„Zawsze kochałam swoją pracę. Aż przyszedł Dzień Nauczyciela i poczułam, że uczniowie mnie po prostu nie lubią”
„W Dniu Nauczyciela ubrałam swoją ulubioną sukienkę – granatową, w drobne groszki. Jeszcze w domu poprawiłam włosy i pomalowałam usta, jakbym szła na jakieś ważne spotkanie. Lubiłam ten dzień. Może i trochę próżności, ale zawsze miło było dostać kwiatek, kartkę, czy chociaż uśmiech od uczniów”.

- Redakcja
Od ponad dwudziestu lat uczę w tym samym liceum – znają mnie tu wszyscy, a ja znam niemal każdą cegłę w tych starych, wysłużonych murach. To moja druga skóra. Miejsce, w którym czuję się... no właśnie – czułam się – potrzebna.
Żyłam tylko pracą
Nie mam dzieci. Nigdy się nie ułożyło. Najpierw praca była ważniejsza. Potem jakoś... nie spotkałam nikogo, z kim naprawdę chciałabym budować przyszłość. A może to ja zawsze uciekałam, zanim było za późno? Trudno powiedzieć. Ale przez lata nigdy nie czułam się samotna – miałam uczniów. Ich śmiech, frustracje, marzenia, głupoty. Ich oczy, które świeciły się, gdy mówiłam o „Lalce” albo tłumaczyłam, czemu Kochanowski w „Trenach” się załamał. Widziałam, jak się wciągają. Zawsze uważałam, że mam z nimi kontakt.
Zawsze na Dzień Nauczyciela dostawałam coś – nie chodziło o kwiaty czy czekoladki. Kartka z kilkoma zdaniami, jakimś zabawnym cytatem. Kiedyś ktoś przyniósł własnoręcznie zrobiony zakładki do książek z cytatami z „Dziadów”. Czasem spontaniczny występ na szkolnym apelu, gdzie wpleciono mnie w scenkę jako „panią Profesor od duszy”. Głupoty? Może. Ale moje głupoty. Takie, które brałam ze sobą do domu, patrzyłam na nie z uśmiechem i czułam się… po prostu lubiana.
Tego roku coś się zmieniło. Kilka dni przed świętem zaczęłam zauważać spojrzenia – takie krótkie, urwane. Szepty, które milkły, gdy przechodziłam obok. W klasie 2C – tej samej, której tak lubiłam uczyć, gdzie Marta zawsze pilnowała, by wszyscy mieli przygotowane teksty, a Adam rzucał cięte, ale inteligentne uwagi – było dziwnie cicho. Kiedyś po lekcji ktoś zawsze podchodził. A teraz? Cisza. Zaczęłam się zastanawiać. Czy coś zrobiłam? Powiedziałam? Czy... coś się zmieniło?
Czekałam na prezenty
W Dniu Nauczyciela ubrałam swoją ulubioną sukienkę – granatową, w drobne groszki. Zawsze mi mówiono, że w niej wyglądam jak nauczycielka z filmu. Jeszcze w domu poprawiłam włosy i pomalowałam usta, jakbym szła na jakieś ważne spotkanie. Lubiłam ten dzień. Może i trochę próżności, ale zawsze miło było dostać kwiatek, kartkę, czy chociaż uśmiech od uczniów.
W pokoju nauczycielskim panował rozgardiasz – kwiaty, śmiechy, dźwięk pękających folii z bombonierek. Aneta siedziała przy swoim biurku i rozpakowywała czekoladki.
– Dostałaś już coś? – zapytała z pełnymi ustami.
– Jeszcze nie – odpowiedziałam z uśmiechem. – Ale mam lekcję z 2C. Oni zawsze coś szykują.
– No to się nie zawiedziesz – rzuciła, chociaż z jakimś dziwnym półuśmiechem.
Weszłam do sali 104 z uśmiechem, który zaczął mi się kruszyć już przy drzwiach. Cisza. Żadnego „wszystkiego najlepszego”, żadnej kartki na biurku. Tylko skupione twarze, spuszczone oczy.
– Nie będzie dzisiaj niczego specjalnego? – zapytałam, próbując żartować. – Zawsze coś szykowaliście…
Marta podniosła wzrok, ale zaraz go uciekła.
– Chyba… w tym roku… klasa nie miała głowy do tego…
Adam siedział w ostatniej ławce.
– Niektórzy nauczyciele chyba bardziej sobie zasłużyli – mruknął z ironią.
Coś we mnie pękło. Poczułam, jak mi się zaciska gardło. Powiedziałam tylko „otwórzcie podręczniki” i dalej prowadziłam lekcję, jakby nic się nie stało. Ale wszystko się zmieniło. I ja też.
Nie wiedziałam, o co chodzi
Po lekcjach wróciłam do pokoju nauczycielskiego jak na autopilocie. Dźwięki rozmów, śmiechy, papierki po cukierkach – wszystko zdawało się docierać do mnie jak zza szyby. Usiadłam przy swoim biurku i gapiłam się w kubek z zimną już herbatą.
Aneta spojrzała na mnie kątem oka. Odłożyła gazetę.
– Coś się stało?
– Powiedz mi szczerze, Aneta – odezwałam się cicho. – Coś się o mnie mówi? Wśród uczniów? Czuję się dziś… jak powietrze.
– Hm… – zamilkła na moment, jakby ważyła słowa. – Wiesz, Joanna… dzieciaki są jakie są. Czasem coś sobie dopowiedzą, czasem nadinterpretują. Krążyły jakieś komentarze, że… że faworyzujesz niektórych.
– Ja? – prawie się roześmiałam. – Przecież staram się być sprawiedliwa. Zawsze.
– No właśnie. Może aż za bardzo? Może to, co dla ciebie jest sprawiedliwością, dla nich jest obojętnością? Mówią, że jesteś chłodna. Że nie słuchasz.
– Chłodna? – powtórzyłam jak echo. – Ja, która po godzinach zostaję, tłumaczę, pomagam pisać konkursowe prace?
– Może właśnie to ich onieśmiela – Aneta wzruszyła ramionami. – Może oczekują… czegoś mniej z podręcznika, a bardziej z serca.
Przez chwilę milczałam. A potem tylko skinęłam głową. Czy naprawdę tak bardzo się pomyliłam? Czy przez te wszystkie lata byłam tylko dobrą aktorką grającą rolę bliskiej nauczycielki, nie dostrzegając, że scena dawno opustoszała?
Zrobiło mi się przykro
Zostałam w szkole dłużej. Nie dlatego, że musiałam. Po prostu nie miałam ochoty wracać do pustego mieszkania. Krążyłam po korytarzach jak cień, odruchowo zerkając do klas, w których gasły światła, chowając się, kiedy słyszałam kroki.
Zatrzymałam się przy sali 105. Drzwi były lekko uchylone. W środku Marta i Adam. Nie zauważyli mnie. Pochylali się nad jakimś zeszytem, rozmawiali cicho, ale każde ich słowo wbijało się we mnie jak szpilka.
– Widziałaś, jak dziś patrzyła, jakby się cudów spodziewała, a nie dostała nic – rzucił Adam, z tym swoim typowym sarkazmem, ale było w nim coś… smutnego.
– Bo ona myśli, że to wystarczy – odpowiedziała Marta. – Że zna Mickiewicza i udaje ciepło. Ale kiedy ktoś płacze w ławce, to ona tego nie widzi.
– Dokładnie. Nie lubię jej.
Zrobiło mi się gorąco. Serce waliło mi jak oszalałe. Cofnęłam się o krok, ale wtedy zawadziłam ramieniem o klamkę. Drzwi zaskrzypiały. Weszłam.
– Więc… to tak mnie widzicie?
Zamarli. Adam zacisnął usta, Marta spuściła wzrok. Przez chwilę nikt się nie odezwał. Ja patrzyłam na nich, jakby nagle przestali być moimi uczniami, a stali się… lustrem. W którym nie chciałam się przejrzeć.
