Reklama

Byłam żoną od siedmiu lat. Dobrą, wierną, oddaną – przynajmniej tak o sobie myślałam. Nasze życie z Adamem było spokojne, może nawet zbyt spokojne. Praca, dom, kolacja, serial, sen. I tak codziennie, aż zaczął we mnie narastać niepokój, którego nie potrafiłam nazwać. Czułam się jak mebel w jego uporządkowanej przestrzeni. Wtedy pojawił się Zbyszek – najlepszy przyjaciel mojego męża. Znaliśmy się od lat, ale dopiero niedawno między nami coś zaiskrzyło.

Codzienność mnie przytłaczała

Siedziałam przy kuchennym stole i mieszałam herbatę, choć już dawno się zaparzyła. Adam siedział na kanapie w salonie, wpatrzony w telewizor. Kolejna polityczna debata, kolejne narzekania na świat. Czasami miałam wrażenie, że mój mąż żyje tylko wiadomościami i pracą. Próbowałam z nim rozmawiać, zagadać, zapytać, jak minął dzień. Ale jego odpowiedzi były coraz bardziej zdawkowe.

– W porządku. Nic nowego – rzucał, nie odrywając wzroku od ekranu.

Nie potrafiłam już sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz spojrzał na mnie z zainteresowaniem. Albo kiedy się kochaliśmy bez pośpiechu, bez tej automatycznej rutyny. Był dobrym człowiekiem. Odpowiedzialnym, przewidywalnym. Może aż za bardzo. Coraz częściej łapałam się na tym, że wieczorami siedzę w łazience z telefonem w dłoni, przeglądając stare zdjęcia. Albo patrzę w lustro i próbuję sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz czułam się atrakcyjna. Nie tylko dla niego. Dla kogokolwiek.

Wtedy właśnie, pewnego popołudnia, kiedy Adam miał dyżur w pracy, zjawił się Zbyszek. Przyniósł jakiś dokument, który Adam zostawił u niego w aucie. Został na herbatę. Śmialiśmy się jak dawniej. Tylko że tym razem jego spojrzenie zatrzymało się na mnie trochę dłużej. A ja… nie odwróciłam wzroku.

Ładnie dziś wyglądasz – powiedział spokojnie, jakby to było zupełnie naturalne.

Poczułam, jak coś ciepłego przebiega mi przez ciało. Jakby ktoś na chwilę zdjął ze mnie szarą codzienność.

Rozumiał mnie aż za dobrze

Zbyszek był z nami od zawsze. Świadek na naszym ślubie, wujek dla naszych dzieci znajomych, kompan do grillów i wyjazdów. Ale nigdy nie patrzyłam na niego tak, jak wtedy, przy tej herbacie. A może patrzyłam, tylko dopiero teraz miałam odwagę to przyznać? Zaczęliśmy pisać. Na początku niewinnie – żarty, memy, linki do głupot. Adam nie miał pojęcia. Gdy siadał na kanapie z laptopem, ja w drugim pokoju odpisywałam Zbyszkowi. I śmiałam się do telefonu tak, jak nie śmiałam się od miesięcy.

– A co tam tak cię rozbawiło? – zapytał raz Adam z kuchni.

– A nic, jakieś głupoty – odparłam zbyt szybko i zbyt cicho.

Zbyszek pisał codziennie. Czasami bardzo późno. Czasami bardzo szczerze. Był po rozwodzie, wolny, swobodny i w jakimś sensie… niebezpieczny. Ale to właśnie mnie w nim pociągało. Zaczęliśmy wspominać wspólne wyjazdy, imprezy, pijackie wygłupy. A potem coraz częściej pojawiały się pytania:

– A pamiętasz, jak w Grecji nie chciałaś wracać z plaży, bo tak ci dobrze było?

– Pamiętam. Ty też tam byłeś, zawsze blisko… – napisałam i pożałowałam tego natychmiast.

Ale on już odpisał.

– Byłem. I bardzo chciałem wtedy cię pocałować.

Serce zaczęło mi łomotać, jakby ktoś potrząsnął nim mocno od środka. Nagle nie byłam pewna, czego chcę bardziej: żeby napisał jeszcze coś… czy żeby przestał.

Tego wieczoru przekroczyliśmy granicę

To był piątek. Adam został dłużej w pracy, miał jakąś prezentację, o której opowiadał mi dzień wcześniej – jednym uchem słuchałam. Zbyszek napisał, że jest w okolicy, zapytał, czy może wpaść na kawę. Odruchowo odpisałam: „Wpadaj”. Włożyłam sukienkę, tę, w której kiedyś Adam powiedział, że wyglądam „ładnie”. Teraz nawet nie zauważał, co mam na sobie. Umalowałam się, przeczesałam włosy, choć wiedziałam, że to przesada. Ale nie mogłam się powstrzymać.

Zbyszek przyniósł wino. Zbyt drogie jak na zwykłe spotkanie znajomych. Usiadł naprzeciwko mnie, rozpiął górny guzik koszuli i spojrzał tak, jak nie patrzył nikt od dawna. A ja... odwzajemniłam ten wzrok.

Pięknie dziś pachniesz – powiedział, nachylając się, żeby napełnić moje kieliszki.

– To tylko perfumy. Stare, już ich nie robią – odpowiedziałam, zbyt cicho, zbyt blisko jego twarzy.

Było duszno. Cicho. Zegar w kuchni tykał coraz głośniej. W pewnym momencie dotknął mojej dłoni. Nie cofnęłam jej. A potem wszystko potoczyło się jak w filmie. Niewyraźnie, szybko, jakby to działo się komuś innemu. Całował mnie, a ja oddawałam mu każdy pocałunek. Objął mnie mocno, a ja w jego ramionach poczułam się… pożądana. Żywa. Kiedy skończyliśmy, usiedliśmy w ciszy. Zbyszek założył koszulę, zapiął guziki, spojrzał na mnie.

Nie powinno się to było wydarzyć… ale nie żałuję – powiedział.

A ja nic nie odpowiedziałam. Bo nie wiedziałam, co czuję.

Nieplanowane konsekwencje

Przez kolejne tygodnie chodziłam jak we śnie. Adam niczego nie zauważył. Nadal żył swoimi raportami i przeglądem prasy. W kuchni gotowałam obiad z rękami opartymi o blat, bo mdłości nie dawały mi spokoju. Wmawiałam sobie, że to stres, wyrzuty sumienia, może przemęczenie. Ale kiedy spóźnił mi się okres, poczułam, jak świat zaczyna się pode mną chwiać. Test zrobiłam o piątej rano, zanim Adam wstał do pracy. Dwie kreski. Czerwone jak ogień, którego nie potrafiłam ugasić. Usiadłam na podłodze z testem w dłoni i nie potrafiłam złapać tchu.

Zbyszek nie pisał. Może czuł to samo, co ja – przerażenie. A może miał wyrzuty sumienia wobec Adama. A może po prostu… to było dla niego tylko chwilowe uniesienie. Dla mnie miało trwać do końca życia. Przez tydzień chodziłam z tajemnicą w brzuchu. Chciałam powiedzieć Adamowi. Chciałam krzyczeć, płakać, wyznać wszystko. Ale on tylko patrzył na mnie spod oka, pytając:

– Coś ci jest? Jesteś jakaś blada.

– Przemęczona – skłamałam.

Pewnego wieczoru napisałam do Zbyszka. Jedno zdanie:

Jestem w ciąży.

Odpisał dopiero po dwóch godzinach. Krótko.

– Spotkajmy się.

To „spotkajmy się” brzmiało obco, chłodno. Już nie było w nim śladów tamtego ciepła, tej intymności. A może tylko ja ją wtedy czułam?

Nie mogę już dłużej kłamać

Spotkaliśmy się w jego samochodzie. Siedzieliśmy zaparkowani w bocznej uliczce, jak nastolatkowie na randce, z tą różnicą, że nad nami wisiało coś znacznie cięższego niż motyle w brzuchu. Zbyszek miał na sobie tę samą kurtkę, co wtedy, kiedy się to wszystko zaczęło. Ale jego twarz była inna – ściągnięta, spięta, bez uśmiechu.

– Jesteś pewna? – zapytał cicho, patrząc gdzieś w przestrzeń przed sobą.

– Tak. Robiłam dwa testy. I chyba wiem, kiedy to się stało.

Skinął głową. Milczał.

– Powiesz Adamowi? – zapytał po chwili.

– A ty? – odbiłam pytanie. Nie odpowiedział. – Ja już tak nie mogę, Zbyszek. Każdego dnia patrzę na niego, jakby nic się nie wydarzyło, a w środku mam chaos. Nie wiem, co jest gorsze – że go zdradziłam, czy że mogę urodzić dziecko jego najlepszego przyjaciela.

Zbyszek zamilkł. W końcu westchnął.

– Nie chcę mu rujnować życia. Ani twojego.

– Za późno – szepnęłam. – Już to zrobiliśmy.

Wróciłam do domu i całą noc nie spałam. O trzeciej nad ranem usiadłam na brzegu łóżka. Adam leżał obok, spał spokojnie. Wtedy zrozumiałam, że nie mogę już dłużej udawać. Muszę mu powiedzieć prawdę. Nawet jeśli mnie znienawidzi. Rano, kiedy parzył kawę, stanęłam w progu kuchni.

– Adam… musimy porozmawiać – powiedziałam. Głos mi zadrżał.

Odwrócił się z kubkiem w dłoni, jeszcze nieświadomy, że właśnie skończył się jego świat.

Za późno na szczerość

Nigdy nie zapomnę jego spojrzenia. Najpierw nie rozumiał. Potem przyszedł szok. A zaraz po nim – cisza. Taka, która bolała bardziej niż krzyk. Stał z tym kubkiem w dłoni, jakby bał się go postawić. Albo bał się ruszyć, bo wszystko się rozsypie. Ale przecież i tak już się rozsypało.

– Zbyszek? – zapytał tylko.

Pokiwałam głową. Widziałam, jak jego twarz z minuty na minutę traci kolor.

– I jesteś w ciąży? – zapytał, tym samym tonem, którym kiedyś pytał, co ugotowałam na obiad.

– Tak.

Wyszedł. Nie trzaskał drzwiami. Nie krzyczał. Po prostu wyszedł. Przez dwa dni nie wracał. Nie odbierał telefonów. W końcu przyszedł. Bez walizki. Bez słów. Usiadł przy stole i powiedział:

– Chcę zrobić testy, kiedy dziecko się urodzi.

Tyle. Nie zapytał, czy go jeszcze kocham. Nie powiedział, że mnie nienawidzi. Nie chciał wiedzieć, czy Zbyszek dalej się ze mną kontaktuje. Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak cienie. Każde z nas z wyrwą w środku. Nie wiem, co dalej. Nie wiem, czy on zostanie, czy wybaczy. Nie wiem nawet, czy ja chcę, żeby został. Czuję tylko jedno: noszę pod sercem życie, które powstało z bólu, tęsknoty i jednego złego wyboru. Nie jestem dumna. Ale też nie potrafię żałować dziecka, choćby było owocem największego błędu mojego życia.

Iwona, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama