Reklama

Mam dobrą pracę, własne mieszkanie, wakacje w Hiszpanii, Netflixa, ekspres do kawy i drogie serum pod oczy. I tylko czasem, późnym wieczorem, kiedy wracam do pustego mieszkania, czuję to znajome ukłucie w piersi. Jakbym wewnątrz miała tylko tę potworną pustkę. Bo tak naprawdę nigdy nie pogodziłam się z tym, że Michała już nie ma w moim życiu.

Związek z nim był... spokojny. Bez fajerwerków, ale bezpieczny. On — inżynier twardo stąpający po ziemi, a ja byłam specjalistką w korpo, wiecznie szukającą czegoś więcej. Kochaliśmy się, myślę, ale każde po swojemu. Zaczęło się sypać, kiedy powiedziałam, że chcę dziecka. Michał był stanowczy: „Nie widzę siebie jako ojca”. Jaz kolei marzyłam, żeby ktoś mówił do mnie „mamo”.

Minęły lata. Spotykam się czasem z kimś, wracam na Tinderze, usuwam konto, instaluję znowu. I żyję. Naprawdę. Ale nie było dnia, żebym się nie zastanawiała, co poszło nie tak. Co zrobiłam źle. Aż do tamtego popołudnia, kiedy spotkałam Alicję — znajomą z uczelni. Uśmiechnęła się szeroko i rzuciła mimochodem:

— Nie wiedziałaś? Michał ma już trójkę dzieci. I chyba kolejne w drodze.

Wtedy mój świat zatrzymał się na chwilę.

Na moment zamarło wszystko

— Wiesz, że nie lubię takich rozmów, Karolina. — Michał spojrzał na mnie znad talerza. — Po co znowu do tego wracamy?

Siedzieliśmy przy kolacji. Od pół roku byliśmy zaręczeni. Trwał zwykły czwartek, spaghetti z sosem pomidorowym, czerwone wino. Wszystko było jak zawsze. Tylko ja byłam inna. Miałam wrażenie, że się uduszę, jeśli nie powiem tego, co od miesięcy kotłowało się gdzieś we mnie.

— Bo nie chcę już tego odkładać — powiedziałam cicho, ale stanowczo. — Chcę mieć dziecko, Michał. Nie teraz, nie jutro. Ale wiesz… w najbliższej przyszłości.

Widziałam, jak sztywnieje. Jak odkłada widelec, jakby nagle przestał czuć głód.

— Rozmawialiśmy już o tym — westchnął. — Nie chcę dzieci.

— Ale dlaczego?! — Głos mi się załamał. — Jesteśmy razem tyle lat. Mieszkamy razem, mamy wspólne życie. Nie rozumiem, jak możesz być ze mną i nie chcieć dziecka?

— Bo chcę ciebie, nie dziecka. Czy to za mało?

Te słowa wbiły się we mnie brutalnie i całkiem niespodziewanie. Na moment zamarło wszystko — wino w kieliszku, para z talerza, bicie mojego serca.

Dla mnie za mało… — wyszeptałam. — Zawsze chciałam być mamą. Od kiedy pamiętam. I myślałam, że kiedyś ty też…

— Nie chcę. Nigdy nie chciałem. Myślałem, że ci przejdzie.

Wtedy coś we mnie pękło. Wstałam. Wino się rozlało, kapnęło na obrus, ale nie zwróciłam na to uwagi.

— To po co ze mną jesteś, skoro ignorujesz moje pragnienia?! — krzyknęłam. — Myślisz, że będę wiecznie czekać, aż zmienisz zdanie?

Michał nie odpowiedział. Wstał i zaczął sprzątać talerze. Jakby właśnie o tym była ta rozmowa: o brudnych naczyniach.

Wiesz, gdzie są drzwi — rzucił cicho, ale wyraźnie.

I wyszłam.

On nie chciał dzieci

— Karola?! Boże, nie widziałyśmy się sto lat!

Podniosłam głowę znad kawy. Alicja. Kiedyś siedziałyśmy ławkę w ławkę na zajęciach z socjologii mediów, a potem zniknęła z mojego życia równie szybko, jak się w nim pojawiła. Teraz wyglądała na szczęśliwą. I zadbaną. Ubrana na luzie, ale drogo. Usiadła bez pytania.

— Ty wciąż w Warszawie? — spytała. — Pracujesz tam, gdzie wtedy mówiłaś?

— Tak, w tej samej firmie. — Uśmiechnęłam się. — A ty?

— Po Londynie wróciliśmy z Michałem do Polski — odparła. — Warszawa to jednak Warszawa. Blisko rodzina, pomoc do dzieci...

Zamarłam. Serce tłukło mi się w piersi.

— Michał? — zapytałam odruchowo.

— Mój mąż — powiedziała z uśmiechem. — Może go znasz, Michał S.? Architekt. Pracował kiedyś na politechnice.

Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Michał S. Mój Michał. Mój były Michał. Alicja nic nie zauważyła. Piła swoją kawę z pianką i kontynuowała radośnie:

— Mamy trójkę dzieci. Najstarsza, Tosia, ma cztery lata. Potem Staś i Zuzia. Teraz jestem w czwartej ciąży, ale to już koniec, przysięgam!

— Żartujesz… — udało mi się wykrztusić.

— Co?

— On... Michał. On nie chciał dzieci.

— No coś ty! Michał? Ojciec roku! Tak cudownie się nimi zajmuje. Codziennie kąpie, opowiada bajki. W życiu nie widziałam tak czułego faceta.

W głowie dudniło mi jedno zdanie: „On nie chciał dzieci”. A teraz miał trójkę. I jeszcze jedno w drodze. Nie wiedziałam, jak wróciłam do domu. Nogi niosły mnie same. W kieszeni brzęczał telefon, ale nie miałam siły go wyjąć. W uszach brzmiał tylko śmiech Alicji i to „Ojciec roku”.

Teraz widziałam prawdę

Nie zapaliłam światła, gdy weszłam do mieszkania. Ściągnęłam buty i rzuciłam torebkę na podłogę. Wzięłam laptopa i bez zastanowienia wpisałam w wyszukiwarkę: „Michał S., architekt”. Pierwszy wynik — strona firmy, jego nazwisko wśród partnerów. Kolejny: zdjęcie na LinkedIn. Uśmiecha się. Ten sam uśmiech, który kiedyś kochałam. Dalej — Facebook. Znalazłam jego profil w kilka sekund. Zdjęcie w tle: plaża, trójka dzieci w kąpielówkach i z wiaderkami. Zdjęcie profilowe: Michał z Alicją, przytuleni, uśmiechnięci, tacy… naturalni.

Kliknęłam w album: „Nasze wakacje na Krecie”. Michał z córeczką na barana, Michał tulący noworodka. Michał całujący Alicję w czubek nosa. Przejrzałam wszystko. Zdjęcie po zdjęciu. Każde było jak kolejne uderzenie w brzuch. Wiedziałam, że to masochizm, ale nie mogłam przestać. Jakbym chciała upewnić się, że to prawda. Że on naprawdę jest tam, w innym życiu, którego nie wybrał ze mną.

Zatrzymałam się na jednym zdjęciu. Michał leżał na trawie, dzieci na nim, jedno ciągnęło go za ucho, drugie śmiało się do aparatu. A on patrzył na nie z taką miłością, jakiej nigdy nie widziałam w jego oczach, kiedy byliśmy razem. Łzy ciekły mi po policzkach. Nie z żalu czy ze wściekłości. Bo przez lata wierzyłam, że to ja chciałam za dużo. Że on się nie nadaje, że to nie jego wina. A teraz widziałam prawdę: on po prostu nie chciał dzieci ze mną.

Patrzyłam na niego uważnie

Weszłam wtedy tylko po kawę na wynos, bo w pracy od rana wszystko szło nie tak. Deszcz zacinał, parasol wygiął się w drugą stronę, sznurówka rozwiązała w najmniej oczekiwanym monecie. Los sobie ze mnie kpił. I wtedy go zobaczyłam. Stał przy regale z książkami dla dzieci. W granatowej kurtce, z siwiejącymi skroniami. Obok dziewczynka, może czteroletnia. Trzymała w rączkach książkę z jednorożcem i pytała:

— Tatusiu, możemy ją wziąć?

— Jasne, skarbie — odpowiedział z tym spokojem, którego tak zawsze mu zazdrościłam.

Zamarłam. Zrobiłam krok w tył, ale za późno. Odwrócił się. Nasze spojrzenia się spotkały.

— Karolina… — powiedział cicho.

Podszedł. Dziewczynka została przy książkach.

— Cześć — odpowiedziałam. — Nie wiedziałam, że… że tu będziesz.

— Mieszkamy dwie ulice stąd. Przypadek.

Zapadła chwila niezręcznej ciszy.

— Ona… to twoja córka?

— Tosia. Najstarsza — uśmiechnął się. — Mam jeszcze dwójkę. I jedno w drodze.

Patrzyłam na niego uważnie.

— Nie chciałeś dzieci. To dlatego odeszłam.

Westchnął ciężko. Jakby zbierał się do tej rozmowy od dawna.

— Wiem. Wtedy naprawdę nie chciałem. Dziś nie umiem bez nich żyć.

— Więc co się zmieniło?

Spojrzał mi prosto w oczy.

— Może... nie byłem gotowy z tobą. Może to ja nie byłem gotowy na ciebie.

Zamilkłam. Tyle lat czekałam na odpowiedź. A teraz, kiedy ją dostałam, nie wiedziałam, co z nią zrobić.

— Karolina, przykro mi, że tak wyszło.

— Mnie też — powiedziałam. — Ale nie żałuję, że cię wtedy zostawiłam.

Skinął głową. Chwilę później jego córka pociągnęła go za rękę.

— Tatusiu, chodź. Pani w kasie czeka.

Trzymaj się, Karola.

— Ty też.

I tyle. Poszedł. Zostawił mnie drugi raz. Tym razem już na zawsze.

Byłam zmęczona

— Mamo, mogę wpaść na herbatę?

Nie czekałam na zaproszenie. Po prostu pojechałam. Potrzebowałam kogoś, kto zna mnie od zawsze. Kogoś, komu nie będę musiała tłumaczyć, dlaczego dzwonię w środę wieczorem z drżącym głosem.

— Dzieje się coś? — zapytała, zanim jeszcze zdjęłam płaszcz.

Usiadłam przy kuchennym stole. Otoczyły mnie znajome od lat zapachy: mięta, jabłka, cynamon. Przypominały dzieciństwo. Beztroskę. Coś, czego już nie miałam.

— Spotkałam dziś Michała.

Mama spojrzała na mnie uważnie, ale nie komentowała. Wiedziała, że sama powiem więcej.

— Ma dzieci. Trójkę. I jeszcze jedno w drodze. — Zamilkłam na chwilę. — Mówił, że się zmienił. Że wtedy naprawdę nie był gotowy.

— A ty? Byłaś gotowa?

— Za bardzo. Chciałam za dużo, zbyt szybko. Ale przecież to nie zbrodnia, prawda?

Mama nalała herbaty, usiadła naprzeciwko.

— Może potrzebował kogoś innego, żeby dojrzeć. A może ty byłaś zbyt gotowa, a on zbyt niedojrzały.

Zacisnęłam usta.

— Czyli to moja wina?

— Nie szukaj winnych, Karolinko. Czasem rzeczy po prostu się nie składają.

Zapanowała cisza. W oknie odbijało się światło lampy. Byłam zmęczona — tą rozmową i latami wątpliwości.

— Myślałam, że to ja byłam niewystarczająca — wyszeptałam.

Mama położyła dłoń na mojej.

— Może to właśnie było największe nieporozumienie między wami. Że ty wciąż myślałaś, że musisz coś udowadniać. A on się bał, że nie nadąża.

Poczułam, że do oczu znowu napływają mi łzy. Ale tym razem nie próbowałam ich zatrzymać.

— Masz prawo żałować. Ale masz też prawo żyć dalej.

I właśnie w tej kuchni, pachnącej jabłkami, coś we mnie drgnęło. Jakby zamarznięta część mojego serca zaczęła się powoli roztapiać.

Karolina, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama