„Zbuntowałam się, bo mam dość stania przy wielkanocnych garach. W życiu już dość żuru z jajkiem ugotowałam”
„– Bo my, kobiety, tak mamy. Całe życie uczymy się dawać. A jak przychodzi czas, żeby coś wziąć, to nie wiemy jak”.

Całe życie kręciłam się wokół kuchni. Najpierw dla męża, potem dla dzieci, teraz dla wnuków. Od czterdziestu lat święta wyglądają tak samo: barszcz, jajka, pasztety, żurek na własnym zakwasie, a na deser obowiązkowo sernik według przepisu mojej mamy. Nikt nie pyta, czy chcę. Wszyscy tylko zakładają, że zrobię. A ja? Coraz częściej myślę, że nikt nie widzi mnie – tylko moje pierogi. Patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy naprawdę to już wszystko, na co mnie stać? Kucharka i sprzątaczka na emeryturze? Mam dość.
Ogłaszam bunt
Niedzielny obiad. Stół nakryty jak zawsze – obrus wyprasowany, ziemniaki na parze, duszona cielęcina, sałata z winegretem. Siedzimy wszyscy: ja, Agnieszka z mężem, Tomek z partnerką, no i dzieciaki. Śmiechy, rozmowy, jakby nic się nie zmieniło. Ale we mnie gotowało się od tygodni. W końcu odłożyłam widelec i stuknęłam palcami w stół.
– W tym roku nie robię świąt – powiedziałam spokojnie, ale wyraźnie.
Cisza. Nawet mała Zuzia przestała chlipać zupę. Popatrzyli na mnie zdziwieni.
– Nie gotuję. Nie piekę. Nie ma sernika. Koniec z tym.
Tomek uniósł brwi.
– Mamo, żartujesz, prawda?
– Ani trochę. Mam dość stania przy garach. Chcę w tym roku... po prostu odpocząć.
Agnieszka spojrzała na mnie uważnie. W jej oczach przez chwilę zobaczyłam... ulgę?
– Mamo, odpocznij. Przecież możesz sobie w końcu odpuścić. Zrobimy coś innego.
– No jasne, coś wymyślimy – dodał Tomek. – Może zamówimy coś gotowego? Albo spotkamy się u mnie?
Uśmiechali się. Mówili, że rozumieją. Że chcą dla mnie dobrze. A ja... poczułam coś, czego się nie spodziewałam. Ukłucie w sercu. Rozczarowanie. Smutek. „Czyli im wszystko jedno?” – pomyślałam. – „Tak po prostu? Żadnej walki o moje serniki?”. Żadnego: „Mamo, nie możesz!”? Oni się cieszyli, że nie będzie świąt. A ja, która marzyłam o wolnym, nagle zaczęłam czuć, że może jednak wcale nie chciałam tej wolności tak bardzo...
Coś tu nie gra
W poniedziałek poszłam do Zofii, mojej przyjaciółki z bloku obok. Od lat dzielimy się wszystkim – od przepisów na kiszoną rzodkiewkę po plotki o sąsiadach. Usiadłyśmy przy kuchennym stole, kawa parowała, a ja nie wytrzymałam.
– Zośka, wiesz, co im powiedziałam? Że nie robię świąt. Żadnych jajek, żadnego sernika, nic. I wiesz co?
– Co?
– Powiedzieli, że to świetny pomysł. Żebym odpoczęła.
Zofia spojrzała na mnie z rozbawieniem.
– No i super! Wreszcie! Może w końcu coś do nich dotarło!
– A może im po prostu nie zależy? – powiedziałam ciszej. – Myślałam, że będzie bunt. Że ktoś powie: „Mamo, ale jak to? Przecież bez twojego sernika to nie święta”. A tu nic. Jakby im było wszystko jedno.
Zofia wzruszyła ramionami.
– Może nie chcieli cię obciążać. Może wreszcie dojrzeli. Albo… nie doceniali cię wcześniej i teraz nie wiedzą, jak to naprawić.
Siedziałam chwilę w milczeniu. Nagle zrobiło mi się przykro. Przez całe życie myślałam, że jestem niezastąpiona. Że moje święta są dla nich świętością. A teraz?
– A jak mnie nie potrzebują? – spytałam cicho. – Jak się okaże, że mogłam zniknąć z kuchni dziesięć lat temu i nic by się nie stało?
Zofia podeszła, położyła mi dłoń na ramieniu.
– Halina... Może właśnie dlatego teraz powinnaś zniknąć. I sprawdzić, kto naprawdę będzie za tobą tęsknił.
Westchnęłam. Niby miała rację. Ale to nie było takie proste.
Wielkanoc w stylu all inclusive
Czwartek przed świętami. Siedziałam przy kuchennym stole, wertowałam gazetę, choć nic z niej nie czytałam. Cisza w mieszkaniu dzwoniła mi w uszach. Nagle dzwonek do drzwi. Otworzyłam – Agnieszka z Tomkiem. Uśmiechali się szeroko, a Agnieszka trzymała w ręku kopertę.
– Co wy tu...? – zapytałam zaskoczona.
– Mamo, niespodzianka – powiedziała Agnieszka i podaje mi kopertę. – Zamiast sernika... coś dla ciebie.
Otworzyłam. Voucher. Wczasy w Grecji. Santorini. Hotel z widokiem na morze. All inclusive. Patrzyłam i nie wierzyłam.
– Ale… co to ma być?
– Wakacje – powiedział Tomek. – Dla ciebie. Tylko dla ciebie. Zawsze mówiłaś, że chcesz zobaczyć Santorini.
Patrzyłam na nich i czułam, jak coś się we mnie zmienia. Chciałabym się ucieszyć. Naprawdę. Ale nie umiałam.
– Ale ja… ja chyba nie umiem odpoczywać – stwierdziłam cicho.
Agnieszka podeszła i przytuliła mnie.
– Właśnie dlatego musisz spróbować.
Patrzyłam na voucher, na ich twarze, na to, jak się cieszą, i nie wiedziałam, co miałam czuć. Było mi miło. Byłam wzruszona. Ale też… przestraszona. W głowie kołatało mi się tylko jedno pytanie: po co tam pojadę, skoro nie będzie ze mną nikogo, kto potrzebuje mojego sernika? Nie powiedziałam tego na głos. Przytuliłam ich. Powiedziałam „dziękuję”. A potem wróciłam do kuchni. Usiadłam. Patrzyłam na ten kawałek papieru. I nagle poczułam się bardzo samotna.
Samotna palma zamiast święconki
Siedziałam na leżaku pod palmą, z drinkiem w dłoni. Obok mnie basen, w tle słychać było muzykę, a animator zachęcał do porannej gimnastyki w wodzie. Powinnam się cieszyć. W końcu miałam wszystko: słońce, spokój, luksusowy hotel. Ale czegoś mi brakowało. Zamiast robić święconkę, siedziałam pod greckim niebem i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić.
Przysiadła się do mnie seniorka – uśmiechnięta, opalona, z książką w ręce.
– Pani też z Polski? – zagadnęła.
– Tak. Halina jestem.
– Barbara. Pięknie tu, prawda? Ale trochę dziwnie... – uśmiechnęła się. – Zawsze robiłam święta. A teraz czuję się, jakbym coś zgubiła po drodze.
– Ja też. Całe życie w kuchni. Zamiast odpocząć, czuję się… bezużyteczna.
Barbara kiwa głową.
– Bo my, kobiety, tak mamy. Całe życie uczymy się dawać. A jak przychodzi czas, żeby coś wziąć, to nie wiemy jak. Ale wiesz co? Może to też jest część świętowania. Dać sobie chwilę. I przestać być tylko tą od garów.
Uśmiechnęłam się. Nieśmiało. Ale szczerze. Może miała rację. Może nie muszę być potrzebna, żeby być ważna. Wróciłam na leżak. Patrzyłam na morze i powtarzałam sobie w myślach: „To jest mój czas. Moje święta. Moja chwila”. I choć jeszcze nie umiałam się tym w pełni cieszyć, wiedziałam jedno – pierwszy krok już zrobiłam.
Całkiem inne święta
W wielkanocny poranek hotelowa restauracja była pełna gości, a ja siedziałam sama przy stoliku, wpatrzona w jajka na twardo, które smakowały zupełnie inaczej niż te z mojej kuchni. Żadnych mazurków, żadnego żurku. I nagle – dzwoni telefon. Wnuczka.
– Babciu! Tęsknimy! Ale cieszymy się, że odpoczywasz! – mówi z tym swoim śmiesznie poważnym tonem, jakby była dorosła.
– Wiesz, że w Grecji na Wielkanoc też jedzą jajka? – odpowiedziałam z uśmiechem. – I robią takie kolorowe procesje.
– A sernik mają?
– Nie wiem – zaśmiałam się. – Ale chyba nikt tu za nim nie płacze.
Usłyszałam w tle Agnieszkę.
– Mamo, myślimy o tobie. Tomek zrobił pasztet, ja się pomęczyłam z mazurkiem. Nie byłoby świąt bez ciebie, ale wiesz co? Jakoś sobie radzimy.
Głos mi się łamał. Czułam, jak coś ciepłego rozpływa się w środku.
– Wiecie, że tęsknię? Ale pierwszy raz od lat... poczułam się lekka. Jakby ktoś zdjął ze mnie olbrzymi ciężar.
– Babciu, a zrobisz kiedyś jeszcze sernik?
– Może. Ale tylko jeśli pomożesz – powiedziałam z uśmiechem.
– Umowa stoi! – krzyknęła wnuczka.
Skończyłam rozmowę i popatrzyłam na morze. Błękitne, ciche, spokojne. Nagle uświadomiłam sobie, że jestem potrzebna – nie tylko w kuchni. Jestem potrzebna jako ja. Babcia Halina. Nie Halina-robot kuchenny. I po raz pierwszy od lat naprawdę... poczułam Wielkanoc.
Może za rok też nie będzie sernik
Wróciłam do domu w Lany Poniedziałek wieczorem. Na lotnisku nikt na mnie nie czekał, i dobrze – wolałam tę ciszę, chwilę dla siebie, zanim znowu zanurzę się w znajome kąty. Weszłam do mieszkania – pachniało jak zawsze: lawendowym płynem do podłóg i odrobiną starości. Otworzyłam okna i odstawiłam walizkę. A potem zauważyłam coś na stole. Transparent, zrobiony ręką wnuków: „Witamy, babciu! Mamy cię z powrotem!”
Wzruszenie ścisnęło mi gardło. Dzień później cała rodzina wpadła jak burza – z opowieściami, z zakupami, z buziakami. Tomek przyniósł pasztet, Agnieszka mazurka. Ja nie postawiłam na stole nic. I pierwszy raz nikt mi tego nie wypomniał.
– Mamo, opowiadaj – powiedziała Agnieszka. – Jak było?
– Cicho – odpowiedziałam z uśmiechem. – Po kolei. Santorini, morze, święta bez garów... i codzienne spacery w sandałach.
Siedzieliśmy potem razem przy herbacie. Mówili mi, że tęsknili. Że było dziwnie bez mojego stołu, ale też... spokojniej. Że to było dobre doświadczenie – dla nich i dla mnie. I że może za rok – zrobimy święta razem.
– A może znów polecisz do Grecji? – pyta Tomek z uśmiechem.
Popatrzyłam na nich. Na ich zmęczone twarze, na moje ukochane wnuki. I wiedziałam jedno: coś się zmieniło. Nie tylko w nich. We mnie też. Nie muszę być kucharką na etat, żeby być częścią tej rodziny. Mogę być Haliną – czasem zmęczoną, czasem zbuntowaną, czasem odpoczywającą pod palmą. I może za rok... też nie będzie sernika. Ale będzie miłość. A to wystarczy.
Halina, 64 lata
Czytaj także:
- „Zamiast jeść sałatkę z majonezem, na Wielkanoc zjadam włoski deser w Mediolanie. Spędzam święta na własnych warunkach”
- „Mam 60 lat i w końcu czuję, że żyję. Uważaj stolico, bo emerytka z Warszawy idzie się bawić”
- „Moje dzieci myślą, że siwe włosy przeszkadzają mi w myśleniu. Zaczęli mnie traktować jak przedszkolaka”

