Reklama

Nigdy nie byłem buntownikiem. Od dziecka starałem się robić wszystko, by zadowolić rodziców. Uczyłem się dobrze, wybierałem takie szkoły, które im odpowiadały, zagłuszałem własne marzenia, bo często nie pasowały do ich planów. Gdy powiedzieli, że ta dziewczyna to „dobra partia”, po prostu wziąłem z nią ślub. Przez lata żyłem w przekonaniu, że jestem dobrym synem — przewidywalnym, lojalnym, grzecznym. Myliłem się. Gdy postanowiłem się rozwieść, bo nie potrafiłem już dłużej udawać, że jestem szczęśliwy, moi rodzice całkowicie się ode mnie odcięli. Jakby nie byłem ich synem. Jakby nigdy mnie nie znali.

Nie zakochałem się

Miałem dwadzieścia trzy lata, kiedy powiedziałem „tak” kobiecie, której nawet dobrze nie znałem. Była miła, dobrze zorganizowana, ułożona. Pochodziła z „porządnej rodziny”, jak mawiała mama, i już wtedy miała stałą pracę w urzędzie. Rodzice byli zachwyceni, a ja... posłuszny.

— Ona do ciebie pasuje, synku. Taka spokojna, konkretna. Z nią się ustabilizujesz — twierdziła mama, krojąc sernik na święta.

— Nie każda kobieta będzie cię wspierać, gdy trzeba będzie się ustatkować. A ta wygląda na rozsądną — dodał ojciec, jakby to był casting, a nie trwała, emocjonalna więź, którą dopiero miałem zbudować.

Nie zakochałem się. Po prostu wszedłem w życie, które mi zaplanowano. Ślub, kredyt, wspólne mieszkanie — wszystko przewidywalne, perfekcyjne jak od linijki. Przez lata funkcjonowaliśmy jak dobrze naoliwiony mechanizm — bez kłótni, ale też bez pasji. Urodziła nam się córka. Byłem dobrym ojcem, tak mi się przynajmniej wydawało. Chodziłem na zebrania, pomagałem jej w lekcjach, zabierałem ją do kina. W środku jednak ciągle czułem pustkę. Moje życie przypominało listę zadań, którą codziennie odhaczałem.

Wieczorami leżałem obok żony w ciszy, bo... nigdy nie rozmawialiśmy. Jakby wszystko, co mieliśmy do powiedzenia, już zostało wypowiedziane. Czasem czułem ukłucie zazdrości, gdy słyszałem znajomych mówiących o spontanicznych wyjazdach, namiętnych nocach, o śmiechu, który wybucha znienacka. U nas była tylko cisza i obowiązki. Ale trwałem — dla dziecka, dla rodziców, byle tylko utrzymać wygodne pozory.

Wiedziałem, że to się źle skończy

Poznałem ją przypadkiem, na szkoleniu z pracy. Miała na imię Iga. Była instruktorką. Wciąż piękna, choć nieco starsza ode mnie, z tym błyskiem w oku, który trudno zignorować, miała bardzo dużo pewności siebie, której mnie nie brakowało. Z początku nie planowałem nic więcej poza uprzejmym „dzień dobry”. Ale Iga nie odpuszczała: zadawała pytania, żartowała, czasem wtrącała się w moje odpowiedzi, z premedytacją przekręcając moje imię.

— Olek, tak? A może Aleksy? — zaśmiała się, patrząc mi w oczy. — Dziwnie pasuje ci taka formalność.

Uśmiechnąłem się wtedy, jakbym nagle się obudził z drzemki. I tak to się zaczęło. Najpierw rozmowy po zajęciach, potem kawa, a w końcu wspólne obiady, bo przecież, skoro i tak jemy osobno, to można też razem. Przez długi czas wmawiałem sobie, że nic się nie dzieje. Że przecież tylko rozmawiamy. Ale wiedziałem, że nie jestem już uczciwy — ani wobec żony, ani wobec siebie.

Z Igą nie musiałem udawać. Mogłem być sarkastyczny, wątpiący, zmęczony — ona wszystko od razu łapała. Potrafiliśmy gadać godzinami o głupotach i wciąż nam było mało. Po raz pierwszy od lat ktoś mnie naprawdę słuchał. I był ciekawy moich myśli. Czułem się potrzebny. Nie dlatego, że musiałem spełnić jakąś funkcję: pracownika, ojca, syna czy męża. Ona potrzebowała po prostu mnie.

Wiedziałem, że to się źle skończy. I wiedziałem też, że już nie potrafię wrócić do tamtego życia. Bałem się tylko, co będzie dalej. Zastanawiałem się, ile jestem gotów stracić, żeby coś zyskać.

Przestałem być ich synem

Powiedziałem jej wszystko jednego wieczoru, przy kolacji. Nasza córka nocowała u koleżanki, więc pomyślałem, że to będzie dobry moment. Zbyt długo grałem męża, którym już nie byłem. Chociaż raz chciałem być uczciwy.

— Musimy porozmawiać — zacząłem.

Nóż w jej dłoni zatrzymał się w połowie kromki chleba.

Coś się stało? — spytała, jakby już wiedziała.

— Chcę się rozwieść — powiedziałem po prostu. — Już od dawna… nie jestem szczęśliwy. I… poznałem kogoś.

Nie odezwała się. Spojrzała tylko na mnie jak na obcego człowieka. Odsunęła talerz, wstała i wyszła z kuchni. Nie płakała ani nie krzyczała. Następnego dnia wyprowadziła się do swojej matki z córką.

Moi rodzice dowiedzieli się od niej. Nawet nie dała mi szansy opowiedzieć swojej wersji. Tydzień później zadzwoniłem do mamy. Nie odebrała. Napisałem SMS-a: „Chciałbym porozmawiać”. Odpisała dopiero następnego dnia: „Nie ma o czym. Zraniłeś nas wszystkich. Nie jesteś już częścią tej rodziny”.

Z ojcem nawet nie próbowałem rozmawiać. Wiedziałem, że będzie gorzej. Po miesiącu dostałem pismo, z którego wynikało, że przepisali dom na moją siostrę. Przestali zapraszać mnie na święta. Kiedy raz ich minąłem na rynku, ojciec odwrócił wzrok, a mama przeszła obok, jakby mnie nie widziała.

Wiedziałem, że zapłacę swoją cenę, ale nie spodziewałem się, że odetną mnie tak łatwo. Że wszystko, co dla nich zrobiłem, nie będzie się liczyć. Przestałem być ich synem. Stałem się kimś obcym.

Nawet nie zwolniła kroku

Przez pierwsze miesiące próbowałem jeszcze nawiązać kontakt. Pisałem, dzwoniłem, wysyłałem zdjęcia córki z wakacji, choć i tak wiedziałem, że nie odpowiedzą. Moja siostra mówiła, że mama czyta wiadomości, ale nie ma zamiaru się odzywać.

Przyniosłeś wstyd rodzinie — rzuciła mi przez telefon, zimno i rzeczowo. — Mama nie może się z tym pogodzić.

— Z czym? Że się rozwiodłem? — próbowałem utrzymać spokój. — Że wybrałem swoje życie?

— Że odszedłeś od porządnej kobiety i złamałeś córce dzieciństwo — odparła. — I że nie zapytałeś ich o zgodę. Tak to widzą.

Nie zapytałem ich o zgodę, bo przestałem mieć piętnaście lat. Szkoda, że chyba nikt ich o tym nie poinformował. W ich oczach wciąż byłem dzieckiem, które powinno podporządkować się woli rodziny. Nawet jeśli to oznacza życie w pustym małżeństwie, byle nie przynosić wstydu.

Spotkałem mamę przypadkiem pod kościołem. Prowadziła córkę mojej siostry za rękę. Zatrzymałem się i spojrzałem na nią. Nasze oczy się spotkały.

— Mamo… — powiedziałem cicho.

Nie odpowiedziała. Nawet nie zwolniła kroku. Dziewczynka spojrzała na mnie z zaciekawieniem, a potem znów w stronę babci, jakby pytała, kim był ten pan.

Stałem na chodniku jeszcze długo po tym, jak zniknęły za rogiem. Tego dnia zrozumiałem, że moja rodzina naprawdę się skończyła. Że ich obraz mnie został zamknięty w przeszłości. I nie było tam miejsca na prawdziwego mnie.

Pozostała we mnie pustka

Z Igą byłem jeszcze dwa lata. Na początku wydawało się, że wszystko się układa. Czułem się wolny, wreszcie decydowałem o swoim życiu. Miałem mniej pieniędzy, mniej kontaktów z rodziną, mniej wszystkiego… oprócz siebie. Ale to też nie wystarczyło. Iga chciała więcej: zaangażowania, planów, wspólnego życia od nowa. Ja wciąż leczyłem rany. Wciąż trzymałem się przeszłości, jakbym wciąż chciał wrócić do rodziny, która mnie już dawno wyrzuciła z pamięci.

— Olek, ty jesteś jak dom po remoncie, w którym dalej ktoś zapomniał włączyć światło — powiedziała pewnego wieczoru. — Masz przestrzeń, ale wciąż siedzisz w ciemnościach.

Odeszła. Chciała żyć, a nie dusić się przy mnie. Nie potrafiłem się na nią gniewać.

Zostałem sam. Z córką widywałem się co drugi weekend. Z byłą żoną unikaliśmy tematów osobistych. Z rodzicami nie rozmawiałem od ponad trzech lat. Ludzie mówili, że dobrze wyglądam, że się ogarnąłem. Tymczasem pozostała we mnie pustka. Ta sama, którą nosiłem przez większość życia, tylko wcześniej przykrywałem ją posłuszeństwem i zadowalaniem innych. Teraz została naga, bez maski, bez wymówek.

Wieczorami siadałem przy oknie, patrzyłem na ulicę i myślałem, co by było, gdybym został tam, gdzie byłem. Gdybym nigdy nie poznał Igi. Gdybym dalej grał tego męża i syna, którym nigdy naprawdę nie byłem.

Wtedy dochodziłem do tego samego wniosku: pewnie wciąż by mnie kochali. Ale to nie ja bym tam żył, tylko ich wyobrażenie o mnie.

Żyję po swojemu

Dziś mam czterdzieści dwa lata i jestem sam. Wynajmuję mieszkanie z widokiem na torowisko, którego większość ludzi by nie wybrała. Tyle że... nikt mi nie kazał tu mieszkać. To moje miejsce. Moja decyzja. Codziennie rano parzę sobie kawę, którą lubię — nie tę, którą pije rodzina, nie tę, którą sugerowała żona. I nikt nie pyta, czemu tak późno wstałem albo czy pamiętam o obiedzie u teściowej.

Czasem spotykam córkę i widzę w niej coś, czego ja nie miałem: luz. Ona nie boi się powiedzieć, czego chce. Kiedyś mnie zapytała:

— Tata, a ty jesteś szczęśliwy?

Zatkało mnie. Ale w końcu odpowiedziałem:

— Nie zawsze. Ale jestem sobą. I to też coś znaczy.

Nie próbuję już na siłę odzyskać kontaktu z rodzicami. Moja siostra przysłała mi kiedyś zaproszenie na ich rocznicę ślubu. Podziękowałem. Nie poszedłem. Nie dlatego, że miałem w sobie urazę. Po prostu... nie byłem już częścią ich świata. I zaakceptowałem to.

Czy czasem tęsknię? Tak, ale nie za nimi. Tęsknię za tym wyobrażeniem, że kiedy będę „grzeczny”, „dobry” i „posłuszny”, dostanę miłość. Teraz wiem, że miłość, na którą trzeba sobie zasłużyć posłuszeństwem, nie jest miłością. I cenię sobie tę nową wolność, choć czasem boli. Bo przynajmniej wiem, że żyję po swojemu. Nawet jeśli nie mam z kim tego świętować.

Olek, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama