„Zdradziłam męża z jego młodszym bratem. Do dziś nie wiem, czy bardziej mnie to obrzydza, czy bawi”
„Nauczyłam się grać swoją rolę lepiej niż kiedykolwiek. Na rodzinnych spotkaniach śmiejemy się wszyscy – ja, Marek, jego brat, nawet teściowa, która niczego się nie domyśla. Patrzę wtedy na nich i czuję, jak wewnątrz mnie wszystko drży, ale twarz mam spokojną. Nie przyznałam się nigdy. Po co?”.

- Redakcja
Małżeństwo z Markiem od dawna przypominało mi zupę bez soli – niby można nią się najeść, ale nic w niej nie cieszy. Mijaliśmy się rano w kuchni, wymienialiśmy krótkie „dzień dobry”, wieczorem „dobranoc” i tak od lat. Czasem łapałam się na tym, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz się śmiałam przy nim naprawdę. Byliśmy jak współlokatorzy, którzy kiedyś coś do siebie czuli, ale już nawet nie pamiętają, dlaczego zamieszkali razem. Mamy syna, Kacpra, więc trwaliśmy – z przyzwyczajenia, z rozsądku, może ze strachu przed pustką.
A potem w tej pustce pojawił się Adam – młodszy brat Marka. Zawsze był inny: żywiołowy, uśmiechnięty, potrafił mówić rzeczy, które sprawiały, że człowiek czuł się widziany. Zjawiał się u nas czasem z butelką wina i głupimi żartami, które rozluźniały nawet mój skostniały humor. Nie wiem, kiedy zaczęłam na niego czekać. Może wtedy, gdy po raz pierwszy zapytał:
– Anka, a ty w ogóle jeszcze lubisz się śmiać?
Uśmiechnęłam się, ale w środku coś drgnęło, coś, co od dawna spało. Nigdy nie planowałam zdrady, nie szukałam jej. Po prostu któregoś dnia spojrzałam w oczy Adama i zobaczyłam w nich więcej ciepła, niż od lat widziałam w oczach własnego męża. I wtedy pierwszy raz pomyślałam, że to, co martwe, może jeszcze na chwilę ożyć.
Zaczęło się od śmiechu
To było podczas urodzin teściowej. Marek zniknął gdzieś z telefonem przy uchu, jak zwykle „w sprawach służbowych”, a ja zostałam w kuchni, zmywając stos talerzy po obiedzie. Wtedy wszedł Adam, z podwiniętymi rękawami, z tym swoim wiecznym uśmiechem.
– Znowu wszystko robisz sama, Anka? – zaśmiał się, sięgając po ścierkę. – Marek pewnie znowu rozwiązuje problemy świata?
– A jakże – odpowiedziałam z przekąsem. – Świat by się bez niego zawalił.
Śmiał się głośno, aż prawie rozlałam wodę. Potem zaczęliśmy wspominać wakacje sprzed lat – te, kiedy jeszcze potrafiliśmy bawić się bez kalkulatora w głowie. Adam opowiadał, jak w liceum uciekł z domu, by pojechać autostopem nad morze. – Głupi byłem, ale wolny – rzucił i spojrzał na mnie tak, jakby sprawdzał, czy rozumiem, co to znaczy.
– Też kiedyś byłam taka – wymknęło mi się. – Spontaniczna.
– Wcale nie jestem pewien – odpowiedział cicho. – Myślę, że ta dziewczyna wciąż tam jest. Tylko trochę się schowała.
Zamarłam. Niby żart, a jednak coś się przesunęło, jakby ktoś uchylił drzwi w dusznym pokoju. Potem milczeliśmy, udając, że to nic. Ale kiedy odchodził, dotknął lekko mojej dłoni – przypadkiem, a może wcale nie.
Poczułam dreszcz. Wrócił Marek, głośno pytając, gdzie stoi kawa. A ja, stojąc z tą ścierką w dłoni, wiedziałam już, że coś się zmieniło.
Czułam się jak nastolatka
Minęło kilka dni od tamtego spotkania, a jego słowa wciąż we mnie siedziały. „Ta dziewczyna wciąż tam jest.” Powtarzałam to sobie, jakby miało to cokolwiek zmienić. Marek był zajęty nowym projektem, wracał późno, pachniał biurem i zmęczeniem. Ja siedziałam w kuchni z kubkiem herbaty i patrzyłam w telefon. Wiedziałam, że to głupie. A jednak napisałam.
– Dzięki za pomoc u mamy.
– Zawsze do usług, bratowa.
– Brzmi, jakbyś żartował.
– Może trochę. A może po prostu lubię, jak się do mnie odzywasz.
Serce zaczęło mi bić szybciej. Czułam się jak nastolatka. Próbowałam zatrzymać tę rozmowę, ale to on wysłał kolejnego SMS-a:
– Nie powinniśmy, wiem. Ale może wreszcie powinniśmy coś poczuć?
Zamarłam. Przez chwilę chciałam skasować wiadomość, jakby jej nigdy nie było. A jednak odpisałam:
– Adam, to głupi pomysł.
– Wiem. Ale głupie pomysły są czasem najprawdziwsze.
Zamknęłam oczy, czując, jak coś we mnie pęka. Chciałam go zobaczyć, usłyszeć ten śmiech, który rozganiał ciszę mojego domu. Spotkaliśmy się tydzień później, w małej kawiarni, gdzie nikt nas nie znał.
Nie dotknął mnie, nawet nie próbował. Wystarczyło, że spojrzał. W tym spojrzeniu było więcej uczuć niż w jakimkolwiek pocałunku. Wyszłam pierwsza, z sercem bijącym jak oszalałe. Wiedziałam, że przekroczyliśmy granicę, z której nie ma powrotu.
To był impuls
To była zwykła sobota, taka jak wiele innych. Marek pojechał z synem na mecz, ja zostałam w domu z wymówką, że muszę posprzątać. W rzeczywistości przez pół dnia chodziłam z telefonem w ręku, nie mogąc się zdecydować, czy napisać, czy zostawić to wszystko w spokoju. Napisał pierwszy.
– Wpadnij na chwilę. Mam coś dla ciebie.
Nie zapytałam co. Nie zapytałam o nic. Po prostu wyszłam. Deszcz mżył, powietrze pachniało jesienią. Drzwi do jego mieszkania otworzył w dresie, z mokrymi włosami. Na stole stała butelka czerwonego wina.
– Tylko kieliszek – powiedział, jakby chciał mnie uspokoić.
Usiedliśmy. Mówił o wszystkim i o niczym, a ja śmiałam się za głośno, za długo. Potem zrobiła się cisza. Spojrzał na mnie inaczej niż zwykle. Nie jak na bratową. Jak na kobietę, której pragnie.
Nie wiem, kto pierwszy się poruszył. Pamiętam tylko ciepło jego dłoni na moim karku, smak wina na ustach, drżenie ciała, które nie pytało o rację ani o winę. Potem milczenie. Dłonie, które drżały z nerwów i wstydu.
– To się nie wydarzyło – wyszeptałam.
– Jasne – uśmiechnął się blado.
Wróciłam do domu po północy. Marek już spał. Patrzyłam na jego twarz w półmroku i poczułam coś dziwnego – ani żalu, ani strachu. Raczej ulgę. Po raz pierwszy od lat czułam, że żyję. I choć wstyd palił mnie od środka, nie mogłam przestać się śmiać. Cicho, prawie bezgłośnie. Z siebie, z niego, z tego, jak łatwo można przestać być tą, kim się było.
Zmieniłam się
Od tamtego wieczoru wszystko było inne, choć pozornie wyglądało tak samo. Marek nadal wychodził o siódmej do pracy, ja robiłam kawę, pakowałam Kacpra do szkoły, włączałam pranie. Ale między nami zapadła nowa cisza. Czułam, że on coś wyczuwa, choć nie miał pojęcia co.
– Jakoś inaczej się zachowujesz, Anka – powiedział któregoś wieczoru, nie odrywając wzroku od telewizora.
– Głupoty gadasz – odpowiedziałam spokojnie, ale w środku coś ścisnęło mi gardło.
Adam przestał pisać. Kilka dni, potem tydzień. Wmawiałam sobie, że to dobrze, że musi tak być. A jednak sprawdzałam telefon co godzinę. W końcu napisał tylko:
– Nie potrafię o tym nie myśleć. Ale lepiej, żebyśmy się nie widywali.
Odłożyłam telefon, a łzy napłynęły same. Nie ze smutku – raczej z ulgi pomieszanej z pustką. Chciałam wrócić do normalności, ale „normalne” przestało istnieć.
Marek próbował mnie dotknąć, pocałować, jak dawniej. Odwracałam się, tłumacząc zmęczeniem. Nie potrafiłam patrzeć mu w oczy. Czasem, kiedy wieczorem siedzieliśmy przy kolacji, miałam ochotę krzyknąć, ale milczałam. Udawałam żonę, jak aktorka odgrywająca starą rolę. I coraz częściej myślałam, że ta zdrada była może nie początkiem końca, tylko brutalnym potwierdzeniem, że koniec już dawno nadszedł.
To miała być tajemnica
Spotkaliśmy się przypadkiem, po kilku tygodniach. A przynajmniej tak to miało wyglądać. Widziałam go z daleka – stał przy samochodzie, palił papierosa. Serce podskoczyło mi jak dawniej, ale w jego spojrzeniu nie było już tej iskry. Tylko zmęczenie.
– Musimy pogadać – powiedział, zanim zdążyłam coś wymyślić.
Weszliśmy do parku, usiedliśmy na ławce.
– Nie mogę tak żyć, Aniu. Udawać, że nic się nie stało.
– Więc co chcesz zrobić? – spytałam, czując, jak ściska mnie w gardle.
– Marek ma prawo wiedzieć.
Zamarłam. Zrobiło mi się zimno, choć był ciepły wieczór.
– Jeśli mu coś powiesz, zniszczysz nas wszystkich.
– A może już to zrobiłaś? – odpowiedział spokojnie. – Ja tylko nie chcę dłużej udawać.
Nie odzywałam się. Wiedziałam, że ma rację. Nasza tajemnica wisiała nad nami jak cień. Żadne z nas nie miało odwagi zrobić kroku, który cokolwiek by naprawił.
Adam wstał.
– Wiesz, że nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. Ale ja… muszę spróbować zapomnieć.
Odszedł, a ja zostałam sama, z drżącymi dłońmi i głową pełną obrazów: jego uśmiechu, zapachu, głosu. Wiedziałam, że to koniec – nie tylko nas, ale wszystkiego, co znałam.
Wróciłam do domu. Marek siedział w salonie, przeglądając zdjęcia z Kacprem. Spojrzałam na nich – dwóch spokojnych mężczyzn, którzy nie mieli pojęcia, co zrobiłam. A mimo to postawiłam czajnik i zapytałam, jak minął dzień. Z automatu. Jakby nic się nie stało.
Minęły miesiące
Adam wyprowadził się do innego miasta, Marek wrócił do swojej rutyny, a ja… nauczyłam się grać swoją rolę lepiej niż kiedykolwiek. Na rodzinnych spotkaniach śmiejemy się wszyscy – ja, Marek, jego brat, nawet teściowa, która niczego się nie domyśla. Patrzę wtedy na nich i czuję, jak wewnątrz mnie wszystko drży, ale twarz mam spokojną.
Nie przyznałam się nigdy. Po co? Prawda nie uleczyłaby nikogo. Została tylko pamięć zapachu jego skóry i ten moment, w którym poczułam, że jeszcze potrafię żyć – choć za cenę, której nie da się zwrócić.
Czasem, kiedy widzę ich razem, dwóch braci, żartujących jak dawniej, uśmiecham się mechanicznie. W środku we mnie nic już nie ma, tylko echo tamtej nocy. Myślę wtedy, że tak łatwo zburzyć dom, który samemu się budowało latami.
Anna, 40 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mama zostawiła mi dom w spadku. Brat mnie znienawidził, bo bardziej zasługiwał na jej majątek”
- „Miałam kasę, więc z dobrego serca spłaciłam kredyt teściów. Teraz twierdzą, że się wywyższam i traktują mnie jak śmiecia”
- „W październiku mąż wskoczył w kalesony i przestał mnie przytulać. W łóżku mamy dziś więcej bawełny niż czułości”