– Nie… – zaczęła Marta, ale urwała. – My nie chcieliśmy…
– Ale powiedzieliście. I dobrze – przerwałam. – Czasem lepiej usłyszeć prawdę. Nawet jeśli boli.
Odwróciłam się i wyszłam. Po raz pierwszy poczułam się jak ktoś obcy we własnej szkole.
Miałam tyle wspomnień
W domu rozebrałam się w przedpokoju i zostawiłam wszystko na podłodze – płaszcz, torebkę, klucze. Poszłam prosto do salonu, usiadłam na kanapie i gapiłam się w ciemność za oknem. Miałam wrażenie, że coś się we mnie przestawiło.
Wstałam, sięgnęłam po stare pudło, które trzymałam w szafie. Otworzyłam je i zaczęłam wyciągać pożółkłe kartki, listy, laurki, stare zdjęcia z wycieczek. „Dla najlepszej pani profesor!”, „Dziękuję, że pokazała mi, że Mickiewicz to nie nuda!”, „Bez pani nie zrozumiałabym Szymborskiej”.
Z każdą kartką serce mi miękło. Ale równocześnie coś mnie bolało. Bo przecież to było. Kiedyś. Czy ja się zmieniłam? Czy to oni? Czy to wszystko jakoś się rozjechało?
Wstałam. W lustrze spojrzałam sobie w oczy. I nagle powiedziałam na głos:
– Może naprawdę zamknęłam się w świecie poezji. Może przestałam być obecna.
Głos mi zadrżał. Usiadłam znowu, teraz na podłodze, pośród tych wszystkich śladów dawnej bliskości.
To była inna lekcja
Następnego dnia, zamiast jak zwykle zacząć lekcję od sprawdzenia obecności, zamknęłam dziennik i spojrzałam na klasę 2C. Siedzieli jak zawsze – trochę znudzeni, trochę śpiący. Nie zdziwiło mnie to. Ale po raz pierwszy od dawna nie miałam ochoty niczego ich uczyć.
– Nie będzie dziś lekcji – powiedziałam spokojnie. – Chciałabym z wami porozmawiać.
Adam spojrzał na mnie zaskoczony. Marta przesunęła się niespokojnie na krześle. Reszta klasy od razu się ożywiła, bo uznali to pewnie za nagłą ulgę. Ale szybko zrozumieli, że to nie będzie luźna godzina.
– Wiem, że was zawiodłam – zaczęłam. – Nie jako nauczycielka. Jako człowiek.
Zapadła cisza. Mówiłam dalej, powoli, czując, jak drży mi głos.
– Zawsze myślałam, że jestem blisko. Że wystarczy was czegoś nauczyć i być miłą, byście czuli, że wam zależy. Ale nie widziałam tego, co czułam wczoraj. Że może byłam obecna ciałem, ale nie duchem.
Przez chwilę nikt nic nie mówił. W końcu odezwał się Adam – cicho, bez ironii.
– My też mogliśmy porozmawiać wcześniej.
Spojrzałam na niego. I na Martę, która teraz patrzyła mi prosto w oczy.
– Może za bardzo się baliśmy, że pani się obrazi. Albo nas nie zrozumie – dodała dziewczyna. – Pani zawsze była taka... idealna. A my... no, zwyczajni.
– A ja nie jestem idealna – uśmiechnęłam się smutno. – Po prostu zapomniałam wam to powiedzieć.
Może nie naprawiliśmy wszystkiego. Może tylko otworzyliśmy drzwi. Ale poczułam coś, czego nie czułam od dawna – cień nadziei.
Joanna, 45 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż mówił, że nigdy nie zarobię więcej kasy niż on. Teraz ja mam firmę, a on zasiłek dla bezrobotnych”
- „Syn ukradł mi kartę do bankomatu i wydał 300 zł na grę. Tłumaczył, że wszyscy jego koledzy tak robią”
- „Po jednej wspólnej nocy zostaliśmy rodziną. Minęło 10 lat, a teściowa wciąż traktuje mnie i mojego syna jak śmieci”

