiesz, zabiegana. Dzieci, praca, remont, życie!
Remont życia, pomyślałam.
– No właśnie, a propos życia… Mam do ciebie ogromną prośbę. Wpadł nam taki mały problem finansowy. Tylko pięć tysięcy, na chwilę. Zwrot do końca miesiąca, przysięgam na dzieci.
– To już drugi miesiąc, kiedy kończysz go pożyczką ode mnie – powiedziałam chłodno.
– No ale teraz to wyjątkowo! Pralkę szlag trafił. A dzieci nie będą przecież chodzić w brudnych ciuchach! – jęknęła.
– Dobrze. Ale niech to będzie ostatni raz.
– Jesteś aniołem, Lucynko. Naprawdę! Wiesz co? Ja to zawsze czułam, że z ciebie coś będzie. A te twoje dzieci… No, pewnie dumna jesteś, co?
– Mhm… dumna – mruknęłam, widząc, jak Igor wrzuca pustą paczkę po chipsach za kanapę.
– A jak będziesz miała chwilkę, to może się spotkamy? Pogadamy jak za dawnych lat, co? Może coś zrobimy razem?
– Co na przykład?
– No nie wiem… może butik? Albo kawiarnię?
Zawsze miała dryg do cudzych pieniędzy, pomyślałam.
– Zastanowię się – rzuciłam. I już wiedziałam, że to będzie bardzo długie „zastanawianie się”.
Licealna miłość z odsetkami
Niecały tydzień po telefonie Grażyny odezwał się on. Krzysztof. Miłość z liceum, co to mnie rzucił dla Justynki z 3c, „bo miała skórzaną kurtkę z Niemiec”.
– Cześć, Lucyna! – usłyszałam jego znajomy, zbyt entuzjastyczny głos. – Zgadnij, kto cię pamięta!
– To ty? – udawałam zdziwioną. – Miałeś się nie odzywać do końca życia, pamiętasz?
– Oj, przestań. Byliśmy dzieciakami. A poza tym… usłyszałem o twojej wygranej. I pomyślałem, że może wypijemy kawę? Tyle lat…
– Chcesz kawę, czy leasing na BMW? – rzuciłam pół żartem.
– No co ty! Chcę tylko pogadać. Spotkajmy się, proszę.
Zgodziłam się. Czysta ciekawość. Spotkaliśmy się w kawiarni, której ceny przyprawiały mnie o zgrzyt zębów, mimo że teraz mogłam sobie na to pozwolić.
– Ale się zmieniłaś… – zaczął, patrząc mi głęboko w oczy. – Pięknie wyglądasz, wiesz?
– I bogato – dodałam.
– Nie o to mi chodzi. Po prostu… tęskniłem za tobą. Często o tobie myślałem. Co u ciebie?
– Mam dwoje dzieci, są rozpuszczone. Siostrę, która myśli, że wygrana to wspólnota majątkowa. I ciebie, który właśnie przypomniał sobie, że istnieję.
Zamilkł. Zrobiłam łyk kawy.
– Powiedz wprost. Chcesz pożyczyć kasę?
Zarumienił się.
– W sumie… firma mi się sypie. Tylko pięćdziesiąt tysięcy. Na chwilę.
Spojrzałam na niego spokojnie.
– Krzysiek. Ty już u mnie zaciągnąłeś długi emocjonalne i nigdy ich nie oddałeś.
I tym akcentem zakończyło się nasze spotkanie.
Niespodzianki od nieznajomych
W piątkowy wieczór ktoś zadzwonił do drzwi. Myślałam, że to Igor zamówił pizzę – znów. Ale zamiast kuriera stała w progu kobieta z przesadnie wielkim bukietem róż.
– Dzień dobry. Pani Lucyna? – uśmiechnęła się szeroko. – Nazywam się Marzena. Nie znamy się osobiście, ale ja znałam panią... przez mojego męża. Pracowaliście razem lata temu.
Zrobiłam krok w tył. Mąż? Jaki znowu mąż?
– Coś się stało?
– Nie, nie! Przepraszam, że tak z zaskoczenia. Po prostu... ostatnio mąż wspominał panią. I mówił, że to pani zawsze wierzyła w ludzi. Że była pani dobra.
– Aha… i?
– I pomyślałam, że może... mogłaby mi pani pomóc. Bo on teraz w ciężkiej sytuacji. Firma padła. My z dziećmi zostaliśmy z kredytem i bez środków do życia. Ja nie przychodzę z pustymi rękami – wskazała na róże – ale przychodzę z nadzieją.
Róże wyglądały jak ze stoiska na cmentarzu. A jej historia – jak żywcem wyjęta z poradnika „Jak wzruszyć i zyskać sponsora”.
– Przykro mi, ale nie prowadzę fundacji.
– Ale przecież pani wygrała. Może pani więcej… – szepnęła, jakby wypowiadała zaklęcie.
– Tak. A potem zaczęłam przegrywać, pomagając każdemu, kto znał moje imię. Niestety, pani się nie załapała. Dobranoc.
Zamknęłam drzwi, zanim odpowiedziała. Za oknem zobaczyłam, jak odkłada róże pod furtką.
Na dobitkę Igor wszedł do salonu i rzucił:
– Mamo, mogę kupić nowego iPhone’a? Wszyscy już mają.
– Tak, a ja mam wszystkich – odpowiedziałam i wyłączyłam światło.
Prawdziwa cena wygranej
Kiedyś mówiłam sobie: „Lucyna, jak wygrasz, wszystko się zmieni”. I miałam rację. Zmieniło się wszystko. Tylko nie tak, jak myślałam.
– Mamo, a ty czemu taka jakaś… no, nie wiem… zgaszona? – zapytała Zuza, siadając obok mnie na kanapie.
– Bo chyba nikt już nie pamięta, kim jestem. Tylko ile mam.
– Co?
– Nic, kochanie. To dorosłe sprawy.
– Jak pieniądze? – dopytała.
Westchnęłam.
– Tak, dokładnie jak pieniądze. Bo mama wygrała i od tamtej pory nikt nie chce jej słuchać. Wszyscy chcą tylko, żeby płaciła.
– Ale my cię kochamy! – zawołała nagle. – Ja… no… trochę przesadziłam z tymi sneakersami. I z tą sukienką. I może z tą subskrypcją na platformę z serialami…
– I z twoim telefonem, Zuzanna. Bo twój „stary” model jest nowszy niż mój.
Do pokoju wszedł Igor, podrapał się po głowie.
– Mamo, my naprawdę cię lubimy. Tylko... no… trochę to wszystko się pokićkało. Bo jak byłaś zwykłą mamą, to było normalnie. A teraz jesteś jak… karta kredytowa z funkcją gotowania.
Parsknęłam śmiechem. Dobrze, że jeszcze mają poczucie humoru.
– Wiecie co? Od jutra mama jest znowu zwykła. Żadnych prezentów bez okazji. Żadnych pożyczek dla „znajomych”. I żadnych inwestycji w wasze lenistwo.
– To znaczy, że nie kupisz mi tego iPhone’a? – zapytał Igor z nadzieją, której sam się wstydził.
– Kupuję wam coś lepszego. Szacunek do pracy i zdrowe granice.
Zdziwili się. Ale nikt nie zaprotestował.
Córka miała rację
Odzyskałam coś ważnego – kontrolę. Kiedy raz nauczyłam się mówić „nie”, życie zaczęło się prostować jak wymięta koszula pod parą.
Grażynie nie pożyczyłam już ani grosza. Krzysztof przestał dzwonić, kiedy wysłałam mu przelew... na jeden grosz z tytułem „zwrot szacunku”. Długo nie odpisywał, potem przysłał tylko „rozumiem”. A może i nie rozumiał – nie mój problem.
Zuza zaczęła sama odkładać na te swoje drogie buty. Igor zaliczył sprawdzian z matmy bez korepetycji – i był z siebie dumny. I tylko ja wciąż czasem łapię się na myśli: „A może przesadzam? Może powinnam…?” Ale wtedy przypominam sobie te róże pod furtką. I wszystkie „pożyczki na chwilę”. I wszystkie „przecież cię stać”.
Siedziałam pewnego wieczoru na tarasie, z herbatą i ciepłym kocem. Dołączyła Zuza.
– Mamo? – mruknęła.
– Tak?
– Wiesz… Czasem myślałam, że fajnie mieć bogatą mamę. Ale fajniej mieć mamę, która nie jest zmęczona pomaganiem wszystkim naokoło.
Spojrzałam na nią zaskoczona.
– A ja myślałam, że nikt tego nie widzi.
– My widzimy. Czasem trzeba nam po prostu dłużej, żeby zrozumieć.
Uśmiechnęłam się. Zrobiłam łyk herbaty. I pierwszy raz od dawna poczułam, że jestem na swoim miejscu. Nie bogata. Nie biedna. Po prostu – Lucyna.
Lucyna, 42 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Jako 16-latek oddałem własnego syna dziadkom. Po 20 latach spotkałem go w pracy i nie przyznałem się, kim jestem”
- „Chrzciny wnuka mają wyglądać jak wesele. Synowa chce pokazówkę dla rodziny, więc może od razu zróbmy poprawiny?”
- „Znicze na grobie mamy jeszcze nie zgasły, a ojciec już szukał pocieszenia w ramionach obcej kobiety. Co za tupet”

