Reklama

Gdy poznałam Michała, zachwyciłam się jego pewnością siebie i przedsiębiorczością. Emanował nimi na każdym kroku. Imponowało mi to, ile miał planów, ile pomysłów na siebie. Bardzo różnił się od chłopaków, których znałam ze swojej małej mieścinki. Tamtym zależało tylko na tym, żeby zarobić na chleb i piwo, a potem całe dnie spędzać na kanapie przed telewizorem lub, ewentualnie, na ławce pod blokiem, grając w karty. Michał był ich zupełnym przeciwieństwem i chyba dlatego się w nim zakochałam.

Reklama

Obiecywał mi cały świat

Nie musiał długo o mnie zabiegać, szybko zgodziłam się za niego wyjść. Urzekł mnie wizjami tego, jakie życie mi zbuduje.

O nic nie będziesz się musiała martwić, Basia – obiecywał. – Będziesz miała piękny dom, całą szafę ubrań, egzotyczne wakacje. Co tylko będziesz chciała!

Nigdy nie byłam materialistką, więc to nie o przedmioty czy pieniądze mi chodziło. Najważniejsze było dla mnie poczucie bezpieczeństwa, które (jak myślałam) da mi Michał. Był mężczyzną, który chciał wziąć odpowiedzialność za mnie i za naszą przyszłą rodzinę, takim, który nigdy nie dałby mi zrobić krzywdy, takim, który zrobiłby wszystko, co tylko się da, żeby nasze życie było pozbawione trosk. A przynajmniej tak wtedy myślałam.

Wkrótce po ślubie, Michał postanowił zrealizować plan, o którym mówił już od dawna: chciał założyć restaurację. O gotowaniu, co prawda, nie miał pojęcia, ale to nie grało dla niego większej roli.

– Będę miał od tego ludzi. Zatrudnię kucharza, pomocników, dostawcę, kelnerów, a sam będę właścicielem i managerem. Tu potrzeba osoby, która zna się na biznesie, a nie na przyprawach – tłumaczył mi.

Zgodziłam się, jak ze wszystkim, co mówił. W ogóle nie miałam w zwyczaju się z nim spierać. Szybko uznałam, że Michał wie wiele więcej ode mnie, więc nawet nie próbowałam wchodzić z nim w dyskusję o rzeczach, o których nie miałam pojęcia. A on nie wyprowadzał mnie z tego przekonania.

– Nie zaprzątaj sobie tym swojej ślicznej główki, kochanie – mawiał, gdy dopytywałam, jak przeliczył rentowność biznesu i jakie obroty musi robić restauracja, żebyśmy na tym zarabiali.

Pierwsze problemy przyszły dość szybko. Ale oczywiście, zdaniem Michała, nie miały prawa leżeć po jego stronie.

– Ludzie chcą za dużo pieniędzy! Ile powinien zarabiać taki kucharz? Bez przesady, rozbić kotleta to każdy głupi umie! A pokroić marchewkę? Faktycznie, wielkie mi co – drwił, choć w środku kipiał z wściekłości i frustracji.

Przeszło mi wtedy przez myśl, żeby powiedzieć mu, że gdyby to było takie proste, to przecież sam by to robił. Poza tym, kucharz stanowi absolutną podstawę restauracji i raczej powinien być doceniany finansowo. Ale nie powiedziałam. A problemów było coraz więcej – i nadchodziły lawinowo.

Zupełnie nie radził sobie z biznesem

Michał coraz częściej przychodził do domu zły i sfrustrowany. W którymś momencie praktycznie zażądał ode mnie, żebym rzuciła pracę, żeby pomóc mu w restauracji.

– Na co ci ta robota? Nawet nie zarabiasz tam porządnych pieniędzy. Pomóż mi w knajpie, to nie dość, że zaoszczędzę na kolejnym pracowniku, to finalnie zarobimy znacznie więcej niż ta twoja marna pensja w szkole – zachęcał, choć właściwie bardziej mnie obrażał, niż zagrzewał do pomocy.

– Michał, ale ja bardzo lubię moją pracę. Może i nie przynosi wielkich pieniędzy, ale mam z niej sporą satysfakcję – odpowiedziałam nieśmiało.

Obraził się wtedy na dwa dni.

– Daj spokój, nie daj się. On ci po prostu zazdrości, bo masz w życiu coś, w czym jesteś dobra, a jemu nic nie wychodzi – powiedziała mi wtedy przyjaciółka, której wyżaliłam się z naszej kłótni.

– Ale faktycznie, może powinnam jednak odpuścić jakieś swoje ambicje i przełożyć całą energię na restaurację? W końcu to mój mąż... – głowiłam się.

– Uważam, że to błąd. Ale zrobisz, jak będziesz chciała – odparła Hania.

Właściwie nie miałam wyboru: gdy tylko Michałowi przeszły fochy, znowu zaczął wywierać na mnie presję, żebym dołączyła do zespołu w restauracji. W końcu uległam. Niestety, wystarczyło mi zaledwie kilka miesięcy pracy w tym miejscu, żeby otrzeźwieć i zrozumieć, że mój mąż nie ma pojęcia o prowadzeniu biznesu. A co gorsza, jest dla swoich pracowników nieprzyjemny, niesprawiedliwy i zwyczajnie nieprofesjonalny.

Oczywiście, i dla mnie wkrótce się taki stał.

– Baśka, w domu potrafisz gar umyć, a tutaj nie? Ma lśnić, w końcu ludzie z tego jedzą – rugał mnie.

Znosiłam te upokorzenia z anielską cierpliwością. Wtedy jeszcze wierzyłam, że im bardziej się przyłożę, tym większe będą efekty naszej wspólnej pracy – mimo wszystko. Ale któregoś dnia sprzątając restaurację, a wraz z nią małe biuro męża, natrafiłam na dokumenty. Wynikało z nich jasno, że knajpa nie przynosi absolutnie żadnych zysków. Przeciwnie, Michał tonął w długach, stale pompując kolejne pieniądze w biznes, który nie miał prawa działać.

Nie mogłam tak dłużej

Tamtego dnia w końcu zebrałam się w sobie i postawiłam się mężowi.

– Michał, to nie przetrwa. Zamknij ten biznes, dopóki jeszcze nie zbankrutowałeś. Wymyślisz coś innego – namawiałam go.

Jak w ogóle śmiesz we mnie wątpić?! Świetna z ciebie żona! Powinnaś chyba mnie wspierać, a ty, nie dość, że grzebiesz w moich prywatnych rzeczach, to jeszcze mnie upokarzasz! – wrzeszczał.

– Obydwoje tam pracujemy, więc to nie są twoje prywatne rzeczy. Ten biznes dotyczy też mnie, nas. Przecież już teraz masz długi. Rzuć to, zanim kompletnie w nich utoniemy – błagałam.

Odsunął się ode mnie, po czym zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów.

– To nie ma sensu – warknął po chwili milczenia.

– Właśnie o tym mówię... Znajdziesz sobie coś innego, nie przejmuj się.

– Nie, mówię o nas, Baśka. Nie będę sobie marnował życia z kobietą, która nie potrafi we mnie uwierzyć – wycedził.

W tamtym momencie jeszcze w to nie wierzyłam. Myślałam, że to tylko eskalacja kłótni, że Michał się uspokoi i w końcu oprzytomnieje i zrozumie, że mam rację. Ale nie. Tamtego wieczoru zebrał swoje rzeczy i nie wrócił na noc. Nie wrócił też następnego dnia, ani następnego, ani następnego. Przestał odbierać ode mnie telefony, chociaż nagrywałam mu błagalne wiadomości i pisałam do jego znajomych, żeby jakkolwiek się z nim skontaktować. Mąż z dnia na dzień zupełnie się ode mnie odciął. A miesiąc później otrzymałam pozew rozwodowy.

Wykorzystał mnie bez skrupułów

Przez pierwsze dwa tygodnie płakałam. A potem, któregoś dnia, po prostu wstałam i postanowiłam, że wystarczająco długo znosiłam upokorzenia i umniejszanie. Podpisałam papiery rozwodowe. Nie zamierzałam robić żadnych problemów w sądzie. Przeciwnie, dosyć szybko (choć z pomocą przyjaciółek) zrozumiałam, że rozstanie z narcystycznym mężem jest najlepszym, co kiedykolwiek mnie spotkało.

Udało mi się wrócić do starej pracy, która może nie przynosi mi kokosów, ale wystarcza na spokojne, samodzielne życie. Dziś jestem rok po rozwodzie i mam się lepiej niż kiedykolwiek. Awansowałam na wicedyrektor szkoły i spełniam się w tym, co robię.

A Michał? No cóż, wieści szybko się rozchodzą. Dowiedziałam się, że zaledwie miesiąc po naszym rozstaniu znalazł sobie inną. A może był z nią jeszcze, jak byliśmy razem? Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Bawi mnie jednak, kiedy pomyślę sobie, że mógł ją uwieść na opowieści o swoim świetnie prosperującym i rozwijającym się biznesie. Znam go – na pewno nie omieszkał tak tego przedstawić.

Wiem, że restauracja dalej jest otwarta, ale ma coraz gorszą opinię w mieście. Ludzie nie chcą tam przychodzić, a lokal przez większość czasu świeci pustkami.

– Ostatnio wpadłam tam kupić szybko butelkę wina na wynos – opowiadała ostatnio w pokoju nauczycielskim jedna ze stażystek. – Nie miałam czasu, a w sklepie akurat mieli przerwę. Za ladą stała jakaś lala, na którą pokrzykiwał szef. Aż mi było dziewczyny żal. Okropne miejsce!

Młodziutka nauczycielka chyba nie miała świadomości, że mówi o moim byłym mężu. Może to i lepiej. Dzięki temu nie musiałam tłumaczyć, dlaczego zupełnie znienacka wybuchłam szczerym, absolutnie niekontrolowanym śmiechem.

Basia, 35 lat

Reklama

Czytaj także:
„W łaski teściowej było trudniej się dostać niż do samego nieba. Przeszłam piekło, bo klepałam schabowe inaczej niż ona”
„Nie wydaję kasy na perfumy, bo w domu czuć pieniądz. Okazało się, że nasze życie sponsoruje ktoś całkiem inny”
„Byłam pewna, że chłopak oświadczy się w Walentynki. Pierścionek, który trzymałam w dłoni, nie był dla mnie”

Reklama
Reklama
Reklama