„Żeby odwiedzić córkę, miałam się anonsować jak do biskupa. W końcu powiedziała, dlaczego nie chce moich odwiedzin”
„Jestem wdową, emerytką, matką. Matką przez duże M. Bo wszystko, co miałam, wszystko, co budowałam przez lata – było dla niej. Dla Anny. Jedynaczka. Największa miłość mojego życia. Mój powód do wstawania rano i sens niedzielnych rosołów. A teraz… Teraz widuję ją, kiedy pozwoli. Kiedy wpisze mnie w kalendarz...”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy to się stało. Że zaczęłam być kimś, przed kim trzeba się zamykać na dwa zamki. Kimś, kogo obecność jest kłopotliwa. Jak akwizytor, którego nikt nie prosił, a teraz trzeba go grzecznie spławić. W moim mieszkaniu każda szafka ma zdjęcie Anki. Jako niemowlę, jako uczennica z czerwonym paskiem, maturzystka, studentka prawa… Nawet teraz, kiedy patrzę na ten stary kredens, widzę jak trzyma mnie za rękę, uśmiechnięta, w niebieskiej sukience. Miała wtedy siedem lat.
Nie wiem, czy mnie jeszcze kocha. Bo kiedyś potrafiła wtulić się we mnie i powiedzieć: „Mamusiu, nie idź do pracy, zostań dzisiaj ze mną”. A teraz? Teraz staję pod jej drzwiami i słyszę tylko „nie możesz przychodzić bez zapowiedzi”. Tylko że ja nie przychodzę jak włamywacz. Ja przychodzę jak matka. Ta sama, która trzy noce nie spała, gdy miała ospę, i która oddała swoje buty zimowe, by mogła mieć nowe. Córka. Moja córka. Moje wszystko. A teraz? Nawet nie mogę zadzwonić bez wcześniejszego SMS-a.
Może przesadzam. Może jestem starą, nadopiekuńczą kobietą, która nie potrafi odciąć pępowiny. Ale czy to tak źle? Że matka kocha? Może nie jestem idealna. Może czasem się wtrącam. Ale nie umiem inaczej. Bo jak przestać być matką?
„Dzisiaj nie możemy cię przyjąć”
– No i co, że nie dzwoniłam? – mruczałam pod nosem, wciskając guzik domofonu. – Przecież matka nie jest obcą osobą.
Stałam pod klatką Anki z siatką pełną pierogów i słoików. Jechałam autobusem przez pół miasta, bo „coś czułam”. Że może chora, może Tomek ją zostawił, może... No nie wiem, matka wie. Po prostu.
Nacisnęłam jeszcze raz dzwonek. Potem kolejny raz. I nic. Już miałam odejść, ale wtedy podniosłam głowę. W oknie na drugim piętrze mignęła znajoma sylwetka. Tomek. Wysunął się zza firanki i szybko zniknął. Jakby mnie nie zauważył. Albo jakby udawał.
Zaraz potem zadzwonił telefon. Wiadomość od Anki. „Mamo, nie możesz przychodzić bez zapowiedzi. Dzisiaj nie możemy cię przyjąć”.
Zatkało mnie. Serce mi się zatrzymało, jakby ktoś odciął mi tlen. Zadzwoniłam od razu.
– Anka? Co to ma znaczyć? – zapytałam, ledwo panując nad głosem.
– Mamo, jesteśmy zajęci. Proszę cię, zrozum. Nie możesz tak po prostu wpadać.
– To ja cię urodziłam, więc chyba mogę przyjść, kiedy chcę!
– Nie jesteś moją właścicielką. Potrzebuję przestrzeni.
– Przestrzeni?! A kto cię karmił, kto prał twoje majtki, kto rezygnował z wakacji, żebyś mogła iść na korepetycje?
– Mamo, nie o to chodzi... – zaczęła, ale już nie słuchałam.
Rozłączyłam się. Wbiłam się na ławkę przed blokiem, pierogi w torbie parowały, a ja czułam, że coś we mnie pęka. Jeszcze niedawno była moją córeczką. A teraz? Siedzi tam z tym swoim Tomkiem – niemową – i zamyka przede mną drzwi. Może to on ją podjudza. Może to on ją odciąga. Bo przecież nie ona... Ona zawsze była grzeczna. To on ją zmienił.
Czy ja ją duszę?
– Nie chcę być niemiła, Halinka, ale... może rzeczywiście przesadzasz? – Jadzia przechyliła głowę, mieszając cukier w herbacie. Siedziałyśmy u niej w kuchni, a ja po raz kolejny opowiadałam całą sytuację z Anką. – Młodzi teraz mają inne zasady. Dają sobie więcej przestrzeni. Nie znaczy, że cię nie kocha.
– Za moich czasów matka mogła wejść zawsze. Bez zaproszenia! Bez umawiania się jak na wizytę u dentysty!
– A może... za bardzo ją dusisz?
– Duszę?! Ja ją kocham! To różnica, Jadzia! – uderzyłam dłonią w stół. – Nie rozumiem, jak można nie chcieć matki we własnym domu. Czy ja jej coś zrobiłam?
Jadzia wzruszyła ramionami.
– Może nie zrobiłaś. Ale może nie dałaś jej być dorosłą.
Zamilkłam. Zaparzyłam się jak herbata w jej kubku. Tylko że to nieprawda. Przecież zawsze chciałam dla niej lepiej niż miałam sama. Moja matka? O, ta dopiero była dusicielem. Wymagała, rozkazywała, robiła awantury o wszystko. A ja sobie wtedy obiecałam, że z moją córką będzie inaczej. Że będzie miała swobodę, że nie będzie się mnie bać.
Ale czy przypadkiem nie zrobiłam odwrotności? Zamiast rozkazywać – byłam zawsze. Za blisko. Za często. Wróciłam do domu, a tam – cisza. I jej zdjęcia na każdej ścianie. Ta mała w sukience z falbankami. Ta z dyplomem. I ta ostatnia, z Tomkiem, z jego ręką na jej talii. Z tą ręką, która zabiera mi ją kawałek po kawałku.
Nocą długo nie spałam. Płakałam w poduszkę, ale cicho, żeby nikt nie słyszał. Może rzeczywiście... dusiłam. Ale czy można się tego oduczyć?
Usłyszałam przypadkiem, co o mnie myśli
Nie powinnam była tam jechać. Wiem. Ale coś mnie ciągnęło. Może to głupota, może... instynkt? Wzięłam autobus, znowu z siatką – tym razem z plackiem marchewkowym, bo lubi. Chciałam tylko pod drzwiami zostawić. I wrócić.
Tylko że jak stałam na klatce, usłyszałam głosy. Przez drzwi.
– …nie mogę już tego znieść. Ona mnie kontroluje – mówiła Anna, jej głos był słaby, ściśnięty.
Zamarłam. Nogi mi się ugięły.
– Wiem, że mnie kocha, ale… nie daje mi żyć.
I wtedy coś we mnie pękło.
– No pięknie! – wrzasnęłam, waląc pięścią w drzwi. – Wszystko słyszę! Co ty mówisz, Anka?! Kontroluję cię?! Bo przychodzę z ciastem?! Bo martwię się, czy jesz normalnie?!
Usłyszałam szuranie, cichy trzask. Drzwi się otworzyły. Stała naprzeciwko mnie bosa, w dresie, z rozmazanym makijażem.
– Mamo, proszę cię...
– Nie wierzę, że tak możesz o mnie mówić! Po wszystkim, co dla ciebie zrobiłam!
– Bo nigdy mnie nie słuchasz, mamo! – krzyknęła. – Ty mnie nie słyszysz! Ty widzisz tylko to, co sobie wyobraziłaś. Idealną córeczkę, która nigdy nie dorasta. Ale ja mam prawo do swojego życia! Do zamykania drzwi!
– Przed kim?! Przed własną matką?!
– Przed kobietą, która nie widzi, że już nie jestem dzieckiem.
Zamilkłyśmy. Płakała. Ja też. Tomek gdzieś zniknął – tchórz. Tylko my dwie, jak na linii frontu. I nie wiedziałam, kto wygrał. Bo chyba żadna.
Nauczyć się żyć dla siebie. Ale jak?
Siedziałyśmy naprzeciwko siebie, przy kuchennym stole. Jej kuchnia – nowoczesna, jasna, wszystko na wysoki połysk. Nie było tu nic mojego. Nawet ten placek, który postawiła między nami, wyglądał obco.
– Mamo... – zaczęła niepewnie. – Ja naprawdę cię kocham. Ale... przez te wszystkie lata miałam wrażenie, że nie mogę oddychać. Że wszystko muszę z tobą konsultować. Każdą decyzję.
– Bo się o ciebie martwiłam. Wiesz, jak wyglądało moje dzieciństwo? – spojrzałam na nią i czułam, jak znowu zaciska mi się gardło. – Moja matka... traktowała mnie jak powietrze. Nigdy mnie nie przytulała. Nie mówiła, że jest ze mnie dumna. A ja... przysięgłam sobie, że z tobą będzie inaczej. Że zawsze będziesz miała we mnie oparcie.
– Ale to nie było oparcie, mamo. To był cień, który za mną chodził.
– Cień?! – aż się poderwałam z krzesła. – Dla ciebie moje życie było cieniem?
– Nie chciałam tego powiedzieć tak... Ale... może trochę. Czułam się, jakbym musiała ci się odwdzięczać. A ja nie chcę żyć w poczuciu długu.
Usiadłam z powrotem. Cicho. Patrzyłam na jej dłonie – takie same jak moje. Ale już nie moje.
– A ja co mam teraz z tym zrobić? – wyszeptałam. – Sama w domu? Z twoimi zdjęciami i ciszą?
– Może... naucz się żyć dla siebie. Beze mnie.
To zabolało. Bo całe moje życie było nią. Bez niej – nie umiałam się zdefiniować. A jednak... coś zadrżało we mnie. Taki cień ulgi. Może pierwszy raz od lat.
Zrozumiałam, że już dawno mi to mówiła
Wróciłam do domu przed zmrokiem. Cisza aż dzwoniła w uszach. Zdjęcia na półkach patrzyły na mnie jak wyrzuty sumienia. Przesunęłam jedno – to z podstawówki, w granatowej sukience – do tyłu. Nie mogłam na nie patrzeć. Zaparzyłam herbatę. Usiadłam przy oknie. Podwórko jak zawsze puste. Tylko kot sąsiadki przeszedł wolnym krokiem. Zadzwoniłam do Jadzi.
– No i jak było? – zapytała ostrożnie.
– Było... jakby mi ktoś serce wyciął. Ale może to dobrze.
– Czyli przyznałaś się, że ją dusiłaś?
Zamilkłam. Przez chwilę słuchałam tylko swojego oddechu.
– Może rzeczywiście ją dusiłam, Jadzia. Ale przecież z miłości...
– Jeszcze możesz to naprawić – powiedziała miękko. – Tylko musisz chcieć. I przestać udawać, że jesteś jej strażnikiem.
Po rozmowie długo siedziałam w ciszy. Potem sięgnęłam po starą szkatułkę. Wyjęłam list papeterię. Napisałam: „Anka, przepraszam, że...” i zawiesiłam się. „…że byłam sobą?” Co miałam tam wpisać? W końcu zmięłam kartkę. Druga. Trzecia. Na czwartej napisałam tylko: „Tęsknię. Mama”. Nie wysłałam. Włożyłam ją do książki, którą kiedyś jej czytałam – „Mały książę”. Strona z lisem. Zasnęłam z tym w dłoni. A rano przypomniałam sobie, jak kiedyś, miała może dziesięć lat, odwróciła się do mnie na schodach i powiedziała zniecierpliwiona:
– Mamo, zostaw mnie!
Wtedy się roześmiałam. Dziś dopiero zrozumiałam, że mówiła to na serio.
Po prostu... czekam
Siedzę przy oknie. Podwórko puste jak zawsze. Na ławce stara kobieta z siatką – nie ja. Ja już nie jeżdżę bez zapowiedzi. Nie wiem, czy Anna jeszcze pierwsza zadzwoni. Może tak. Może nie. Ale pierwszy raz od lat nie planuję wizyty, nie szykuję ciasta, nie rozpisuję, co powiem. Po prostu... czekam. Nie z kontrolą. Nie z pretensją. Z cichą nadzieją, że nauczyłam się być matką dorosłej córki.
Choć nie wiem, jak to się robi. Uczę się powoli. Od nowa. Dzień po dniu. Zostały mi zdjęcia. I ta cisza, która boli trochę mniej. A może inaczej. Nie jest pusta – jest pełna tego, co kiedyś było. I tego, co może jeszcze przyjdzie. Czekam.
Halina, 65 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Sądziłem, że ostatnią partię szachów w moim życiu rozegram sam ze sobą. Na starość los spłatał mi jednak psikusa”
- „Rzuciłem pracę w warszawskim korpo i wróciłem do rodzinnej wsi. Jestem zakałą dla rodziny, bo zmarnowałem szansę życia”
- „Zaprosiłam do nas teściową, by nie czuła się samotna po śmierci męża. Z dobrej synowej zmieniłam się w służącą”

