Reklama

Nie wiem, co ludzie mają z tą manią oceniania po pozorach. Jak ktoś chodzi w starych butach i mówi, że nie ma „na chleb”, to od razu mu wierzą. I sypią groszem jak z rękawa, bo przecież biednym trzeba pomagać. Tylko że bieda to nie zawsze dziura w portfelu. Czasem to po prostu głupota tych, którzy rozdają kasę na lewo i prawo.

Przyznam się bez bicia — umiem wzbudzać litość. Nie jest to może talent, którym warto się chwalić na imieninach czy przy herbatce u wnuczki, ale... działa. Ludzie się rozczulają, cichaczem podsuwają kopertę, zapraszają na obiad, dają na gaz, na leki, na „coś słodkiego do kawy”. A ja przytakuję, wzdycham, mówię, że ciężko, że emerytura to starczy ledwie na czynsz. A potem odpalam aplikację bankową i patrzę, jak moje oszczędności powoli rosną.

Ale wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Bo nawet najlepszy plan może się posypać, gdy ktoś zacznie za bardzo węszyć. A w tej mojej historii to nie sąsiadka, nie ksiądz i nie ZUS mnie nakryli. Do prawdy doszła moja rodzina — najpierw ten ich niby sprytny „kuzyn detektyw”, potem wnuczka z zacięciem do szpiegowania. I wszystko przez jedno niepozorne SPA i masażystę, co mówił mi „proszę pani” jak do królowej.

Wszystko szło zgodnie z planem

Weszłam do piekarni jak zawsze — powoli, wzdychając cicho, jakby było mi bardzo ciężko..

— Dzień dobry, pani Kalino — uśmiechnęła się Kasia zza lady. — Co podać?

— Dzień dobry, kochana... — Znów westchnęłam. — Tylko ten najtańszy chleb. I może... jedną kajzerkę. Na jutro.

Kasia spojrzała na mnie z troską. Znała mnie od lat. Wiedziała, że „ten najtańszy” oznaczał dla mnie dzień, kiedy w lodówce jest tylko echo. A przynajmniej tak jej się wydawało.

— Pani Kalino... — Uśmiechnęła się ciepło. — Proszę, dziś bez płacenia. Ja postawię. Dobrze?

Zrobiłam minę, jakby mnie to wzruszyło do łez.

— Oj, Kasiu... Ale ja nie lubię, jak ktoś się nade mną lituje... — Pokręciłam głową. — No ale, skoro nalegasz... — Westchnęłam i wzięłam torbę z chlebem, jakbym dźwigała pół świata.

Na ulicy minęłam sąsiadkę, Martę. Oczywiście musiała się zatrzymać.

— Kalina, no chodź tu — rzuciła trochę niecierpliwie. — Mam do ciebie pytanie. Podobno ci kuzyn Michał coś przelewał ostatnio, prawda?

Zmarszczyłam czoło.

— A skąd ty to wiesz? — spytałam podejrzliwie. — Michał czasem da stówkę, jak przyjedzie, ale on sam ledwo wiąże koniec z końcem.

— Ledwo? — Marta uniosła brwi. — On mówił, że ty go ciągle prosisz. Że na leki, na światło...

— Bo jak nie poproszę, to i tak nikt nie zapyta — prychnęłam.

Nie miałam pojęcia, że Michał, ten głupek, coś wygadał. Ne podejrzewałam też wcale, że „spontaniczną wizytę”. A ja właśnie miałam zarezerwowane SPA. I masaż. Taki z gorącymi kamieniami. Za 320 złotych. Ale na razie wszystko szło zgodnie z planem. Wciąż byłam „biedną ciotką Kaliną”.

Zamarłam

Do hotelu weszłam bocznym wejściem, z czapką naciągniętą na uszy i torbą z Biedronki. Nikt się nie domyśli, że pod tym polarem mam koronkowy kostium kąpielowy, na twarzy krem za sto pięćdziesiąt złotych. Taki z wyciągiem z jakichś alg.

W recepcji uśmiechnęłam się do młodej dziewczyny, tej, co zawsze mi mówiła „dobry wieczór, pani Kalino”.

— Dzień dobry, jestem umówiona na masaż ciepłymi kamieniami, a potem jeszcze ta maseczka z glinką... mam w pakiecie — dodałam cicho.

— Oczywiście, pani Kalino, już panią zapisuję. Pokój numer trzy. A masażysta będzie za piętnaście minut. Proszę się rozgościć. — Dziewczyna posłała mi wystudiowany uśmiech.

Nie był to mój pierwszy raz tutaj. Pakiet wykupiłam przez internet, na fejkowe nazwisko, płatność zrobiłam z konta technicznego. Dobrze ukryta transakcja. W końcu nie jestem amatorką.
Rozsiadłam się na leżaku, zakładając ręcznik na ramiona. I wtedy, kątem oka, zobaczyłam kogoś przy oknie. Znajoma sylwetka. Za znajoma. Przez sekundę miałam nadzieję, że to zbieg okoliczności.

— Ciocia Kalina? — usłyszałam. — Co ty tu robisz?

Zamarłam. Michał. Z rozdziawioną gębą i reklamówką z ciastkami.

— A... to... ja... — zaczęłam się jąkać. — Zniżkę miałam! Losowa! Wygrałam voucher w loterii parafialnej!

Michał zmarszczył brwi.

— Voucher? — powtórzył. — A nie mówiłaś wczoraj, że nie masz na prąd?

— No... ale... voucher to nie pieniądze — broniłam się dzielnie. — To tylko papier...

Zrobiłam krok w bok. Może kupi to jak zwykle. Może. Sęk w tym, że żadne z nas nie wiedziało, że nie on jeden mnie obserwuje...

Przełknęłam ślinę

Wróciłam z masażu późnym wieczorem, pachnąca olejkiem eukaliptusowym, z błogością na twarzy i skutecznie uciszonym sumieniem. Ale najgorsze było dopiero przede mną.

W kuchni przy stole siedziała moja wnuczka, Jagoda. Z telefonem w ręku i tym jej bystrym spojrzeniem, w którym więcej było chłodu niż czułości.

— Cześć, babciu — powiedziała z uśmiechem, ale coś w tym uśmiechu mi się nie spodobało.

— O, kochanie — odezwałam się, wymuszając entuzjazm. — Co ty tu robisz tak późno?

— Przyszłam sprawdzić, czy prąd jest. Mówiłaś wczoraj, że może ci odetną. — Spojrzała na mnie znacząco. — Ale jakoś jest, nawet światło w łazience się świeciło.

Przełknęłam ślinę.

— No bo przysłali pismo, że nie odetną — grałam na zwłokę. — Udało się odroczyć. Dziecko, nie uwierzysz, co to za nerwy...

— A wiesz, co jeszcze działa na nerwy? – zapytała, stukając paznokciem w ekran. — Jak przez miesiąc ktoś ci mówi, że ledwo wiąże koniec z końcem, a ty widzisz, jak codziennie zamawia sushi i ma konto na Booking Premium.

Zamarłam.

— Co ty bredzisz? — rzuciłam niby z oburzeniem.

Śledzę twoje płatności, babciu — oznajmiła spokojnie. — Mam twoje dane do logowania. Z czasów, kiedy nie wiedziałaś, jak się logować. I wszystko widzę.

Miałam wrażenie, że podłoga lekko faluje mi przed oczami.

— Jagoda... — wykrztusiłam. — Ja tylko... chciałam trochę lepiej żyć. Ale nie tak, jak ci bogaci z telewizji. Tylko... trochę lepiej.

— A ja, babciu, tylko chciałam ci pomóc — odparła szorstko. — Ale jak ktoś odstawia taki teatrzyk... to nie wiem już, po której jestem stronie.

Wstała i wyszła, zostawiając mnie samą. A to dopiero był początek problemów.

Usiadłam ciężko na krześle

Następnego dnia wszystko mnie drażniło. Jagoda nie odbierała telefonu, Michał milczał. A mnie coś podpowiadało, że oni już rozmawiali. I że ja w tej rozmowie nie wypadłam jak ofiara losu.

Około południa ktoś zadzwonił do drzwi. Założyłam na siebie szybko rozciągnięty sweter i wysunęłam pojedyncze kosmyki z wałków do włosów — żeby było bardziej dramatycznie. Otworzyłam.

— O, Michałku... — westchnęłam. — Przyszedłeś się pożegnać z biedną ciotką?

— Nie. — Popatrzył na mnie chłodno. — Przyszedłem zapytać, ile tak naprawdę masz na koncie.

Zbladłam. Nie spodziewałam się tak bezczelnego pytania.

— Michał, jak możesz! — fuknęłam na niego. — Przecież to moje prywatne sprawy!

— Masz kilkadziesiąt tysięcy złotych oszczędności. A ja ci wysyłałem co miesiąc trzysta złotych, bo mi mówiłaś, że nie masz na lekarstwa! — warknął. – Wiesz, co? To nie o pieniądze chodzi. Tylko o to, że mnie oszukałaś.

— Ale ja... ja naprawdę żyłam skromnie! — przekonywałam go. — To wszystko to są rezerwy na czarną godzinę!

— A masaże za trzysta dwadzieścia złotych to też rezerwa? — wszedł mi w słowo. — I voucher z loterii parafialnej? Jagoda mówi, że sama cię widziała, jak płaciłaś kartą. Taką, którą rzekomo zgubiłaś dwa lata temu.

Usiadłam ciężko na krześle.

— Ja... już sama nie wiem, co mówiłam — szepnęłam.

— To sobie przypomnij — odparł chłodno. — Bo moja cierpliwość się kończy. I chyba nie tylko moja.

Spojrzałam na niego. Jeszcze tydzień temu byłby gotów oddać mi ostatnią stówkę. Teraz patrzył, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu.

Nie jestem jakąś celebrytką...

Cisza w domu była dziwnie nieprzyjemna. Nawet zegar na ścianie tykał jakby z pogardą. Minął dzień, drugi. Nikt nie dzwonił. Nawet sąsiadka Marta, która zwykle pukała po cukier.
Trzeciego dnia przyszła Jagoda. Bez uśmiechu, bez cienia czułości w oczach. Usiadła przy stole naprzeciw mnie i wyjęła telefon.

— Babciu, nie przyszłam się kłócić — oznajmiła. — Mam tylko jedną sprawę. Chcę, żebyś nagrała filmik.

— Filmik? — zdumiałam się.

— Krótkie nagranie, w którym wyjaśniasz wszystkim, że to, co mówiłaś o swojej biedzie, było przesadą — ciągnęła. — Że niczego ci nie brakowało i że dziękujesz wszystkim, którzy ci pomagali.

Zamrugałam.

— Przecież ja nie jestem jakąś celebrytką... — próbowałam zaprotestować.

— Nie jesteś, ale zbierałaś pieniądze od połowy rodziny i paru znajomych z internetu, bo twierdziłaś, że jesteś w kryzysie. Prawie jak influencerka – prychnęła. – Chcesz z tego wyjść z twarzą? To nagramy.

– A jak nie nagram? — rzuciłam przekornie.

– To wtedy ktoś inny wrzuci do sieci twoje płatności z konta — stwierdziła bezdusznie. — Wydatki, których nie powinnaś mieć. I wszyscy to zobaczą. A potem się nie dziw, że ci nikt nie otworzy drzwi na Wigilię.

Siedziałam przez chwilę w milczeniu. Wreszcie sięgnęłam po kubek z herbatą i odstawiłam go z hukiem.

— Wiesz co, Jagoda? Może przesadziłam. Ale każdy w tej rodzinie udaje — wybuchłam. — Ty, że jesteś bez winy. Michał, że robi to wszystko z dobroci serca. A ja? No cóż... Może tylko za dobrze mi to szło.

Włączyłam nagrywanie w telefonie i spojrzałam w obiektyw.

– No to proszę bardzo — rzuciłam, zadzierając dumnie brodę. — Niech będzie teatr do końca.

W tej grze wygrałam

Filmik poszedł w świat. Dwa dni później miał więcej odsłon niż ciasta tych sławnych kulinarnych celebrytów i hitowe nagrania ze słodkimi kotkami. Komentarze? Były różne. Jedni pisali „staruszka chytra jak lis”, inni, że „żal babci, bo pewnie samotna”. Kilku obcych nawet mnie broniło. „Każdy kombinuje jak może” – napisał ktoś. I to było najbliższe prawdzie.

Rodzina milczała. Michał przestał przelewać kasę. Jagoda znów zniknęła. Nawet sąsiadka Marta omijała mnie na schodach, udając, że patrzy w telefon. I wcale nie miałam z tym problemu. W końcu przestałam udawać. Zaczęłam chodzić normalnie ubrana. Włożyłam nowe buty — te skórzane, co leżały w szafie od dwóch lat. Kupiłam kawę na wynos i siadłam na ławce w parku. Ot, jak człowiek, co nie musi już grać „nędzy i rozpaczy”.

Po jakimś czasie przysiadł się do mnie starszy pan.

— Dzień dobry. Pani Kalina, prawda? — Zerknął na mnie z ukosa. — Z tego internetowego filmiku?

— Zgadza się — uśmiechnęłam się. — Lokalna gwiazda.

— Wie pani... Może to było trochę... nie w porządku — przyznał. — Ale szczerze? Dobrze pani wyglądała na tym masażu. Jakby pani sobie przypomniała, że życie to nie tylko rachunki.

— Może i tak — westchnęłam. — Tylko ludzi boli, jak im się pokazuje, że ktoś lepiej żyje, niż im się wydaje.

— Boli ich, że pani jest sprytniejsza — roześmiał się. — I że mają mniej odwagi, żeby zrobić to samo.

Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Bo czy naprawdę trzeba być biednym, żeby zasługiwać na pomoc? Nie wiem. Ale wiem jedno: w tej grze wygrałam. Nawet jeśli zostałam sama. Bo ja nie gram — ja reżyseruję.

Kalina, 68 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama