„Ze szkolenia firmowego wyniosłam coś więcej niż wiedzę. Wróciłam z nasionkiem, które wykiełkuje za 9 miesięcy”
„Filip trzymał się z daleka. Ja też nie szukałam kontaktu. Żadne z nas nie powiedziało ani słowa o tamtej nocy. Może bym i zapomniała, może udałoby się naprawdę udawać, że nic się nie stało… gdyby nie ten ból głowy i mdłości”.

Nie lubiłam firmowych szkoleń. Kojarzyły mi się z wymuszonym entuzjazmem, sztucznym uśmiechem i prezentacjami, które niczego nie wnosiły. Poza tym musiałam zostawiać dom, męża i córkę, a potem tłumaczyć się, dlaczego nie podjęłam ważniejszych kontaktów biznesowych. Tym razem jednak wyjazd miał wyglądać inaczej. Miał być krótszy, bardziej kameralny, z dala od hotelowych sal. Przyjęłam zaproszenie głównie dlatego, że miała jechać też Aneta – moja ulubiona koleżanka z działu. Nie przypuszczałam, że to właśnie tam wydarzy się coś, co kompletnie zmieni moje życie. I że nie wrócę z tego szkolenia sama.
Rozmowy bez zadęcia
Nie byłam zachwycona, kiedy okazało się, że pierwszego wieczoru mamy siedzieć przy ognisku z integracyjnym winem w plastikowych kubeczkach. Miałam nadzieję na szybki prysznic i sen w pojedynczym pokoju, a nie siedzenie do nocy z ludźmi, z którymi i tak rozmawiam codziennie w open space. Jednak Aneta ciągnęła mnie za rękaw.
– No weź, co ci szkodzi, posiedzisz pół godzinki i pójdziesz spać. Będzie śmiesznie – namawiała.
Usiadłyśmy na pieńkach wokół ognia. Ktoś przyniósł gitarę, ktoś inny zaintonował „Przeżyj to sam”, a ja zaczęłam się zastanawiać, gdzie się podziała moja korporacyjna rzeczywistość. Pierwszy raz od dawna widziałam wszystkich bez makijażu – nie tylko dosłownie, ale też metaforycznie. Żadnych tabelek, prezentacji, ocen kwartalnych. Po prostu ludzie.
Naprzeciwko mnie usiadł ktoś, kogo wcześniej znałam tylko z maili podpisanych „Pozdrawiam, Filip D.”. Wiedziałam, że pracuje w dziale prawnym, ale na żywo wyglądał bardziej jak facet, który co weekend naprawia motocykl, niż jak prawnik od umów B2B.
– Mam wrażenie, że się nie znamy – powiedział, unosząc kubek w moją stronę. – A pracujemy w jednej firmie od czterech lat.
– Widzisz, może te szkolenia nie są takie złe – uśmiechnęłam się.
Nie planowałam wtedy niczego więcej. Serio. Tylko pogadać. Rozmawialiśmy aż do zgaśnięcia ognia.
Ukradkowe spojrzenia w hotelu
Następnego ranka obudziłam się wcześniej niż zwykle, co rzadko mi się zdarzało na wyjazdach. Może to przez twardy materac, a może przez wczorajszy wieczór. Filip – tak, już nie „Filip D. z działu prawnego” – siedział mi gdzieś z tyłu głowy. Przypominałam sobie nasze rozmowy. Były lekkie, ale zaskakująco szczere. Opowiadał o swojej córce, o tym, że jego żona od dwóch lat mieszka w Norwegii, a oni mają nietypowy układ, cokolwiek to miało znaczyć.
Zeszłam na śniadanie z zamiarem przemknięcia niezauważoną. Bez makijażu i w dresie nie przypominałam siebie z biura. Gdy weszłam do sali, Filip już siedział z kubkiem kawy. Spojrzał na mnie i kiwnął głową, jakbyśmy znali się od zawsze. Nie wiem, dlaczego usiadłam obok.
– Wyspana? – zapytał.
– Średnio, ale kawa robi robotę.
Siedzieliśmy chwilę w milczeniu, obserwując, jak kolejni uczestnicy szurają w klapkach po jajecznicę. W pewnym momencie nachylił się do mnie i powiedział cicho:
– Fajnie się wczoraj rozmawiało. Wiesz… rzadko trafiam na kogoś, z kim nie muszę udawać.
Zrobiło mi się ciepło, a jednocześnie gdzieś w środku zapaliła się ostrzegawcza lampka. Przecież to miał być tylko wyjazd służbowy. Tyle że już wtedy wiedziałam – coś się właśnie zaczęło.
Nie mów nikomu
Wieczorem drugiego dnia miałyśmy z Anetą w pokoju plan: maseczki, wino i oglądanie jakiegoś serialu na laptopie. Jednak Aneta, jak to ona, znowu postanowiła zejść na dół do ludzi „na chwilę”.
– Idziesz ze mną? – zapytała.
– Nie, zostanę. Padam.
Zostałam sama, ale tylko na pół godziny. Bo wtedy zapukał do drzwi. I nie wiem, czemu otworzyłam od razu, jakby spodziewała się dokładnie jego.
– Przeszkadzam? – zapytał Filip, trzymając w dłoni drugą butelkę tego samego wina, które piłyśmy z Anetą.
Nie odpowiedziałam. Tylko odsunęłam się od drzwi. Wszedł i usiadł na skraju łóżka.
– Myślisz, że to głupie? – zapytał. – Że przyszedłem?
Usiadłam obok. Trochę za blisko. I powiedziałam coś, co do dziś brzmi mi w uszach:
– Jakbyś nie przyszedł, to chyba bym nie zasnęła.
Pocałował mnie pierwszy. Delikatnie. Potem drugi raz. Mocniej. A potem... Zasnęliśmy razem, spleceni pod cienką kołdrą jakbyśmy znali się od lat, a nie od 36 godzin. Rano wyszedł wcześniej. Na łóżku leżała tylko kartka: „Tylko nie mów nikomu. Proszę. F.”
Powrót do biura
Wróciliśmy w niedzielę wieczorem. W autobusie Filip usiadł dwa rzędy dalej, rozmawiał przez telefon i udawał, że mnie nie widzi. Aneta zasypiała mi na ramieniu, a ja przez całą drogę wpatrywałam się w jego kark, próbując zrozumieć, co się właściwie wydarzyło. I co teraz z tym zrobić.
W poniedziałek w biurze było tak, jakby wszystko wróciło do normy. Ludzie przemykali z kawą, ktoś przeklinał przy kserokopiarce, a szef rzucał suchary podczas porannego statusu. Filip wszedł później, rzucił wszystkim „cześć” i zniknął w swoim pokoju. Minęły dwie godziny, zanim w końcu podszedł do mojego biurka. Bez uśmiechu. Bez „hej”.
– Masz chwilę? – zapytał, jakby to był zupełnie służbowy temat.
Skinęłam głową. Poszliśmy do salki spotkań. Zamknął drzwi i przez kilka sekund tylko na mnie patrzył.
– Słuchaj… Ja nie jestem z tych, co tak robią. Wiesz o tym?
Nie odpowiedziałam. Czekałam, aż powie coś więcej. Cokolwiek, co da mi jakąś wskazówkę, czy to była pomyłka, przygoda, a może coś, co będzie miało ciąg dalszy.
– Nie chcę ci robić bałaganu w życiu – powiedział w końcu. – Chyba już i tak zrobiłem. Jeśli... jeśli chcesz, możemy udawać, że to się nie wydarzyło. Nikt nie musi wiedzieć.
Pokiwałam głową. Udawać. Jasne. Umiałam to od lat.
Nie mam żadnego planu
Minęły trzy tygodnie. Z pozoru nic się nie zmieniło. Spotkania, raporty, poniedziałkowe narady i piątkowe pizze. Filip trzymał się z daleka. Ja też nie szukałam kontaktu. Żadne z nas nie powiedziało ani słowa o tamtej nocy. Może bym i zapomniała, może udałoby się naprawdę „udawać”, że nic się nie stało… gdyby nie ten cholerny ból głowy i mdłości.
Pierwszy test zrobiłam po cichu, rano, przed wyjściem do pracy. Drugi – dwa dni później. I trzeci, jakby dwa poprzednie mogły się mylić. Wszystkie były zgodne. Dwie kreski. Wyraźne jak nigdy.
Usiadłam na brzegu wanny i ścisnęłam test w dłoni tak mocno, że aż trzasnęła plastikowa obudowa. Miałam 36 lat. Miałam córkę, męża, poukładane życie. I miałam w brzuchu dziecko, które nie należało do mojej rodziny.
Nie miałam pojęcia, co robić. Komu powiedzieć. Czy w ogóle mówić. Filip? Przecież on nie chciał nawet przyznać, że między nami coś się wydarzyło. A ja? Ja nie byłam ani gotowa na kolejne dziecko, ani tym bardziej na burzenie wszystkiego, co zbudowałam przez lata. Przecież nie mogłam tego po prostu przemilczeć. Prawda miała termin ważności. I rosła we mnie z każdym dniem.
Zakończenie: Szeptem do brzucha
Przez tydzień nosiłam w torebce test ciążowy, jakby to miał być dowód rzeczowy w sprawie, której nie chciałam prowadzić. Filip niczego się nie domyślał – albo był w tym tak samo dobry jak ja. W domu też udawałam, że wszystko gra. Działałam jak automat. Praca, obiad, bajki z Hanią, kolacja, sen. Nikt nic nie zauważył.
Aż któregoś dnia zostałam dłużej w biurze, niby coś dokończyć. Prawda była taka, że nie miałam siły wracać. Usiadłam na podłodze w salkach spotkań i wyjęłam z torebki test. I wtedy, po raz pierwszy, się rozpłakałam. Nie miałam jeszcze planu. Nie wiedziałam, co z tym zrobię. W tamtej chwili, z testem w dłoni i ręką na brzuchu, poczułam coś, czego nie umiałam zignorować. Ciepło. Bliskość. Odpowiedzialność.
Wróciłam do domu późno. Mąż już spał, córka oddychała równo przez sen. Pocałowałam ją w czoło. Potem położyłam się obok męża i spojrzałam w sufit. Jeszcze nie mówiłam nic. Wiedziałam, że wkrótce powiem. Filipowi. Mężowi. Sobie. Nie wiem, co będzie dalej. Wiem tylko, że za dziewięć miesięcy przyjdzie dzień, kiedy spojrzę komuś w oczy i pomyślę: „Dobrze, że wtedy nie uciekłam”.
Sandra, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moja siostra robi karierę, a ja jestem służącą rodziców. Wierzę, że w końcu mój los się choć trochę odmieni”
- „Mój syn traktował mnie jak bankomat i ciągle doił z kasy. To, czego zapragnął na Black Friday, zwaliło mnie z nóg”
- „Zawsze śmiałam się z andrzejkowych wróżb, ale jedna z nich zmieniła moje życie. To był klucz do ukrywanej przeszłości”

