Reklama

Gdyby ktoś mi powiedział, że zdradę męża odkryję przez pączki, roześmiałabym się mu w twarz. Nie przez SMS-a, nie przez szminkę na kołnierzu, nie przez damskie perfumy w aucie. Nie. Przez pistacjowe pączki. A właściwie przez ich brak.

Reklama

Bo kiedy przez przypadek zajrzałam do torby, którą Łukasz przyniósł do domu, znalazłam w niej same czekoladowe i różane. A przecież wiedział, że od lat uwielbiam pistacjowe. Każdy, kto mnie zna, wie, że mogłabym się nimi żywić na śniadanie, obiad i kolację. Łukasz zawsze o tym pamiętał. Ale nie tego dnia. I to właśnie był pierwszy sygnał, że coś jest nie tak. Nie miałam jednak pojęcia, jak bardzo.

Czekałam na te pączki

– Łukasz, a gdzie są pistacjowe? – zapytałam, grzebiąc w torbie z pączkami.

Mąż właśnie zdejmował buty, jakby nie usłyszał mojego pytania.

– Co? – rzucił od niechcenia, odwracając się do mnie plecami.

– Pistacjowe pączki. Kupiłeś same czekoladowe i różane.

Zdjął kurtkę, zawiesił ją na wieszaku i odchrząknął.

– A… Nie było.

Zmarszczyłam brwi. Nie było? W naszej ulubionej cukierni? W tłusty czwartek? Przecież oni zawsze mieli pistacjowe. Kiedyś specjalnie je dla mnie odkładali, bo wiedzieli, że jak przyjdę i ich nie będzie, to będę rozczarowana jak dziecko, któremu ktoś zjadł ostatniego cukierka.

– Na pewno? – dopytałam, siląc się na spokojny ton.

Łukasz spojrzał na mnie na sekundę i wzruszył ramionami.

– Na pewno, Kaśka. Po prostu ich nie było.

Mogłabym wtedy odpuścić. Naprawdę. Gdybym nie zobaczyła tego dziwnego błysku w jego oczach. Takiego krótkiego, niemal niezauważalnego spięcia, jakby w głowie na szybko sklejał wymówkę. Nie drążyłam. Jeszcze nie. Ale coś we mnie zaczęło kiełkować. Niepokój. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to dopiero początek.

Znalazłam paragon

Dwa dni później, zupełnie przypadkiem, znalazłam paragon z cukierni. Był wetknięty w kieszeń jego kurtki, kiedy szukałam tam kluczy. Nie grzebałam w jego rzeczach z podejrzliwością. Po prostu chciałam znaleźć klucze do piwnicy i odnieść tam parę rzeczy. Ale kiedy go wyciągnęłam i spojrzałam na wydruk… coś mnie tknęło.

Cukiernia „Słodki Raj”. Data – dzień, w którym kupił pączki. A na liście zakupów? Pączki czekoladowe, różane… i pistacjowe. Dwa pistacjowe. Patrzyłam na ten kawałek papieru, czując, jak robi mi się gorąco. Nie było ich w torbie, którą przyniósł do domu. Więc… komu je dał? On nie lubił pistacjowych. Wręcz nienawidził ich. Śmiał się, że „wyglądają jak zgnite” i że pachną jak mydło. Nie zjadłby ich, nawet gdyby mu ktoś zapłacił.

Serce zaczęło mi walić. Może się pomylił? Może rzeczywiście je kupił i zgubił po drodze? Ale wtedy by mi o tym powiedział, prawda? Poczułam, jak wzbiera we mnie coś, czego nie czułam nigdy wcześniej..

Nie podobało mi się to

Cały dzień chodziłam jak na szpilkach, ale nie powiedziałam nic Łukaszowi. Patrzyłam na niego, jak siada przy stole, jak przewija coś w telefonie, jak od niechcenia oblizuje palec po zjedzeniu obiadu. Jakby nic się nie stało. Nie byłam gotowa na konfrontację. Jeszcze nie. Zamiast tego postanowiłam sprawdzić coś innego.

Na drugi dzień, zaraz po pracy, pojechałam do cukierni. W kolejce przede mną stała starsza pani, jakaś dziewczyna w legginsach i chłopak w garniturze. W końcu nadeszła moja kolej.

– Dzień dobry, poproszę dwa pączki pistacjowe – powiedziałam, patrząc na ekspedientkę.

Kobieta uśmiechnęła się i zaczęła pakować pączki do papierowej torby.

O, to pewnie dla męża, co? – zagadnęła.

Zmarszczyłam brwi.

– Dlaczego pani tak myśli?

– Bo ostatnio codziennie przychodzi i kupuje dwa pistacjowe – zaśmiała się. – Taki wysoki, szatyn, w granatowej kurtce. Mówił, że żona je uwielbia, a przecież ja państwo świetnie kojarzę. Wysoki, szatyn, w granatowej kurtce. W głowie coś mi się przewróciło. Łukasz? Codziennie? Nie mogłam oddychać.

Mąż mnie okłamał

Wróciłam do domu na miękkich nogach. Czułam, jak serce wali mi w piersi, a dłonie mam lodowate mimo włączonego ogrzewania w aucie. Codziennie kupował pistacjowe pączki. Dla kogo? Nie dla mnie. To było pewne.

Łukasz wrócił chwilę po mnie. Zdjął kurtkę, rzucił torbę na krzesło i spojrzał na mnie, jakby coś wyczuł.

– Co jest? – zapytał.

Usiadłam przy stole. Wzięłam głęboki wdech.

– Byłam dzisiaj w „Słodkim Raju”.

Widziałam, jak jego palce zesztywniały na oparciu krzesła. Tylko przez chwilę, ale wystarczyło.

– No i?

– Powiedzieli mi, że codziennie przychodzi tam jakiś facet i kupuje pistacjowe pączki dla żony. Wysoki, szatyn, w granatowej kurtce.
Cisza. Zbyt długa. Łukasz oblizał wargi i wzruszył ramionami.

– Pewnie ktoś jest podobny.

Patrzyłam na niego, wpatrując się w najmniejszy nerwowy tik na jego twarzy.

Łukasz, chcesz mi coś powiedzieć?

Westchnął ciężko, jakby właśnie miał powiedzieć coś, czego nie chciał mówić.

– Dobra – rzucił. – Kupiłem je. Kupowałem codziennie.

Poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła.

– Dla kogo?

Patrzył na mnie. A potem powiedział coś, przez co świat mi się zawalił.

Byłam w szoku

– Dla Magdy – powiedział cicho.

Magda? To imię odbiło mi się echem w głowie. Magda, jego koleżanka z pracy? Magda, z którą dobrze mu się gadało, która zawsze śmiała się z jego żartów na firmowych spotkaniach, którą raz, pół żartem pół serio, nazwał bratnią duszą.

– Dla Magdy? – powtórzyłam głucho. – A to niby dlaczego?

Łukasz unikał mojego wzroku.

– Bo je lubi – mruknął. – I jakoś tak… sam nie wiem, Kaśka, po prostu czasem brałem dla niej pączka.

Po prostu czasem brał dla niej pączka. Patrzyłam na niego, a w środku coś mi pękało.

Dla mnie nie kupiłeś, ale dla niej codziennie, tak?

Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale zamknął je bez słowa. Wiedziałam już wszystko.

– Od jak dawna?

Nie odpowiedział od razu. To było najgorsze. Gdyby od razu zaprzeczył, skłamał, cokolwiek – może jeszcze miałabym nadzieję. Ale on milczał.

– Łukasz – powtórzyłam wolniej, z głosem drżącym od emocji – od jak dawna?

W końcu wypuścił powietrze z płuc.

– Ze cztery miesiące.

To było jak cios w brzuch. Kilka miesięcy. Kilka miesięcy mnie oszukiwał. Kilka miesięcy dla niej pamiętał, a dla mnie – nie. Nagle wszystko zaczęło do siebie pasować. Nadgodziny, których wcześniej nie było. Telefon odłożony ekranem do dołu. Jego rozkojarzenie. Magda i pączki pistacjowe. Poczułam, jak zbiera mi się na mdłości.

Dla mnie to była zdrada

Siedziałam przy stole, wpatrując się w mężczyznę, z którym byłam od ośmiu lat. I po raz pierwszy zobaczyłam go naprawdę.

– Zdradzasz mnie? – zapytałam, a mój własny głos wydał mi się obcy.
Łukasz poderwał głowę.

– Nie! – powiedział zbyt szybko, zbyt nerwowo. – Przysięgam, Kaśka, to nic takiego. Po prostu… dobrze nam się rozmawiało. Lubię ją. Ale nie było żadnej zdrady!

Nie odpowiedziałam od razu. Bo co miałam powiedzieć? Że to, co zrobił, wcale nie było lepsze? Że emocjonalna zdrada boli bardziej niż fizyczna?

– Ale mnie już tak nie lubisz, co? – rzuciłam gorzko.

Łukasz spuścił wzrok. Nie zaprzeczył. I to była moja odpowiedź. Pistacjowe pączki. Takie głupstwo. A jednak przez nie odkryłam, że mój mąż od miesięcy traktuje mnie jak kogoś mniej ważnego. Jak kogoś, dla kogo nie trzeba się starać. Kogoś, o kim można zapomnieć. Coś we mnie pękło. Wstałam od stołu, nie patrząc na niego.

– Gdzie idziesz? – rzucił szybko.

– Po walizkę.

I rzeczywiście – poszłam ją spakować. Nie wiem, czy to koniec. Nie wiem, czy za tydzień nie dam się przekonać, że „to nic nie znaczyło”. Wiem tylko jedno. Nigdy w życiu nie najadłam się takiego wstydu. Za siebie. Za to, że dałam się oszukać tak łatwo. Za to, że w tej historii najważniejszą rolę odegrały pistacjowe pączki, które już na zawsze mi obrzydły.

Katarzyna, 34 lata

Czytaj także: „Byłam pewna, że córka wpadła w szemrane towarzystwo. Gdy jednak odkryłam, gdzie się podziewa, nie mogłam w to uwierzyć”
„Brat wyjechał za granicę i zgrywa panisko. Rodzice chwalą się nim we wsi, bo nie znają jego sekretu”
„Mąż poczuł mróz i od razu wyciągnął kalesony jak stary dziad. Może zapomnieć o namiętności w łóżku aż do wiosny”

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama