Reklama

Czasami wydaje się, że znamy drugą osobę na wylot. Tak było w moim przypadku – ufałem swojej żonie bezgranicznie. Przeżyliśmy razem kilkanaście lat, budując coś, co wydawało się solidne i niepodważalne. Ona była moim wsparciem, a ja jej opoką. Śmialiśmy się razem, płakaliśmy razem, podejmowaliśmy decyzje razem. Nigdy nie podejrzewałem, że pod tym wszystkim może kryć się coś więcej. Nawet gdy pojawiały się małe rysy, szybko je zagłuszałem codziennością i przekonaniem, że każdy ma swoje sekrety. Ale prawda... prawda, gdy w końcu ją odkryłem, była jak uderzenie obuchem w głowę. I zmieniła wszystko.

Na dobre i na złe

Życie z Martą było na pozór zwyczajne. Byliśmy parą, która lubiła spokój i rutynę. Mieliśmy swoje rytuały – poranna kawa, niedzielne spacery po parku, wieczorne rozmowy o wszystkim i o niczym. Była ciepła, serdeczna, zawsze potrafiła mnie uspokoić, gdy świat walił mi się na głowę. Gdyby ktoś mnie zapytał, powiedziałbym, że byliśmy szczęśliwi. Pamiętam, jak pewnego wieczoru wróciłem późno z pracy. Zastałem Martę w kuchni, w szlafroku, z filiżanką herbaty w dłoniach.

– Gdzieś ty się podziewał, kochanie? – zapytała z uśmiechem.

– Miałem awarię w biurze. Musiałem zostać dłużej – westchnąłem. – Wszystko w porządku?

– Tak, wszystko dobrze – odparła, ale w jej oczach przemknęło coś dziwnego. Może zmęczenie? Może ukryte zmartwienie? Wtedy jeszcze nie przywiązałem do tego wagi.

Zawsze ufałem Marcie. Kiedy mówiła, że spotyka się z koleżankami, kiwałem głową. Kiedy mówiła, że musi zostać dłużej w pracy, nie zadawałem pytań. Przecież każdy związek opiera się na zaufaniu, prawda?

– Pójdziemy w sobotę na kolację? – zaproponowała nagle. – Tak dawno nie byliśmy nigdzie sami.

– Jasne. Już się cieszę – odparłem, szczerze zadowolony.

Nie wiedziałem, że za tą propozycją kryje się coś więcej. Coś, co wkrótce miało rozsadzić nasz spokój od środka.

Drobne niepokoje

Kolacja była naprawdę udana. Siedzieliśmy w naszej ulubionej włoskiej knajpce, śmiejąc się i rozmawiając jak dawniej. Gdy Marta się uśmiechała, jej oczy błyszczały tym samym światłem, które tak bardzo kochałem. Zamówiliśmy wino, świętowaliśmy swoje towarzystwo, jakbyśmy chcieli zapomnieć o całym świecie.

– Cieszę się, że tu jesteśmy – powiedziała, muskając moją dłoń.

– Ja też. Potrzebowałem tego – odpowiedziałem, ściskając jej palce.

Przez chwilę czułem się jak na początku naszej znajomości. Jednak kiedy Marta poszła do łazienki, jej telefon, zostawiony na stole, zawibrował. Spojrzałem odruchowo – pojawiła się wiadomość. Tylko jedno słowo: „Tęsknię”. Próbowałem sobie to wytłumaczyć. Może jakaś koleżanka? Może głupi żart? Odepchnąłem od siebie złe myśli. Przecież ufałem Marcie. Zawsze ufałem.

Kiedy wróciła, spojrzałem na nią inaczej. Jakby coś się zmieniło, choć nie potrafiłem jeszcze powiedzieć co.

– Wszystko w porządku? – zapytała, pochylając się nad stolikiem.

– Tak, oczywiście – skłamałem szybko. – Po prostu się zamyśliłem.

Nie chciałem jej niepokoić. Sam wolałem nie drążyć. Przecież każdy ma prawo do swoich przyjaciół, do prywatnych rozmów. A jednak... tego wieczoru wróciliśmy do domu w ciszy, której wcześniej między nami nie było. Leżąc w łóżku obok niej, czułem, że po raz pierwszy coś stanęło między nami. Coś nieuchwytnego.

Rozpocząłem poszukiwanie prawdy

Przez kilka następnych dni próbowałem zachowywać się normalnie. Śmiałem się na siłę, żartowałem, całowałem Martę na dobranoc. Ale gdzieś pod skórą czułem narastający niepokój. Widziałem, jak wychodziła częściej niż zwykle, czasem wracała późno, z roztargnionym uśmiechem.

– Spóźniłam się, przepraszam – mówiła, zdejmując płaszcz. – Spotkanie się przeciągnęło.

– Nic się nie stało – odpowiadałem, choć w środku gotowałem się z bezsilności.

Próbowałem sobie wmówić, że przesadzam. Że po tylu latach to normalne, że ludzie potrzebują trochę przestrzeni. Ale im bardziej starałem się racjonalizować sytuację, tym bardziej coś mnie uwierało.

Pewnego wieczoru, gdy Marta brała prysznic, sięgnąłem po jej telefon. Nigdy wcześniej tego nie robiłem. Dłonie trzęsły mi się tak bardzo, że ledwo potrafiłem odblokować ekran. W wiadomościach odnalazłem korespondencję podpisaną inicjałem „K”. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe.

– Tęsknię za tobą – pisał K. – Chciałbym cię zobaczyć jeszcze dziś.

A jej odpowiedź?

– Ja też. Tylko muszę coś wymyślić.

Usłyszałem szum wody w łazience i szybko odłożyłem telefon na miejsce. Stałem jak sparaliżowany pośrodku salonu. Kto to był? Kim był K.? Próbowałem sobie przypomnieć wszystkich jej znajomych, ale żadna twarz nie pasowała. Kiedy Marta wyszła z łazienki, spojrzała na mnie czujnie, jakby coś przeczuwała.

– Wszystko w porządku? – zapytała.

– Tak, jasne – wymusiłem uśmiech.

Ale od tego momentu już wiedziałem: muszę dowiedzieć się prawdy. Nawet jeśli miała mnie ona zmiażdżyć.

Świat wywrócony do góry nogami

W kolejnych dniach czułem się jak aktor w kiepskim przedstawieniu. Udawałem, że wszystko jest jak dawniej, choć każdy gest Marty, każdy jej uśmiech, wydawały mi się fałszywe. W pracy nie mogłem się skupić. W domu chodziłem jak cień. W końcu nie wytrzymałem. Pewnego popołudnia, gdy powiedziała, że musi pojechać na pilne spotkanie, pojechałem za nią. Czułem się jak najgorszy szpieg, serce waliło mi jak młotem. Marta zaparkowała pod niewielką kawiarnią na obrzeżach miasta.

Siedziałem w aucie kilka minut, walcząc ze sobą. Może naprawdę przesadzam? Może to zwykłe spotkanie? Ale gdy zobaczyłem, jak podchodzi do niej wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, jak obejmuje ją w talii i całuje w policzek, cały świat mi zawirował. Wysiadłem z samochodu, nawet nie wiedząc, co zamierzam zrobić. Podszedłem bliżej, niemal na tyle blisko, że mogłem usłyszeć ich rozmowę.

– Cieszę się, że udało ci się wyrwać – mówił mężczyzna, patrząc na nią tak, jak ja patrzyłem kiedyś.

– Ja też. Tak bardzo tęskniłam – odpowiedziała Marta cicho.

Stałem jak wmurowany. To było jak cios w brzuch. Odwróciłem się na pięcie i uciekłem do samochodu, zanim ktokolwiek mnie zauważył. W drodze do domu nie pamiętałem nawet, jak prowadziłem samochód. W głowie miałem tylko jedno: Marta mnie zdradzała. Moja Marta, którą kochałem bardziej niż siebie samego. I nagle dotarło do mnie, że wszystko, w co wierzyłem, było jednym wielkim kłamstwem.

Twarz, której nie znałem

Wieczorem, kiedy Marta wróciła do domu, siedziałem w kuchni, patrząc w pusty kubek po herbacie. Czułem się jak wyrzucony na brzeg wrak, zbyt zmęczony, by jeszcze walczyć.

– Cześć, kochanie – powiedziała, wchodząc jak gdyby nigdy nic. – Wszystko w porządku?

Nie odpowiedziałem od razu. Zamiast tego spojrzałem na nią inaczej – jak na kogoś obcego, kogo twarz znałem na pamięć, ale którego wnętrze było dla mnie jedną wielką zagadką.

– Gdzie byłaś? – zapytałem spokojnie.

– Przecież mówiłam. W pracy. Spotkanie miałam – uśmiechnęła się lekko, ale w jej oczach coś drgnęło.

Zamilkłem. Nie miałem siły na konfrontację. Wiedziałem, że każde słowo, każde oskarżenie odbije się od niej jak od muru. Bo Marta, którą znałem, nie istniała. Kiedy zasnęła obok mnie tej nocy, wpatrywałem się w sufit, czując w sobie mieszankę bólu, gniewu i pustki. Nie potrafiłem nawet zebrać myśli. W mojej głowie krążyło jedno pytanie: Dlaczego?

Następnego dnia, kiedy wyszła do pracy, otworzyłem jej szufladę w biurku. Wiedziałem, że robię coś złego, ale musiałem to zrobić. W głębi znalazłem kopertę, a w niej zdjęcia – jej i tamtego mężczyzny. W różnych miejscach, różnych dniach. Śmiejących się, przytulonych, szczęśliwych. Trzymałem te zdjęcia w rękach, czując, jak łzy same ciekną mi po policzkach. Marta miała inne życie. Lepsze? Może. Na pewno beze mnie. A ja? Ja zostałem z niczym. Z własnym złamanym sercem i obrazem kobiety, której nigdy naprawdę nie znałem.

Cień w sercu

Przez wiele dni chodziłem jak duch. W pracy udawałem, że wszystko jest w porządku, przed znajomymi zakładałem maskę obojętności. Ale w środku czułem, jak wszystko we mnie gnije. Nie mogłem spojrzeć Marcie w oczy, nie mogłem nawet znieść dźwięku jej głosu. Nie powiedziałem jej, że wiem. Nie zrobiłem awantury, nie wyrzuciłem jej za drzwi. Zamiast tego każdego dnia budziłem się załamany, aż pewnego poranka po prostu spakowałem torbę i wyszedłem. Bez słowa, bez pożegnania.

Wiedziałem, że cokolwiek bym powiedział, ona i tak by to obróciła w coś, co zabrzmiałoby jak moja wina. A ja miałem już dość życia w świecie, gdzie moje uczucia były nieważne. Zamieszkałem na wynajętym pokoju na drugim końcu miasta. Wieczorami spacerowałem pustymi ulicami, patrząc na świat zza szyby jak ktoś obcy. Marta czasem dzwoniła, czasem pisała. Raz nawet przyszła pod moją pracę. Ale nie miałem już w sobie siły na rozmowę.

Czy nadal ją kochałem? Tak. Może głupio, może naiwnie, ale kochałem. Kochałem kobietę, która w mojej głowie istniała tylko jako wspomnienie. Kobietę, której prawdziwego oblicza nigdy nie znałem. Życie nauczyło mnie, że czasem największym błędem jest ufać bezgranicznie. Czasem człowiek buduje cały swój świat wokół iluzji, a kiedy ta iluzja pęka, nie zostaje nic – tylko cień w sercu, którego nie sposób się pozbyć.

Tomasz, 42 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama