Reklama

Z Justyną dzieliło mnie tylko osiemnaście miesięcy. Od zawsze traktowałam ją jak swoją drugą połówkę – potrafiłyśmy rozmawiać godzinami, kończyłyśmy za siebie zdania, znałyśmy wszystkie swoje sekrety. Przynajmniej tak mi się wydawało. W rodzinie uchodziłyśmy za wzorowe siostry. Mama często powtarzała, że ma w domu dwie przyjaciółki, które nigdy się nie zdradzą. Wierzyłam w to całe życie. Byłam pewna, że Justyna zrobiłaby dla mnie wszystko, a ja dla niej. Dlatego tak bardzo bolało, gdy pewnego wieczoru usłyszałam z jej ust słowa, które zmieniły wszystko.

Byłyśmy jak jedna osoba

– Zabierz ten płaszcz, jest zimno – powiedziałam i zarzuciłam Justynie swoją kurtkę na ramiona. – Znowu nie słuchałaś prognozy?

Ty zawsze musisz być ta mądra, co? – rzuciła, ale uśmiechnęła się szeroko i wtuliła się w ciepły materiał.

Tak wyglądała nasza codzienność. Kłóciłyśmy się z sympatią, śmiałyśmy z tych samych żartów, znałyśmy nawzajem swoje słabości i tajemnice. Choć różniłyśmy się temperamentem – ona głośna, pewna siebie, przebojowa; ja spokojniejsza, ostrożna – to rozumiałyśmy się bez słów. Mówiłyśmy o sobie, że jesteśmy jak dwie strony tej samej monety. Nikt nie był mi bliższy.

Nie pamiętam, byśmy miały kiedyś poważną sprzeczkę. Potrafiłyśmy się posprzeczać o błahostki – która wybierze film, kto ostatni zmywał naczynia, czyje buty leżą pod drzwiami – ale nigdy nie było między nami chłodu, cichych dni czy obrazy. Zawsze któraś z nas robiła pierwszy krok. I zawsze to działało.

Mama śmiała się, że jesteśmy bliźniaczkami z różnych ciąż. Mówiła, że może kiedyś, jak już nas nie będzie, ktoś odkryje, że dusze mogą się rodzić w dwóch ciałach. My wierzyłyśmy, że jesteśmy dowodem. To Justynie jako pierwszej powiedziałam, że jestem zakochana w Piotrku. To jej płakałam na ramieniu, gdy tata miał operację. To ona wiedziała o wszystkich moich lękach, o tym, co śni mi się nocą i czego się boję najbardziej. Nigdy nie pomyślałam, że mogłabym się jej bać.

Kilka niepokojących sygnałów

Zaczęło się od drobiazgów. Justyna coraz częściej mnie unikała. Odpowiadała półsłówkami, przestawała odpisywać na wiadomości, znikała na całe weekendy, nie tłumacząc się, gdzie była. Zrzucałam to na stres, nową pracę, może jakiś związek, o którym nie chciała mówić. Nie dopytywałam – szanowałam jej prywatność, chociaż… bolało.

Najbardziej uderzyło mnie to w święta. Zawsze byłyśmy zgraną drużyną – razem piekłyśmy ciasta, razem nakrywałyśmy do stołu, razem słuchałyśmy tej samej, wyświechtanej już płyty z kolędami. W tym roku Justyna przyjechała spóźniona, bez prezentu dla mamy, bez uśmiechu. Wpatrywała się w telefon, odpowiadała zdawkowo. Czułam się, jakby ktoś mi ją podmienił.

– Wszystko dobrze? – zapytałam, gdy wyszłyśmy z kuchni z półmiskami.

– Tak. Nie dramatyzuj – ucięła ostro, jakby miała mnie dość.

Nie odzywałam się do niej przez resztę dnia. Siedziałyśmy obok siebie przy wigilijnym stole, ale miałyśmy wrażenie, jakby dzieliła nas ściana. Po raz pierwszy poczułam, że nie jesteśmy już tak blisko jak kiedyś. W nocy płakałam po cichu do poduszki, wspominając nasze dzieciństwo. Justyna, która krzyczała, że będzie mnie bronić przed każdym. Justyna, która mówiła, że jestem dla niej najważniejsza. Gdzie ona się podziała? Nie wiedziałam jeszcze, że to dopiero początek. Że to, co wtedy nazwałam chłodem, było zaledwie cieniem tego, co miało nadejść.

Za dużo powiedziała

Wieczór u Alicji był z pozoru zwyczajny. Siedziałyśmy w czwórkę – ja, Justyna, Alicja i Dorota – przy winie, z pizzą na środku stołu. Śmiałyśmy się, wspominałyśmy liceum, plotkowałyśmy o byłych chłopakach i niezręcznych randkach. Po trzecim kieliszku Justyna zrobiła się głośniejsza niż zwykle. A po czwartym – zaczęła mówić rzeczy, które wcale nie były zabawne.

– Tak, nasza mama... święta kobieta, co? – rzuciła, z tym swoim ironicznym uśmieszkiem. – Tylko szkoda, że przez całe życie żyliśmy w bajce.

– Justyna, co ty gadasz? – zapytałam półżartem, ale poczułam, że coś jest nie tak.

– Oj, daj spokój. Przecież i tak już wszyscy wiedzą. Ty naprawdę myślisz, że nasz ojciec to był ten... jedyny?

W pokoju zrobiło się cicho. Dorota spojrzała na Alicję, Alicja na mnie. Zamarłam. Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy.

– Co to ma znaczyć? – szepnęłam, choć głos mi zadrżał.

– A nic. Po prostu... tata to był bardziej twoim ojcem niż moim. Może kiedyś mama ci powie, jak będzie miała odwagę. Ja już wiem wszystko – powiedziała z miną, jakby właśnie rzuciła niewinną anegdotę.

Wyszłam bez słowa. Wzięłam płaszcz, włożyłam buty i wybiegłam z mieszkania. Nie wiedziałam, co mnie bardziej boli – to, co powiedziała, czy to, że zrobiła to publicznie. Wśród obcych, przy winie, jakby opowiadała historię z gazety. Jakby to nie był mój świat, tylko czyjś serial.

Matka nie mogła w to uwierzyć

Wróciłam do domu i całą noc nie zmrużyłam oka. W głowie wciąż słyszałam głos Justyny, to jedno zdanie: „Tata to był bardziej twoim ojcem niż moim”. Jak mogła coś takiego powiedzieć? Skąd to wzięła? Czy to był tylko pijacki bełkot, czy... prawda? Następnego dnia poszłam do mamy. Usiadłam przy kuchennym stole i patrzyłam, jak kroi ogórki do sałatki, jakby to był każdy inny dzień. W końcu nie wytrzymałam.

– Mamo, muszę cię o coś zapytać. I chcę, żebyś była ze mną szczera.

Zamarła z nożem w dłoni.

– Co się stało?

– Justyna wczoraj powiedziała, że tata był bardziej moim ojcem niż jej. Że ty... że coś przede mną ukrywasz.

Mama usiadła powoli naprzeciwko mnie. Milczała długo. W jej oczach pojawiło się coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam – lęk.

– Skąd ona to wie?

– Czyli to prawda?

Nie miała prawa o tym mówić – powiedziała cicho. – To nie jej historia.

Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Zawsze uważałam ją za kobietę uczciwą, silną, może trochę zbyt zasadniczą, ale nigdy bym nie pomyślała, że ukrywała coś takiego. Że przez całe moje życie żyłam w przekonaniu, że jesteśmy rodziną... a teraz okazuje się, że nie do końca.

– Kim był jej ojciec, mamo?

– Był człowiekiem, który ją kochał. To powinno ci wystarczyć – odpowiedziała sztywno. – Nie pytaj mnie o tamte czasy. Proszę.

Cała prawda o Justynie

Justyna nie odbierała telefonów przez trzy dni. W końcu napisała jedną wiadomość: „Nie mam siły z tobą gadać. Wszystko, co trzeba, już wiesz”. Krótko, jakby wyrzucała mnie ze swojego życia. Jakby przeszłość, którą znałam, nagle przestała ją obchodzić. Pojechałam do niej. Nie zapowiedziałam się. Otworzyła drzwi z wyrazem twarzy, jakby zobaczyła obcą osobę. Przeszłyśmy do kuchni, gdzie leżał porzucony kubek z niedopitą kawą i popielniczka pełna niedopałków. Pachniało papierosami i czymś jeszcze – niepokojem.

– Czemu mi to zrobiłaś? – zapytałam prosto z mostu.

– Tobie? – parsknęła. – Ty zawsze miałaś wszystko: tatusia, jego dumę, jego troskę. A ja? Ja zawsze czułam, że coś jest nie tak. Że on patrzy na mnie jak na obowiązek. A na ciebie – jak na skarb.

– Ale przecież... my byłyśmy siostrami. Byłyśmy dla siebie wszystkim.

– Może ty tak myślałaś – powiedziała z goryczą. – Ja się tylko wpasowywałam w to, czego ode mnie oczekiwali. Nie chciałam być tą gorszą. Kiedy mama mi powiedziała, że nie jestem jego córką... Wszystko mi się poukładało.

– I dlatego to powiedziałaś wtedy, przy wszystkich?

– Bo miałam dość. Tego, że wiecie, a robicie ze mnie wariatkę. Że mam udawać, że wszystko gra. Nie umiałam dłużej.

Zrozumiałam wtedy, że Justyna niosła w sobie gniew, którego nie znałam. Że żyłyśmy razem, ale w zupełnie innych światach.

Nie chcę jej znać

Od tamtego dnia minęły trzy miesiące. Nie rozmawiałyśmy ani razu. Mama próbowała nas pogodzić, dzwoniła, prosiła, żebyśmy się spotkały. Ja już nie chcę. Nie potrafię patrzeć na Justynę tak samo. Może kiedyś to się zmieni, ale dziś… po prostu nie chcę jej znać.

Zrozumiałam, że całe życie wierzyłam w obraz siostry, który sobie sama stworzyłam. Idealny, wygodny, pełen wzajemnego zaufania. A ona – była inna. Milcząca, rozgoryczona, zazdrosna. Nie zauważyłam tego. Nie chciałam widzieć. Żyłam w przekonaniu, że mamy to samo serce, te same wspomnienia. A ona przez lata budowała w sobie mur, a potem zburzyła naszą relację jednym zdaniem.

Najbardziej boli mnie to, że zrobiła to celowo. Mogła porozmawiać ze mną w cztery oczy. Mogła poczekać. Mogła dać mi szansę zrozumieć. Zamiast tego postanowiła upokorzyć mnie publicznie. Zniszczyć moje poczucie bezpieczeństwa, bo sama już je dawno straciła. I choć rozumiem, że cierpiała, nie potrafię jej tego wybaczyć.

Nie wiem, czy kiedykolwiek przyjdzie dzień, w którym powiem: „chodź, pogadajmy jak dawniej”. Może tak. Może nie. Może nasza historia już się skończyła. Teraz jestem na etapie żałoby po niej. Bo to była strata. Utrata bliskości, która wydawała się niezniszczalna. I tak naprawdę – dużo trudniejsza niż śmierć. Bo ona żyje. I świadomie wybrała, że nie chce być moją siostrą. A ja… uczę się żyć bez niej.

Natalia, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama