„Zazdrościłam koleżance obrotnego męża i kasy. Chciałam ją naśladować, dopóki nie okazało się, że wszystko zmyśliła”
„Wyglądali jak z żurnala: modnie ubrani, z drogim sprzętem narciarskim. Nikt by nie pomyślał, że to zwykła rodzina, która mieszka w bloku i handluje na bazarze! – Skąd oni na to wszystko biorą? On ma jakiś tam warsztat, ale przecież z tego warsztatu też nie może wyciągać kokosów. A jednak żyją jak królowie – mówiłam Mariuszowi”.

Marlena jedzie z rodziną w góry. Trzygwiazdkowy pensjonat, lekcje nart dla dzieci, sauna, basen – musiałam mówić coraz głośniej, żeby przekrzyczeć warkot piły, którą Mariusz włączył chyba przede wszystkim po to, żeby mi zrobić na złość.
– I co z tego? – usłyszałam mało entuzjastyczny głos męża. – Niech sobie jedzie! Widzisz, że mam coś do zrobienia! Klient czeka!
– Mariusz, czy ty naprawdę nic nie rozumiesz?! – stanęłam naprzeciwko niego i zdecydowanym gestem wyłączyłam hałasujące urządzenie. – Co to znaczy: „Niech sobie jedzie”?! Nam się też coś od życia należy!
– Nie stać nas na to – odburknął Mariusz, ale znał mnie wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że tak łatwo się nie wykpi.
Chciałam czegoś więcej od życia
Ziarno zostało zasiane. Teraz tylko musiałam wracać do tematu wystarczająco często i naciskać. To był na niego jedyny sposób.
Czasami nie miałam już siły do tego człowieka. Czy to naprawdę jest takie dziwne, że chciałabym żyć jak inni ludzie?! Ubrać się lepiej, odpocząć, czasami gdzieś wyjechać… To chyba normalne, prawda?!
Owszem, Mariusz miał trochę racji, że wcześniej nie odczuwałam takich potrzeb. Kilka pierwszych lat po ślubie żyliśmy bardzo skromnie. Urządzaliśmy mieszkanie, kupiliśmy samochód. Na pewno nie pomagało nam to, że utrzymywaliśmy się tylko z pensji męża. Ale odkąd dwa lata temu zaczęłam handlować w budce na bazarku, zarobiłam trochę grosza i moje spojrzenie na życie mocno się zmieniło. Niewątpliwy wpływ na to miał fakt, że poznałam Marlenę.
Ona ma budkę kilka metrów od mojej. Ubrania, torebki, dodatki. Początkowo łączyły nas głównie relacje zawodowe. A to pożyczyłam od koleżanki kilka złotych, żeby wydać klientowi resztę, a to ona przyniosła mi gorącą kawę w zimny dzień, a to ja odwdzięczyłam się ciastem. Nawet się nie spostrzegłam, jak zaczęłyśmy rozmawiać nie tylko o pracy. Szybko okazało się, że mamy więcej wspólnego, niż początkowo myślałam.
Koleżanka żyła jak królowa
Ona, tak jak ja, była mężatką i miała dwóch synów. Ale już podejście do życia nas różniło:
– Zawsze będzie sobie wszystkiego odmawiać? – śmiała się, kiedy skrępowana tłumaczyłam kolejny raz, że nie mogę wyjść z nią po południu na kawę do galerii, bo tam jest drogo, a ja ciułam każdy grosz.
– I co, do grobu to ze sobą zabierzesz? A twoje dzieci co zapamiętają? Matkę, która wiecznie jak nie utyrana w pracy, to lata po domu ze szmatą do podłogi? Tak chcesz je wychować? Też tak kiedyś myślałam, ale teraz z mężem korzystamy z życia. Kto wie, ile nam go zostało. Tylko popatrz, gdzie ostatnio byliśmy…
I pokazywała mi w telefonie zdjęcia. Fakt, było na co popatrzeć. Latem egzotyczne kraje, hotele z palmami, luksusowe baseny. Zimą ośnieżone stoki, na których tle błyszczały lśniąco białe uśmiechy Marleny i jej rodziny. Wyglądali jak z żurnala: modnie ubrani, z drogim sprzętem narciarskim. Nikt by nie pomyślał, że to zwykła rodzina, która mieszka w bloku i handluje na bazarze!
– Skąd oni na to wszystko biorą? On ma jakiś tam warsztat, ale przecież z tego warsztatu też nie może wyciągać kokosów. A jednak żyją jak królowie – mówiłam Mariuszowi.
Zazdrościłam jej
Niby nie wyrażałam tego na głos, jednak w każdym moim słowie pobrzmiewała zazdrość. Przekaz był jasny: „Ja też bym tak chciała!”. Dlaczego inni ludzie, szczególnie Marlena i jej rodzina, mogli czerpać z życia garściami, a my gnieździliśmy się w klitce w bloku, a jedynym miejscem, które odwiedzaliśmy w wakacje, była działka mojej siostry na wsi? Najwyższy czas z tym skończyć!
Kilka dni później Marlena zajrzała do nas po drodze na bazarek i pokazała mi zdjęcia w telefonie, tym razem z weekendu:
– Gdzie byliście? Wygląda fantastycznie! – wpadłam w zachwyt na widok okazałego jachtu. – Nie mów, że to wasza łódka!
– Aaa to? – Marlena uśmiechnęła się, jakby piękna żaglówka była czymś, co widuje się codziennie – To nic takiego. Znajomy ma jacht, zaprosił nas na weekend nad jezioro. Wiesz, zwykła impreza. Mama Bartka zrobiła nam chleb ze smalcem, nie ma to jak swojski chlebek. Nawet sushi specjalnie nie poszło przy takich smakołykach. A ty co robiłaś?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nagle zdałam sobie sprawę, że moje życie jest jałowe, puste, nic się w nim nie dzieje. „Nawet sushi nie poszło przy takich smakołykach”?! Ja nigdy w życiu nie jadłam sushi, a w weekendy sprzątałam albo pieliłam działkę!
– Nic specjalnego – próbowałam się uśmiechnąć. – Sprzątałam mieszkanie.
– Kiedyś trzeba odpocząć. Od wiecznego zatroskania robią się zmarszczki – Marlena pogładziła się po idealnie gładkiej twarzy.
Co jak co, ale zatroskana to ona na pewno nie była. Mogła mówić, co chce, ale byłam pewna, że ta cera też nie jest zasługą wyłącznie zdrowej diety i ćwiczeń, jak utrzymywała. Musiała odwiedzać gabinety medycyny estetycznej. Nic dziwnego, że klienci lgnęli do niej jak pszczoły do miodu, a mój kram świecił pustkami! Z zazdrości rozbolał mnie brzuch.
Mąż mnie nie rozumiał
– Tak dłużej nie może być! – krzyknęłam wieczorem do Mariusza. – Zróbmy coś w weekend, zabierz mnie gdzieś!
– Możemy jechać na wieś do mojego brata – zaproponował mąż. – Ma bić prosiaka, akurat nam się trochę mięsa dostanie.
– Nie chcę cały weekend zajmować się sprawianiem prosiaka od twojego brata – warknęłam, coraz bardziej wściekła.
Najwyraźniej Marlena miała rację… Nie dbałam o siebie, więc nic dziwnego, że Mariusz widział we mnie głównie służącą i gosposię. „A może kobiety szuka gdzie indziej?“ – przemknęło mi przez głowę. Spojrzałam na męża struchlała. Czas ratować swoje małżeństwo, dopóki jeszcze jest co!
W końcu miałam się, czym pochwalić
– To już postanowione. Wyjeżdżamy na weekend! –zakomenderowałam.
Mariusz usiłował protestować, ale nie dałam się tak łatwo zbyć. Tym razem dopięłam swego. Chodziło o naszą wspólną przyszłość.
Weekend w ośrodku SPA był wyjątkowo udany. Wydaliśmy wprawdzie na niego lwią część naszych oszczędności na wakacje, ale nie zamierzałam się teraz tym przejmować.
W końcu miałam coś, czym mogłam pochwalić się przed Marleną! Następnego dnia, gdy tylko otworzyłam swoje stoisko na targu, podbiegłam do koleżanki z telefonem:
– Wyobraź sobie, że Mariusz wpadł na pomysł romantycznego weekendu i zaprosił mnie do SPA. Taki romantyczny ten mój mąż po tylu latach małżeństwa! – paplałam.
Nie mogło mi się wydawać: Marlena, chociaż usiłowała robić dobrą minę do złej gry, z trudem skryła zawiść.
– Teraz modne są weekendy na łonie natury, do SPA się już nie jeździ – marudziła, ale to nie mogło przyćmić mojej radości.
Czułam, że tym razem to ja jestem górą. Udało mi się przebić Marlenę!
Miałam pretensje do męża
Mój triumf nie trwał długo – dwa tygodnie później koleżanka pokazała mi zdjęcia z pobytu w znanym centrum rozrywki w Danii:
– Postanowiłam dać chłopcom trochę radości. Byli zachwyceni! – śmiała się rozanielona, a ja poczułam w sercu ukłucie zazdrości.
Już sobie wyobrażałam swoich synów, jak szaleją na tych wszystkich atrakcjach! Jednak, niestety – cena takiego wyjazdu zdecydowanie przekraczała nasze możliwości. Przynajmniej na razie.
– Gdybyś się postarał, mógłbyś zarabiać więcej – ciosałam mężowi kołki na głowie.
– Dziewczyno, czego ty ode mnie chcesz? – mój mąż rozłożył bezradnie ręce.
Głęboko westchnął i zrobił mi wykład:
– Wracam po dziesięciu godzinach z roboty, jeszcze coś dłubię dla klientów w garażu, żeby dorobić, a tobie ciągle mało!
– Gdybyś więcej zarabiał, mógłbyś zabrać nas na weekend do takiej chociażby Danii. Marlena i jej mąż…
– Marlena i Marlena! – krzyknął wtedy Mariusz. – Mam dość słuchania o tej babie, która robi ci wodę z mózgu! Kategorycznie zabraniam ci wspominać o niej w naszym domu! Nie żeniłem się z Marleną, tylko z Elą, i chciałbym, żeby moja żona nie była jedynie kopią tamtego nienasyconego babska!
Nie mogłam już tego słuchać
Mariusz bardzo rzadko podnosił głos i dlatego jego wybuch, nie powiem, zrobił na mnie wrażenie. Przez kilka kolejnych dni bardzo się pilnowałam, żeby nie wspominać o koleżance z bazaru. Ale po tygodniu okazja sama się nadarzyła:
– Jedziemy w góry! – krzyknęła Marlena z samego rana.
Miała na sobie nowe futerko w najmodniejszych w tym sezonie barwach i wysokie kozaki. Wyglądała jak milion dolarów
– Cudownie, nie? To prawdziwa okazja… – szczebiotała podekscytowana.
Momentalnie zasypała mnie informacjami o wygodach oferowanych przez luksusowy pensjonat. Tego było dla mnie już za wiele! Poczułam, jak pod powiekami zbierają mi się łzy. „Czemu wyszłam za takiego nieudacznika jak Mariusz, a nie na przykład za męża Marleny?“ – pomyślałam z żalem.
Znów chciałam jej dorównać
Tego wieczoru, mimo danej sobie kilka dni wcześniej obietnicy, postanowiłam tak długo zadręczać Mariusza, aż zgodzi się na nasz wyjazd w góry.
– Dzieci muszą się nauczyć jeździć na nartach. Jeśli nie teraz, to kiedy? – nawet nie zdawałam sobie sprawy, że powtarzam słowo w słowo to, co mówiła do mnie Marlena. – I ta sauna, i …
– To ile ten wyjazd kosztuje? – wszedł mi w słowo Mariusz. – Dostanę trochę dodatkowej gotówki za tę stolarkę – machnął ręką w stronę urządzenia, które z samozaparciem naprawiał przez ostatnie tygodnie. – Myślałem, żeby zainwestować w nowe drzwi, ale jeśli tak ci zależy na tym wyjeździe…
– Jesteś kochany! Najlepszy na świecie! – krzyknęłam, rzucając się mężowi na szyję.
I tak oto znaleźliśmy się w polecanym przez Marlenę pensjonacie.
To było dziwne
Nasz wyjazd trzymałam do ostatniej chwili w tajemnicy przed koleżanką, choć muszę przyznać, że nie było mi łatwo. Chciałam jednak zobaczyć jej minę, gdy ujrzy nas w jadalni oświetlonej blaskiem kominka!
Niestety, ku mojemu rozczarowaniu – Marleny w pensjonacie nie było.
– Może się rozchorowali? – Mariusz podsunął mi logiczne wytłumaczenie.
To było możliwe, ale coś mi tu nie grało. Przecież widziałam Marlenę dzień wcześniej na bazarze, zdrową jak ryba…
– Czy wiedzą państwo, dlaczego nie przyjechali państwo T.? To moi przyjaciele, mieliśmy się tu spotkać – wymieniłam w recepcji nazwisko Marleny, dziwiąc się, jak gładko to kłamstwo przeszło mi przez gardło.
Recepcjonistka wyglądała na zdumioną:
– Wszyscy zapowiadani goście się zgłosili, proszę pani. Mamy szczyt sezonu – wyjaśniła. – Sprawdzę, czy była taka rezerwacja.
Po kilku minutach podniosła głowę sprzed monitora i uśmiechnęła się przyjaźnie:
– Tak jak myślałam. Takie osoby nie rezerwowały pokoju w naszym pensjonacie. Musieli państwo pomylić nazwę. Przykro mi.
Osłupiałam. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Byłam pewna, że nie Marlena mówiła właśnie o tym pensjonacie! Przecież specjalnie zapisałam nazwę, którą mi podawała…
Cały pobyt upłynął nam w fantastycznej atmosferze. Już następnego dnia zapomniałam o Marlenie i o jej planach. My mieliśmy swoje życie i swoje zimowe wakacje. Dzieciom doskonale szła nauka jazdy na nartach, my dużo chodziliśmy i raczyliśmy się specjałami lokalnej kuchni. Aż żal było wyjeżdżać.
Nie wierzyłam własnym oczom
Zrobiłam mnóstwo zdjęć, żeby je pokazać koleżance, jak tylko wrócę. Od razu pierwszego dnia podbiegłam do jej stoiska:
– Żałuj, że nie byłaś… – zaczęłam z wypiekami na twarzy, ale Marlena mi przerwała:
– Na pewno masz fantastyczną historię o jakiejś rodzinie na wsi albo działce u kuzynów, ale naprawdę powinnaś raz pojechać na prawdziwe wczasy. Byliśmy w tym pensjonacie, o którym ci mówiłam. I naprawdę wypoczęliśmy. Sama zobacz!
Marlena miała w telefonie zdjęcia z pensjonatu, w którym w ogóle nie była!
– A kiedy wy tam byliście? – spytałam drżącym głosem.
Przez chwilę miałam nadzieję, że całą sytuacja się wyjaśni i Marlena poda mi po prostu inny termin. Ale moja nieświadoma niczego koleżanka po prostu wskazała termin, w którym ja byłam w tym miejscu z rodziną!
Kłamała jak najęta
Jakby tego było mało, Marlena pogrążała się coraz bardziej. Na jej zdjęciach stoki były gołe, gdzieniegdzie sztucznie naśnieżane. Tymczasem każdy, kto był tam w tym roku, wiedział, że śnieg wyjątkowo dopisał… Nie miałam pojęcia, co o tym myśleć, ale tylko przez chwilę.
Bo po kilkunastu sekundach prawda uderzyła mnie w głowę jak obuchem. Marlena wcale nie była w tych wszystkich miejscach. Ona po prostu znajdowała zdjęcia kurortów i hoteli w internecie – i wstawiała w nie zdjęcia swoje i swojej rodziny! Po co to robiła? Może to był dla niej jedyny sposób, żeby się dowartościować? Może dzięki temu, dzięki przechwalaniu się, co cudownego zrobiła – czuła się lepiej?
Przez krótką chwilę chciałam Marlenie to wszystko wygarnąć. Chciałam krzyknąć: wiem, że mnie oszukałaś, a ja tam byłam naprawdę, patrz i zazdrość, tak jak ja zazdrościłam tobie! Ale wystarczył moment, żebym zrozumiała, że to nie przyniesie mi satysfakcji.
Ja jestem w swoim życiu szczęśliwa. Mariusz mnie kocha, jest pracowity, stara się zarobić nawet na nasze zachcianki.
Kto wie, jaki naprawdę jest mąż Marleny… Musi tam nie być różowo, skoro ona tak bardzo stara się upiększyć swoje życie. Schowałam własny telefon do kieszeni i uśmiechnęłam się:
– Na pewno było fantastycznie. Pokażesz mi zdjęcia? – powiedziałam więc, podejmując grę, tym razem bez cienia zazdrości
Czytaj także: „Zdaniem teścia nie umiem nawet urodzić dziecka. Powinnam cierpieć, bo tak jest zapisane w Piśmie”
„Dla męża byłam popychadłem i w końcu mnie zdradził. Mina mu zrzedła przy rozwodzie, gdy zobaczył mnie lżejszą o 20 kg”
„Na 40. rocznicę ślubu rodzice dostali prezent, który zniszczył ich małżeństwo. Tego nikt się nie spodziewał”

