Reklama

Zawsze uważałam, że mamy z mężem udane małżeństwo. Owszem, bywały gorsze dni, ale przecież nikt nie obiecuje, że życie będzie bajką. Ufaliśmy sobie, dzieliliśmy troski i świętowaliśmy sukcesy. A przynajmniej ja tak myślałam. Pamiętam dokładnie ten dzień, kiedy zapach brzoskwiniowych perfum rozbił mój świat w drobny mak. I choć chciałam wierzyć, że to tylko przypadek, że może ktoś w pracy... szybko okazało się, że to dopiero początek. Bo za perfumami kryła się nie tylko zdrada. Mój mąż ukrywał przede mną o wiele więcej. Przez trzy lata.

Zapach, który nie należał do mnie

Wrócił późno, jak zwykle po „delegacji”. Cisza, miękkie kroki w przedpokoju, a potem szelest marynarki zdejmowanej z pośpiechem. Byłam w kuchni i udawałam, że coś robię przy czajniku, ale tak naprawdę czekałam, aż sam do mnie podejdzie. Nie podszedł. Wszedł do łazienki, a potem szybko do sypialni. Weszłam tam za nim i wtedy to poczułam. Ten zapach.

Brzoskwiniowe perfumy. Słodkie, nieco pudrowe, jakby z delikatną nutą piżma. Nigdy takich nie używałam. Nie znałam żadnej koleżanki, która by takich używała. Ale ten zapach był wyraźny, wręcz nachalny, jakby ktoś się nim zalał.

Co tak pachnie? – zapytałam ostrożnie, choć przecież wiedziałam.

– Gdzie? – spojrzał na mnie jak idiota.

– Tutaj. Pachnie jakimiś perfumami. Brzoskwinia? – udawałam, że zgaduję, że może się mylę.

– Może w hotelu był taki zapach – mruknął i już miał iść do łazienki, ale złapałam go za rękę.

– Miałeś kontakt z jakąś kobietą?

Spojrzał na mnie z chłodem. Przez sekundę jakby coś chciał powiedzieć, ale ugryzł się w język.

– Nie. Przesadzasz.

Puściłam jego rękę. Znałam go. Kłamał. Jeszcze nie wiedziałam, że ten zapach to dopiero początek. Że będzie jak nić, za którą pociągnę – i cały jego świat zacznie się sypać.

Głowa pełna domysłów

Od tamtej nocy nie mogłam spać. Leżałam obok niego w łóżku, a każda jego zmiana pozycji, każde westchnięcie tylko podkręcały mój niepokój. Wiedziałam, że nie wymyśliłam sobie tych perfum. Przecież były realne. Zostawiły ślad na jego koszuli, na pościeli, nawet w mojej głowie. Nazajutrz, gdy poszedł do pracy, zaczęłam przeszukiwać jego rzeczy. Z bijącym sercem otworzyłam szufladę nocnej szafki. Nic. Szafa – tylko jego ubrania, poskładane jak zawsze. Już miałam się poddać, kiedy zajrzałam do bocznej kieszeni jego torby podróżnej. I wtedy je znalazłam.

Dwie próbki perfum w małych fiolkach. Obie miały nazwę „Peach Dream”. Brzoskwiniowy sen. Prawie się roześmiałam, ale to był śmiech przez łzy. Usiadłam na łóżku i patrzyłam na nie. Mogłam do niego zadzwonić, zrobić scenę, mogłam wszystko – ale zamiast tego tylko siedziałam. Bo przecież to jeszcze nie był dowód zdrady. Mógł dostać próbki w sklepie. Mógł kupić je dla mnie. Mógł...

– Przestań go tłumaczyć – powiedziałam sama do siebie. – Gdyby nie miał nic na sumieniu, nie zachowałby się tak wczoraj.

Wieczorem znowu wrócił późno. Próbki już odłożyłam na miejsce. Czekałam, czy powie cokolwiek. Nie powiedział. Był cichy, wręcz nienaturalnie uprzejmy. I wtedy postanowiłam, że nie zapytam więcej. Po prostu zacznę go obserwować. Jeśli coś ukrywał – a ja czułam, że tak – to w końcu się potknie.

Delegacje były kłamstwem

Zaczęłam od kalendarza. Jego „delegacje” były regularne jak w zegarku – raz na dwa tygodnie, od środy do piątku. Zawsze ten sam hotel w Katowicach, zawsze ta sama historia: konferencja, kolacje firmowe, wieczorne prezentacje. A jednak nigdy nie przywiózł żadnej ulotki, wizytówki, gadżetu. Tylko zmęczenie i torbę, która dziwnie pachniała.

Zrobiłam zdjęcie jego planu służbowych wyjazdów. Wpisałam w kalendarz każdy termin, datę, godzinę wyjazdu. Potem zadzwoniłam do firmy.

– Dzień dobry, szukam informacji o konferencji, która miała miejsce w zeszłym tygodniu... Mój mąż wrócił z niej zachwycony i nie pamięta nazwy organizatora – zaśmiałam się lekko, próbując brzmieć jak ciepła, głupiutka żona.

– W zeszłym tygodniu? – kobieta po drugiej stronie zastanowiła się. – Nie mieliśmy wtedy żadnych szkoleń. Wszystko wstrzymane do końca kwartału. Kogo pani szuka?

– Dziękuję, tylko chciałam się upewnić – przerwałam szybko i rozłączyłam się.

Serce waliło mi jak młot. Skoro nie było konferencji, to gdzie był? I z kim? Zainstalowałam na jego telefonie aplikację do śledzenia lokalizacji. Wiem, że to nielegalne. Wiem, że nieuczciwe. Ale czułam, że już nie jestem jego żoną – byłam śledczym.

Następnego dnia, tuż po jego rzekomym wyjeździe, śledziłam kropeczkę na mapie. Nie ruszyła się z miasta. Zamiast w hotelu – był w bloku w dzielnicy obok. W innym mieszkaniu. Przez całą noc. Zrozumiałam wtedy, co to znaczy. On prowadził równoległe życie. Tu, pod moim nosem.

Jego drugi świat

Oczywiście, mogłam tam pojechać. Wtedy, tej nocy, podjechać pod ten blok i zapukać do drzwi. Krzyczeć, pluć, walić pięściami. Ale nie pojechałam. Siedziałam w ciszy, wpatrzona w pulsującą kropkę, która trwała w miejscu. I czekałam, aż zacznie się ruszać – aż wróci do mnie, do domu, do żony, którą zdradzał od miesięcy. Następnego dnia, jakby nic się nie stało, wszedł do kuchni i pocałował mnie w policzek.

– Dobrze spałaś? – zapytał.

Zaparzyłam mu herbatę z taką precyzją, jakbym chciała z niej odczytać odpowiedź. Uśmiechałam się. Ale serce już we mnie krzyczało. Zaczęłam sprawdzać wszystko. Rachunki z karty, wyciągi z konta. Nie były to wielkie sumy, ale powtarzające się nazwy: kwiaciarnia, kawiarnia, Uber do tych samych miejsc. Jeden z paragonów, przypadkiem włożony do płaszcza, zdradził wszystko – „Deser dla dwojga”. I podpis: „kocham cię” na odwrocie.

Nie byłam przygotowana na to, co zobaczyłam, gdy w końcu zdobyłam się na odwagę i podeszłam pod jej blok. Czekałam, aż wyjdzie. Wyszła. Młoda. Może dziesięć lat młodsza ode mnie. Dobrze ubrana, zadbana, uśmiechnięta. I z psem. Mój świat rozpadł się wtedy nie w jednej chwili – on się osuwał we mnie z każdym jej krokiem. Zrozumiałam, że nie tylko mnie zdradzał. On stworzył życie obok mnie. Nowy świat. Cichy, uporządkowany, inny. I właśnie w nim odnajdywał szczęście.

Jak długo chciał kłamać?

Nie potrafiłam już patrzeć mu w oczy. Każdy jego ruch wydawał się wyreżyserowany. Nawet sposób, w jaki wkładał buty, mówił mi: „Udaję, że wszystko jest jak dawniej”. Ale nic już nie było takie samo. Zaczęłam zadawać mu pytania, niby mimochodem.

– A jak było w hotelu? Co jadłeś na kolację?

– Ryba, jakaś zupa. Wiesz, wszystko jak zawsze – odpowiadał bez wahania.

A ja wiedziałam, że nie było żadnej zupy. Że jadł tort bezowy z nią, w jej mieszkaniu. Miałam zdjęcie – zrobiłam je z samochodu, kiedy całowali się na balkonie. Wiedziałam też, że nie jestem gotowa na konfrontację. Jeszcze nie. Musiałam wiedzieć wszystko. I wtedy nadszedł wieczór, który wszystko przyspieszył.

Telefon leżał na stole. Jego telefon. Gdy poszedł pod prysznic. Wzięłam jego telefon i zobaczyłam ostatnią wysłaną wiadomość: „Dziś się nie uda. Jest podejrzliwa”. Zrobiło mi się słabo. Przez chwilę stałam bez ruchu, jakby ktoś zatrzymał czas. „Jest podejrzliwa”... czyli wiedział o moich podejrzeniach. Musieli rozmawiać o mnie. Może się ze mnie śmiali. Może on mówił jej, że jestem nudna, zmęczona, że nie rozumiem go już jak dawniej.

Tego wieczoru nie zadałam mu żadnych pytań. Po prostu położyłam się do łóżka i udawałam, że śpię. Ale w głowie miałam plan. Wiedziałam, że jego kłamstwo dobiega końca. Już miało datę ważności. I to ja ją ustalę. W końcu byłam gotowa.

Kim on właściwie był?

Wybrałam zwykły piątek. Ten sam, w który miał znów pojechać „w delegację”. Nie dałam po sobie poznać, że wiem. Przygotowałam mu torbę, podałam kawę na drogę. Pocałował mnie w czoło. Prawie teatralnie.

Wracam w niedzielę wieczorem – powiedział. – Kocham cię.

– Ja ciebie też – odpowiedziałam, i nie wiem, czy kiedykolwiek wypowiedziałam te słowa z takim ciężarem na sercu.

Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, pojechałam prosto do tamtego mieszkania. Znowu czekałam. Tym razem dłużej. Aż w końcu pojawił się – z torbą, z kwiatami, z uśmiechem. Jakby nie miał żony, domu, wspólnego kredytu, historii. Jakby miał tylko tamten świat, tylko ją. Nie podeszłam. Zrobiłam zdjęcie. I kolejne. Potem wróciłam do domu i usiadłam w kuchni. Kiedy wrócił dwa dni później, czekałam. Zdążyłam już wysłać zdjęcia na jego maila. Miał czas się z nimi oswoić.

– To... nie tak... – zaczął.

– A jak?

Milczał.

– Powiedz mi, kim ty jesteś. Bo ja już nie wiem. Kiedy ostatni raz byłeś mną szczery?

Nie odpowiedział. Zaczął się tłumaczyć. Że się pogubił. Że nie chciał mnie ranić. Że wszystko wymknęło się spod kontroli. Ale jego słowa nie miały już żadnej mocy. Przegapił moment, w którym mógł uratować prawdę. Odszedł kilka dni później. Cicho. Zabrał resztę ubrań, książki, kilka zdjęć. A ja zostałam. Z pytaniem, które nie daje mi spokoju do dziś: czy kiedykolwiek znałam człowieka, z którym dzieliłam życie przez siedem lat?

Renata, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama