Reklama

Nigdy nie lubiłam rodzinnych uroczystości. Zawsze były zbyt głośne, zbyt szczere i zbyt natarczywe, jeśli chodziło o moje życie prywatne. Mama miała tę zdolność zadawania pytań tak, że człowiek od razu czuł się jak niedokończony projekt:

– A ty, kiedy w końcu kogoś przyprowadzisz? – padało, zanim zdążyłam zdjąć buty w przedpokoju.

Justyna, moja młodsza siostra, zawsze była tą „ogarniętą”. Teraz miała ślubować miłość życia swojemu Pawłowi, a ja… ja miałam się tam pojawić sama. Przynajmniej do chwili, gdy usłyszałam, że Wojtek – mój były – też tam będzie. Z nową dziewczyną.

Nagle wizja samotnego stania przy barze z drinkiem w dłoni wydała mi się nie do zniesienia. W panice przypomniałam sobie o Maksie – chłopaku, którego poznałam na jednej z imprez u Ewy z pracy. Był zabawny, rozbrajająco pewny siebie i wystarczająco szalony, by zgodzić się na coś takiego.

Tylko na ten weekend – umowa była prosta

Ja udaję zakochaną, on gra mojego chłopaka. Dla świętego spokoju. Dla pozorów. I może, choć tego wtedy nie przyznałam, żeby poczuć się choć raz… nie gorsza.

Wesele odbywało się w dworku za miastem. Śliczne miejsce, pełne pastelowych kwiatów, wstążek i uśmiechów wymuszonych przez obecność rodziny. Wysiadłam z auta z lekkim drżeniem rąk, ale Maks... Maks wyglądał, jakby przyszedł na własne przyjęcie. Uśmiechnięty, nonszalancki, jakby to on był panem młodym. Zanim weszliśmy, złapał mnie za dłoń.

– Gotowa? – spytał z lekkim błyskiem w oku.

– Nie jestem pewna – mruknęłam, ale już prowadził mnie do środka.

Wszyscy spojrzeli. Mama się ożywiła, jakby właśnie wygrała zakład. Ojciec zmarszczył brwi z uznaniem, a babcia natychmiast zaczęła wypytywać Maksa o pochodzenie i zarobki. On odpowiadał z uśmiechem, lekko ściskając moją dłoń, jakby chciał powiedzieć: „Daj mi tylko chwilę, poradzę sobie ze wszystkimi”.

– I co, jednak dałaś się związać? – usłyszałam za plecami znajomy głos.

Odwróciłam się. Wojtek. W garniturze, z nową dziewczyną przyklejoną do ramienia. Udawałam obojętność.

Czasem trzeba spróbować czegoś nowego – odpowiedziałam chłodno.

Maks dołączył do mnie, obejmując mnie w pasie.

– A to pewnie Wojtek. Miło poznać – uśmiechnął się, podając mu rękę. – Natalia mówiła, że byłeś kiedyś ważny.

Zamrugałam. Grał to zbyt dobrze.

Wieczorem, w ogrodzie, gdy zostaliśmy na chwilę sami, Maks nachylił się do mnie.

– Chyba zaczynam lubić tę rolę – powiedział cicho i pocałował mnie lekko. – Dla wiarygodności.

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Przecież to miało być tylko udawanie.

Pensjonat był cichy, oddalony od sali weselnej o kilka minut spacerem. Pokój mieliśmy wspólny – w końcu „para”. Wszystko miało wyglądać prawdziwie, więc i rezerwacja musiała być wiarygodna. Weszłam pierwsza, zrzuciłam buty i usiadłam na łóżku.

– No to… gratulacje, panie aktorze. – Uśmiechnęłam się półgębkiem.

– Nie było źle, co? Babcia cię polubiła. Chyba nawet bardziej niż mnie – odpowiedział, siadając na drugim końcu łóżka.

Przez chwilę milczeliśmy. Mimo zmęczenia, nie chciało mi się spać. Maks wstał, zdjął marynarkę, a potem rozpiął guziki koszuli. Odwróciłam wzrok.

– Przeszkadza ci? – zapytał.

– Nie. Po prostu… dziwnie się czuję. To wszystko było takie... intensywne.

– Tak, wiem. – Usiadł z powrotem, tym razem bliżej. – Ciekawe, nie? Że można się tak dobrze dogadać z kimś, kogo się ledwo zna.

Zaskoczył mnie tą szczerością.

– A ty? Zawsze tak dobrze udajesz? – spytałam, próbując zachować dystans.

– Czasem… ale dzisiaj? Nie wiem. To nie było całkiem udawane. – Spojrzał mi prosto w oczy. – Może dlatego, że sam trochę boję się bliskości. Moi rodzice mieli związek, który był jedną wielką katastrofą. Do dziś mam ciarki, jak widzę ich razem przy stole.

Zamilkłam. Nie spodziewałam się tego.

– Przykro mi – powiedziałam cicho.

– Nie, nie chodzi o litość. Po prostu... chyba pierwszy raz czułem się z kimś naturalnie.

Leżeliśmy obok siebie, nie dotykając się. Milcząc. Ale w tej ciszy było coś dziwnie intymnego. I coś, czego bardzo dawno nie czułam.

Po weselu wróciłam do swojego mieszkania, do znajomego porządku i zapachu kawy w kapsułkach. Maks wysłał mi wiadomość jeszcze tego samego wieczoru: „Dzięki za przygodę. Było ciekawie”. Odpisałam lakonicznie. Chciałam zachować dystans.

Przecież to był tylko układ

Mimo to minął tydzień i spotkaliśmy się na obiedzie „z czystej sympatii”. Potem drugi raz – niby przypadkiem w tej samej knajpie, co zwykle, bo „miał ochotę na makaron”. A trzeci raz? Już nie pamiętam pretekstu. Po prostu zaczęliśmy być obecni w swoim życiu.

– Powinniśmy przestać się widywać – powiedziałam w końcu, siedząc naprzeciwko niego w małej kawiarni, która pachniała cynamonem.

– Czemu? – zapytał spokojnie.

– Bo to miało być tylko na chwilę. Dla pozorów. A teraz... nie wiem, co to jest.

– A może właśnie teraz jest coś prawdziwego?

Zamarłam.

Maks, ja nie jestem gotowa. To miało być teatrzykiem. Nic więcej.

– Teatrzyk? – zaśmiał się krótko, ale w jego oczach pojawił się cień. – Myślisz, że to wszystko było udawane?

– Nie wiem. Może trochę... Może to zaczęło się wymykać spod kontroli.

– Dla mnie to przestało być grą już wtedy, kiedy całowałaś mnie w ogrodzie – powiedział ostrożnie.

Milczałam.

– Chcesz się wycofać? – spytał cicho.

– Chcę... nie wiem, czasu.

Wstał powoli, jakby wszystko ważyło więcej, niż powinno.

– W porządku. Ale ja nie będę czekał w nieskończoność.

Patrzyłam, jak wychodzi. I nie wiedziałam, czy właśnie zrobiłam coś słusznego, czy najgłupszego w swoim życiu.

Mieszkanie, które kiedyś wydawało mi się bezpiecznym azylem, teraz sprawiało wrażenie zbyt cichego. Nawet tykanie zegara na ścianie wydawało się złośliwie głośne. Każde echo moich kroków przypominało mi, że znowu jestem sama. Sama z własnymi myślami, które coraz trudniej było uciszyć.

Nie dzwonił. I ja też nie pisałam

Próbowałam udawać, że wszystko wróciło do normy. Pracowałam więcej niż zwykle, wychodziłam na spacery bez celu, próbowałam zainteresować się serialami, które wszyscy polecali. Ale w każdej scenie, w każdej piosence, w każdym mijającym spojrzeniu widziałam jego twarz.

Zaczęłam analizować. Dlaczego tak bardzo się przestraszyłam? Przecież Maks nie zrobił nic złego. Był ciepły, szczery, obecny. Nie naciskał. A mimo to, wybrałam ucieczkę. Może dlatego, że to on pierwszy przestał udawać. A ja wciąż grałam.

Zawsze myślałam, że lepiej nie czuć zbyt wiele. Że trzymanie wszystkiego w ryzach daje przewagę. Że jeśli nie dasz się komuś zbliżyć, to nie będzie mógł cię zranić. Ale może właśnie przez to było mi teraz tak pusto. Bo raz pozwoliłam sobie na coś prawdziwego – i natychmiast się z tego wycofałam.

Nie mogłam zapomnieć, jak na mnie patrzył. Nie jak ktoś, kto coś udaje. Tylko jak ktoś, kto naprawdę chce być blisko. Wspominałam każdą chwilę – jego żarty przy stole, sposób, w jaki łapał mnie za rękę, kiedy przechodziliśmy przez salę weselną. I nagle poczułam, że nie chcę, żeby to wszystko skończyło się tylko na „na chwilę”.

Zebrałam się na odwagę po kilku dniach. Wzięłam wolne z pracy, wsiadłam w tramwaj i pojechałam pod jego blok. Całą drogę w głowie układałam przemowę, ale kiedy stanęłam przed drzwiami, zniknęły mi wszystkie słowa. Zadzwoniłam. Otworzył niemal od razu, jakby wiedział, że przyjdę.

– Natalia. – Jego głos był spokojny, ale chłodny.

– Mogę wejść?

– Jasne.

Wszedł do kuchni, nalał sobie wody. Mnie nie zapytał, czy chcę. Milczenie między nami było grube jak beton.

– Chciałam porozmawiać – zaczęłam niepewnie.

– W porządku. Tylko nie wiem, czy to coś zmieni.

– Nie przyszłam niczego naprawiać na siłę – odpowiedziałam. – Przyszłam, bo... zrozumiałam, że się wystraszyłam. I uciekłam. A ty na to nie zasłużyłeś.

Spojrzał na mnie uważnie, ale bez ciepła, do którego zdążyłam się przyzwyczaić.

– To prawda. Zabolało mnie to. Bo myślałem, że jesteśmy już poza udawaniem.

– Też tak myślałam. Ale kiedy zrobiło się poważnie... spanikowałam. Tak już mam. Wolę odejść niż poczuć, że coś tracę.

Usiadł naprzeciwko. Przez chwilę się nie odzywał.

– Natalia... ja cię lubię. Bardzo. Ale nie mogę cały czas być tym, który czeka, aż ty zdecydujesz, czy warto mnie wpuścić.

Zacisnęłam dłonie na kubku, którego nawet nie miałam.

– Nie chcę już udawać. Chcę z tobą być. Na serio, ale powoli. Jeśli tylko ty jeszcze tego chcesz.

Cisza trwała dłużej, niż byłabym w stanie znieść. A potem po prostu skinął głową.

– Spróbujmy. Tylko bez masek.

Nie było fajerwerków ani deklaracji

Nie wybiegałam z jego mieszkania w ramionach ani nie płakałam ze szczęścia. Po prostu zostaliśmy w kuchni, piliśmy herbatę i rozmawialiśmy o filmach, które warto obejrzeć. Pierwsza randka – jeśli można to tak nazwać – była zupełnie inna niż wszystkie poprzednie. Bez napięcia, bez prób udowadniania czegokolwiek. Po prostu byliśmy razem. I to wystarczało.

Maks przestał być aktorem w moim życiu, a stał się kimś prawdziwym. Kiedy mówił, że nie chce masek, wiedziałam, że mówi to też do siebie. Żadne z nas nie było gotowe na wielką miłość z filmu. Ale może właśnie dlatego to miało sens. Uczyliśmy się siebie powoli – od zera. Bez planów na jutro, bez oczekiwań. Po prostu z ciekawością i otwartością.

Czasem myślę o tym weselu i naszej umowie. Że to miało być „tylko na chwilę”. Tylko po to, żeby przetrwać jeden wieczór, jedną niezręczność, jedno spotkanie z przeszłością. A jednak… coś się wtedy zaczęło. Coś, czego się nie spodziewałam.

Nie wiem, co z tego wyniknie. Nie opowiadam tej historii po to, żeby zakończyć ją morałem. Ale wiem jedno – czasem wystarczy chwila udawania, żeby zobaczyć w sobie coś prawdziwego. A może, żeby pozwolić sobie po raz pierwszy naprawdę być. Zaczynam dopiero rozumieć, że życie nie musi być idealnie poukładane, żeby było prawdziwe.

Natalia, 28 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama