Reklama

Mam 62 lata. Od lat jestem babcią, matką, gospodynią domową i – jak to mówi moja synowa – „logistycznym zapleczem rodziny”. Gotuję, sprzątam, odbieram wnuki, smażę kotlety, podlewam kwiaty. Wszystko na czas. Nikt nie pyta, czego ja chcę. Kiedyś marzyłam, żeby studiować kulturoznawstwo w Warszawie. Ale życie było inne: najpierw ciąża, potem kredyt, potem wnuki. Marzenia poszły w kąt. Dopiero, gdy mąż zmarła, zaczęłam trochę myśleć o sobie.

Aż pewnego dnia, w ciszy pustego mieszkania, zadałam sobie pytanie: A jeśli nie teraz, to kiedy?” Złożyłam papiery. W tajemnicy. I stało się – przyjęli mnie. Uniwersytet Warszawski. Kulturoznawstwo. Powiedziałam im przy niedzielnym obiedzie. Michał się zakrztusił, Ola patrzyła na mnie jak na wariatkę.

– Mamo, zwariowałaś?

– Po co ci to? – rzuciła Ola.

– Bo całe życie robiłam coś dla was. Teraz chcę zrobić coś dla siebie.

Zapadła cisza. Ale ja już wiedziałam – nie ma odwrotu.

Nikt mnie nie wspierał

– Czy ty naprawdę myślisz, że to w porządku? – Ola stała oparta o framugę kuchni, ramiona skrzyżowane, twarz ściągnięta jakby właśnie miała dostać migreny. – Zostawiasz nas z tym wszystkim i jedziesz… studiować?

– A co w tym złego? – zapytałam, spokojnie, choć serce tłukło mi się jak oszalałe.

– Złego? Serio? – prychnęła. – Kto odbierze dzieci? Kto ugotuje obiad? Michał wychodzi z pracy o siedemnastej!

– Może ty? – odpowiedziałam cicho, sama nie wierząc, że to powiedziałam.

Ola milczała chwilę, zaskoczona.

– Ty naprawdę myślisz, że starsza kobieta może tak po prostu… zacząć nowe życie? – dodała. – Że możesz się bawić w studentkę, a my tu zostaniemy z bałaganem?

Zabolało.

– Nie uciekam. Po prostu... nie chcę już być tylko tłem. Przez czterdzieści lat byłam czyjąś matką, żoną, babcią. Teraz chcę zobaczyć, kim jeszcze mogę być.

Spojrzała na mnie z mieszaniną złości i niedowierzania.

A ja? Wracałam do pokoju i pierwszy raz w życiu miałam wyrzuty sumienia z powodu... marzeń.

Czułam się zagubiona

Wysiadłam na Dworcu Centralnym z walizką w jednej ręce i torbą na ramię. Warszawa pachniała jesienią, kawą i jakimś nerwowym pośpiechem. Serce waliło mi jak dzwon – czy naprawdę to robię?

Na uczelni czułam się jak intruz. Wszędzie młode twarze, w słuchawkach, z laptopami, w swetrach oversize. Dziewczyna w spodniach szerokości namiotu spojrzała na mnie z uśmiechem.

– Dzień dobry, pani też na kulturoznawstwo? – zapytała.

– Tak, zaczynam pierwszy rok. – Uśmiechnęłam się niepewnie.

– Super! Jestem Basia.

Zaczęłyśmy rozmawiać. O filmach, o lekturach. Nagle przestałam czuć się staro. Na pierwszych zajęciach wykładowca puścił film z lat 70. Zapytał o wrażenia.

Zgłosiłam się, niepewnie.

Dla mnie to opowieść o wyborze między wygodą a pasją. Trochę jakby o mnie.

Kilka osób spojrzało na mnie z uznaniem. Basia szturchnęła mnie w ramię.

– Pani to bardziej ogarnia niż my wszyscy razem.

Uśmiechnęłam się. Może naprawdę jeszcze coś mogę.

Synowa miała pretensje

Wracałam z Warszawy zmęczona, ale szczęśliwa. Dwa dni zajęć – wykłady, dyskusje, herbata z Basią. Pierwszy raz od lat czułam, że coś się dzieje dla mnie. W niedzielę wieczorem wysiadłam z autobusu i weszłam do mieszkania. Cisza. Michał przy telewizorze, Ola z dziećmi na basenie. Zdjęłam płaszcz, poszłam zrobić herbatę. Godzinę później przyszła Ola i wtedy usłyszałam.

– Mam wrażenie, że ona woli tych obcych dzieciaków od nas – powiedziała Ola. – Zawsze była przy mnie, a teraz jej nie ma. Jakby uciekła.

– Może musi to zrobić dla siebie – odpowiedział Michał.

– A my? Zostaliśmy ze wszystkim sami. Nie rozumiem jej. Jakby zmieniła skórę.

Weszłam do salonu. Trzymałam kubek z herbatą jak tarczę.

– Wszystko słyszałam – powiedziałam. – I tak, zmieniam skórę. Bo stara już mnie dusiła.

Michał spuścił wzrok, Ola wstała z fotela.

– Nie odchodzę od was. Po prostu pierwszy raz robię coś dla siebie – ciągnęłam. – Nikt mnie nie pytał, czego chcę. Byłam zawsze – gotowa, pomocna, obecna. A teraz... jestem problemem?

– Nie wiedziałam, że twoja radość może być dla mnie takim ciężarem – odpowiedziała Ola, cicho, niemal bez głosu.

Nie odpowiedziałam. Odwróciłam się i wyszłam z własnego mieszkania, a przecież to oni byli tutaj gośćmi. W tamtej chwili wiedziałam, że granica została postawiona. W końcu.

Dobrze się bawiłam

Wieczór integracyjny zaczęliśmy w klubie filmowym w piwnicy uczelni. Ściany obwieszone plakatami z lat 80., projektor warczał, pachniało popcornem i kurzem. Siedziałam między Basią a chłopakiem w flaneli, który co chwilę dopowiadał coś śmiesznego pod nosem.

Po seansie rozmawialiśmy o samotności bohatera.

– Pani Tereso, a co pani myśli? – zapytała Basia nagle.

Zamilkli. Czekali.

– Myślę, że samotność nie zawsze oznacza brak ludzi. Czasem to po prostu brak rozmowy… prawdziwej – powiedziałam powoli. – Miałam rodzinę, a czułam się, jakbym znikała.

Basia ścisnęła mnie za rękę.

Po spotkaniu poszliśmy jeszcze na herbatę do akademika. Śmiechy, żarty, muzyka z laptopa. Ktoś zapytał mnie, co myślę o Tik Toku, ktoś inny chciał, żebym poleciła stary film. Nikt nie patrzył na mój PESEL.

W poniedziałek rano wróciłam do mieszkania i włączyłam laptopa. Kolokwium z historii kultury. Dzwoniła Ola.

Mamo, dasz radę przyjechać dziś? Julia coś źle się czuje...

– Nie mogę, kochanie. Mam kolokwium.

– Mamo, serio? Kolokwium?

– Tak, serio. I chcę, żebyś zaczęła mnie traktować poważnie.

Po drugiej stronie cisza. A ja po raz pierwszy nie miałam ochoty się tłumaczyć.

To było dla mnie coś nowego

– Musisz przyjść, bez ciebie impreza nie ma sensu – nalegała Basia przez telefon. – Mam urodziny. Będzie spokojnie, serio. Nikt nie będzie tańczył na stole.

Wahałam się. Miałam w torbie jabłka z bazarku i stertę notatek. Ale coś w jej głosie – może troska, może radość – sprawiło, że powiedziałam „tak”.

Wieczorem stałam pod drzwiami ich mieszkania na Ochocie. Otworzyła mi dziewczyna z niebieskimi włosami i kolczykiem w nosie.

– Pani Teresa! Zapraszamy!

Było ciepło, gwarno. Ciasto, herbata, głośna muzyka i śmiech. Siedziałam między studentami, a oni zadawali pytania, słuchali. O życiu, o wyborach, o tym, co się nie udało. Śmiali się, kiedy opowiadałam o pierwszym komputerze Michała. Nikt się nie spieszył.

– Pani Tereso – powiedziała Basia, kiedy gasły świeczki – pani to zmienia nasze wyobrażenie o starszym pokoleniu.

– A wy zmieniacie moje o młodych – odpowiedziałam i poczułam łzy w oczach.

Wróciłam do domu nad ranem. Usiadłam na łóżku i napisałam do Oli:

„Nie wiem, jak to wszystko pogodzić, ale próbuję. Mam nadzieję, że dasz mi szansę.”

Nie odpisała.

Nie zmienię decyzji

Siedziałam na ławce przed biblioteką, trzymając w rękach zeszyt. Wiatr przewracał kartki, a ja układałam w głowie pierwsze zdania pracy zaliczeniowej. Za plecami słyszałam śmiechy studentów – byłam jedną z nich, choć wciąż trudno było mi w to uwierzyć.

Rodzina nigdy nie zrozumiała mojej decyzji. Michał mówił, że przejdzie mi ta zachcianka. Ola coraz rzadziej odzywała się przez telefon, a kiedy już rozmawiałyśmy, jej ton był chłodny, jakby rozmawiała z obcą. Dla niej moje studia były egoizmem i fanaberią.

Nie próbowałam już nikogo przekonywać. Robiłam swoje. Pisałam, czytałam, uczyłam się, rozmawiałam z młodymi. Oni widzieli we mnie nie wiek, ale doświadczenie. A ja – w nich ciekawość, która kiedyś we mnie zgasła.

Czasem bolało. Zwłaszcza kiedy wnuki przestawały dzwonić. Ale wiedziałam, że gdybym teraz zrezygnowała, zniknęłabym całkiem. Dla wszystkich byłam zawsze. Teraz byłam dla siebie. Patrzyłam na kampus i czułam spokój. Byłam studentką, kobietą z marzeniem, które w końcu miało szansę się spełnić.

Teresa, 62 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama