Reklama

Codzienność starej kobiety nie boli, ale i nie daje pocieszenia. Poranki zaczynam od przetarcia ramy zdjęcia mamy, wiszącego przy kredensie. Tyle razy mówiła mi: „Helenko, nie chowaj żalu w sercu, bo ci się kamień z niego zrobi”. Dobrze mówiła. Mama była mądra i piękna. Tylko że kamień już się zrobił.

Największym moim skarbem – i nie mówię tego z przesadą – była szkatułka po mamie. Drewniana, intarsjowana, pachnąca starym lakierem i olejkiem różanym. Dostałam ją na urodziny. W środku trzymałam pamiątki po niej: pierścionek, kolczyki, medalik. Prawdziwe złoto, ale nie o kruszec tu chodziło. To był dowód, że mama wierzyła, że dam radę przetrwać wszystko. Bo mam serce po niej. Teraz szkatułka stoi na komodzie, przykryta haftowaną serwetką. Dotykam jej niemal codziennie, jak relikwii.

Mój wnuk Kacper przychodził kiedyś co drugi dzień. Przynosił rogale z piekarni „U Róży” i opowiadał o szkole, kolegach, raz nawet zapytał mnie, co to znaczy „być zakochanym”. Taki był. Ale od jakiegoś czasu wpada rzadziej. Matura, rozumiem, szkoła, może jakaś dziewczyna. Nic nie mówię, choć serce ściska.

Z Anką, moją córką, relacje są poprawne. Rozmawiamy o pogodzie, o wynikach Kacpra, o ciśnieniu. Ale czułości w tym tyle, co kot napłakał. Nie wiem, może nie umiem jej dawać, a może ona nigdy nie chciała przyjąć.

Dosłownie zamarłam

Któregoś dnia przyszła do mnie sąsiadka z małą córeczką. Była samotną matką, odwiedzała mnie czasami, a jej córka Zuzia traktowała mnie jak swoją babcię.

– Babciu, a pokażesz mi kiedyś coś po prababci? – zapytała.

Wtedy podeszłam do komody, zdjęłam serwetkę, otworzyłam wieko szkatułki… i zamarłam. Pierścionka nie było. Ani pierścionka, ani kolczyków. Został tylko medalik na łańcuszku. Stałam tak dobre dziesięć minut. Serce mi przyspieszyło. „Może przełożyłam?” – przemknęło mi przez głowę. Ale gdzie? Przecież ja wiem, gdzie co leży.

Najpierw myślałam, że coś poprzestawiałam przy porządkach. Kiedy ostatnio wycierałam szkatułkę z kurzu, wyjęłam zawartość i odłożyłam gdzieś indziej. Tak się przecież zdarza. Czasem człowiek nie pamięta, co robił pięć minut temu, a co dopiero tydzień wcześniej. Ale nie w tym przypadku.

Doskonale wiedziałam, co tam było. Wszystko miało swoje miejsce. Pierścionek leżał po lewej stronie, tuż obok kolczyków. Każdego razu, gdy otwierałam wieczko, układały się w ten sam sposób, jakby czekały, aż na nie spojrzę.

Byłam zrozpaczona

Zaczęłam od komody. Półki, szuflady, potem szafa, wszystkie kieszenie w płaszczach, stare pudełka po butach, kartony z pamiątkami w pawlaczu. Nic. Ani śladu. Otwierałam szuflady, zaglądałam pod łóżko, wchodziłam na stołek i sprawdzałam górne półki, jakby pierścionek mógł się tam sam wspiąć.

W końcu usiadłam w kuchni i próbowałam sobie przypomnieć ostatni raz, kiedy na niego patrzyłam. To było wtedy, gdy przyszedł Kacper, a ja chciałam mu pokazać, jaki pierścionek nosiła jego prababcia. Zadzwoniłam do Ani. Wahałam się, ale musiałam z kimś porozmawiać.

– Mamo, no przecież nie mogły wyparować – powiedziała, jakby chodziło o zapodziane rękawiczki. – Na pewno je przełożyłaś i teraz się nie możesz połapać.

– Ja wiem, gdzie co mam, Aniu. Ta szkatułka stoi w tym samym miejscu od trzydziestu lat – odpowiedziałam, z trudem kryjąc rozdrażnienie. – Nigdy jej nie ruszam.

– Mamo, może naprawdę gdzieś przełożyłaś?

Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że nie mam omamów. Ale czułam też, że cokolwiek bym powiedziała, nie przekonam jej. Dla niej takie rzeczy to drobiazgi. A dla mnie – nie.

Byłam z tym sama

Po skończonej rozmowie długo siedziałam w milczeniu. Przypominały mi się słowa mamy, jej dłonie, jak zapinała zamek szkatułki, jak mówiła, że to dla mnie, że żebym pilnowała, bo „to nie jest tylko złoto, to kawałek życia”. Przez chwilę zaczęłam się zastanawiać, czy ze mną jest wszystko w porządku. Może naprawdę coś się ze mną dzieje? Może to początek czegoś, czego się boję najbardziej?

Nie powiedziałam nikomu więcej. Nie chciałam, żeby mnie traktowali jak staruszkę, której się wszystko miesza. Ale tej nocy nie mogłam spać. Wpatrywałam się w sufit i myślałam. Nie o złocie. O tym, co to dla mnie znaczyło. A potem już tylko o jednym – kto miał dostęp do tej szkatułki?

Tydzień później wyszłam na spacer. Potrzebowałam świeżego powietrza, żeby przestać myśleć. Ale myśli same przychodziły. Szłam wolno, bez celu. Kiedy mijałam lombard na rogu, coś mnie zatrzymało. W witrynie, pośród zegarków i złotych łańcuszków, leżał pierścionek. Ten sam. Poznałam od razu. Mały, delikatny, z jasnym oczkiem i zarysowanym wzorem po bokach. Nierównym, jakby ktoś go grawerował w pośpiechu.

Znalazłam go

Weszłam do środka, serce waliło mi jak młot.

– Przepraszam, ten pierścionek… proszę pana, on należał do mojej matki – powiedziałam, podchodząc do lady.

Mężczyzna spojrzał na mnie ostrożnie, zmrużył oczy.

– Ten przedmiot został przyniesiony tydzień temu.

– A kto go tutaj zostawił?

– Młody mężczyzna, właściwie nastolatek. Chudy, nerwowy.

Nie zapytałam o więcej. Zaczęło mi się kręcić w głowie, wiedziałam, kto to był. Wyszłam bez słowa. Na zewnątrz powietrze było nagle zbyt ciężkie. Wracając do domu, powtarzałam w myślach tylko jedno imię: Kacper.

Po powrocie usiadłam w fotelu. Lampka przy kanapie rzucała ciepłe światło na starą szkatułkę. Już jej nie dotknęłam. Wnuk przyszedł wieczorem, jak gdyby nigdy nic. Buty rzucił pod wieszak, kurtkę na oparcie krzesła.

– Cześć, babciu – powiedział z lekkim uśmiechem. – Masz coś słodkiego?

– W szafce – odpowiedziałam, odwracając wzrok od telewizora, którego i tak nie oglądałam.

Odkryłam złodzieja

Usiadł obok, zaczął grzebać w paczce herbatników. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy.

– Babciu, coś się stało? – spytał nagle. – Jakaś taka jesteś… inna.

– Nie, nic, Kacperku. A jak tam szkoła?

– Dobrze. Matma trochę trudna, ale ogarniam.

Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się lekko.

– A ty? Wszystko okej?

– Okej. Tylko… nie lubię, gdy ktoś kłamie.

Herbatnik zatrzymał się w połowie drogi do ust. Nie spojrzał na mnie. Wbił wzrok w stół. Przez chwilę miałam ochotę powiedzieć: „Byłam w lombardzie, odkupiłam swój pierścionek”. Ale słowa utknęły mi w gardle. Bałam się odpowiedzi, a jeszcze bardziej – jej braku.

Mój własny wnuk. Wychowany przeze mnie, tulony do snu, uczony pierwszych słów. Nie wiem, co bolało bardziej – że ukradł, czy że nie przyszedł, by się przyznać.

Po jego wyjściu wyjęłam z szuflady testament. Wykreśliłam imię Kacpra. Zostawiłam mieszkanie Annie, biżuterię i to, co zostało, zapisałam córeczce sąsiadki. Czasami miłość nie wystarcza, by zatrzymać to, co odchodzi.

Helena, 73 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama