Reklama

Zawsze byłam tą rozsądną córką. Tą, która nie wracała późno do domu, nie eksperymentowała z wyglądem, nie wdawała się w głupie znajomości. Tą, która miała dobre oceny, dobrze dobranych znajomych i dobrze zaplanowane życie.

– Laura, ty to jesteś nasza perełka – powtarzała mama z zadowoleniem, poprawiając mi kołnierzyk przed wyjściem na egzamin na studia. – Inne dzieciaki to hulają, a ty... Ty masz głowę na karku.

W jej ustach „rozsądek” zawsze brzmiał jak komplement. W naszym domu emocje były czymś wstydliwym, niepotrzebnym. Tata, Andrzej, był cichy, niemal przezroczysty. Gdy mama mówiła, on kiwał głową. Czasem chciałam, żeby powiedział coś po swojemu. Ale on zawsze powtarzał: „Twoja mama wie, co robi”.

Mama. Teresa. Zawsze perfekcyjna. Bezbłędna fryzura, lekki makijaż, chłodny uśmiech. Kobieta, której się nie podważa. Gdy płakałam jako dziecko, mówiła:

– Uspokój się. Płacz niczego nie rozwiązuje.

Więc przestałam płakać. I nauczyłam się rozwiązywać. Problemy. Egzaminy. Życie.

Skończyłam dobre studia. Zaczęłam pracę w korporacji. Osiem godzin przy biurku, potem siłownia, zakupy, Netflix. Wszystko jak w zegarku. Żadnych niespodzianek, żadnych większych uniesień. Ot, życie jak z instrukcji obsługi. Moje kontakty z ludźmi? Uprzejme, ale powierzchowne. Nigdy nie pozwalałam sobie na zbytnią bliskość. Zbytnią słabość.

Spotkanie z pokusą

Pojawił się nagle. Jak plama kawy na białej koszuli – nieproszony, niepotrzebny, a jednak natychmiast przyciągający uwagę.

– Adam, będziemy pracować razem nad kampanią – przedstawił go Marek, szef działu. – Laura ci wszystko pokaże.

Wstał zza biurka, podszedł. Niewysoki, szczupły, w luźnej koszuli z podwiniętymi rękawami. W oczach miał coś... zbyt bezpośredniego. Zbyt śmiałego jak na pierwszy dzień.

– Ty zawsze taka idealna? – zapytał, zanim jeszcze zdążyłam powiedzieć „dzień dobry”.

Znieruchomiałam. Coś we mnie drgnęło, ale nie dałam tego po sobie poznać.

– Lepiej być idealnym niż potem żałować – odpowiedziałam chłodno.

– Dobrze też coś naprawdę przeżyć – rzucił i uśmiechnął się, jakby mówił coś zupełnie neutralnego.

Wróciłam do biurka. On usiadł obok. Zbyt blisko.

Przez cały dzień czułam, że na mnie patrzy. Nie nachalnie. Raczej... z zaciekawieniem. Jakby próbował coś ze mnie wydobyć. Coś, czego nie znałam nawet ja sama.

W przerwie zapytał:

– Kiedy ostatni raz zrobiłaś coś bez planu?

Zerknęłam na ekran: lista zadań, kalendarz, przypomnienia. Potem na niego. Zbyt swobodny. Zbyt pewny.

– Nie wiem. Nie jestem z tych, co żyją impulsem – ucięłam.

– Szkoda. To takie... ludzkie – powiedział i odszedł do kuchni.

I wtedy zrozumiałam, co mnie w nim tak poruszyło. On widział, że jestem zmęczona byciem doskonałą. I to mnie przeraziło.

Pierwszy wybryk

Nie planowałam wyjścia. Po prostu nie chciałam wracać do pustego mieszkania, w którym nawet cisza wydawała się pouczająca. Wlazłam do pierwszego baru z muzyką i ciepłym światłem.

I wtedy go zobaczyłam. Adama. Siedział przy stoliku z piwem, nonszalancko oparty o oparcie.

– No nie wierzę – zaśmiał się, kiedy mnie zauważył. – Laura w dziczy?

Czasem trzeba odreagować – rzuciłam, choć w moim głosie nie było pewności.

– Usiądź. Postawię ci coś, po czym przestaniesz planować każde słowo, które wypowiadasz – powiedział i uniósł brwi.

Zamówił kolorowego drinka z plastrem ananasa i mini parasolką. Gdy kelner przyniósł napój, spojrzałam na szklankę jak na nielegalne marzenie.

– Mam to wypić?

– A może boisz się, że ci się spodoba?

Wypiłam. I jeszcze jeden. Potem się śmiałam. Tańczyłam. Głośno. Zbyt głośno jak na siebie. Złapałam go za rękę, ciągnąc na parkiet.

– To chyba najgłupsza rzecz, jaką zrobiłam – powiedziałam, gdy później siedzieliśmy znowu przy stoliku, dysząc.

Adam spojrzał mi prosto w oczy.

– Nie. To pierwsza prawdziwa.

Nie pamiętam, jak znaleźliśmy się u niego. Pamiętam tylko, że dotyk nie był delikatny, a całowanie nie było romantyczne. Było dzikie. Bezwstydne. Głupie.

Ale kiedy leżałam potem z policzkiem na jego klatce piersiowej, pierwszy raz od lat... nie czułam napięcia w karku. Czułam... ulgę.

Wracając do domu, bolała mnie głowa, ale jeszcze bardziej świadomość, że nie żałuję.

Nie chce już taka być

– Laura, wszystko w porządku? – zapytała mama, ledwie przekroczyłam próg jej mieszkania. Siedziała jak zwykle wyprostowana przy stole, filiżanka herbaty w dłoni, makijaż nienaganny jak zawsze.

– Czemu pytasz? – rzuciłam, ściągając płaszcz.

– Bo jesteś... inna. Rozkojarzona. Spóźniłaś się ostatnio na obiad u cioci. Zostawiłaś niedomknięty kalendarz na stole. A dziś... wyglądasz, jakbyś nie spała w domu.

Zamrugałam. Gwałtownie.

– Może dlatego, że mam własne życie?

– Nie bądź dziecinna – powiedziała chłodno. – Rozsądek chroni cię przed upadkiem. Przypomnij sobie, kto cię tego nauczył.

– Właśnie to sobie przypominam, mamo – usiadłam naprzeciw niej. – Ale może to właśnie ten rozsądek trzyma mnie od lat na dnie.

Przez sekundę na jej twarzy coś drgnęło. Coś jak szok. Albo rozczarowanie.

– Zawsze byłaś odpowiedzialna – powiedziała cicho.

– Może już nie chcę taka być.

Zamilkłyśmy. W powietrzu zawisła cisza tak ciężka, że aż dusiła.

– A co, jeśli się stoczysz? – zapytała, ledwo dosłyszalnie. – Co, jeśli zrobisz coś, czego nie da się cofnąć?

– Już zrobiłam – odparłam.

Nie zapytała, co. A ja nie powiedziałam.

Po raz pierwszy w życiu nie przeprosiłam. Nie tłumaczyłam się. Nie złamałam się pod jej wzrokiem.

I wcale nie poczułam się lepiej. Ale poczułam się... wolna.

Konsekwencje przyszły niespodziewanie

To miało być tylko chwilowe. Głupi wyskok, którego nigdy nie powtórzę. Ale powtórzyłam. I to nie raz.

Adam zaczął do mnie pisać. Najpierw żarty, potem pytania, na które nikt wcześniej nie chciał znać odpowiedzi: „Dlaczego robisz to, co robisz? A czego naprawdę chcesz?”. Spotykaliśmy się po pracy. Czasem w jego mieszkaniu, czasem w hotelach. Nigdzie nie zostawialiśmy śladów – poza tymi pod skórą.

W biurze zaczęli szeptać. Wystarczyło jedno spojrzenie Adama za długo, jedno zbyt ciepłe „hej”. Zauważyłam, że koleżanki zaczęły mnie omijać, a Marek, mój przełożony, przestał zapraszać mnie na zebrania zarządu.

Matka milczała. Odkąd powiedziałam jej, że nie chcę już być rozsądną córką, nie odezwała się ani słowem. Nawet na moje urodziny wysłała tylko SMS-a: „Bądź szczęśliwa, Laura. Jeśli potrafisz”.

Leżałam wieczorem w łóżku Adama, wpatrzona w sufit.

– To miało być tylko chwilowe – szepnęłam.

Adam usiadł na łóżku, podciągnął kolana pod brodę.

– A czujesz się przez to gorzej?

Nie odpowiedziałam od razu. Przez głowę przelatywały obrazy: matka z filiżanką, ojciec milczący w tle, moje ułożone życie w punktach, plan dnia od świtu do nocy.

– Nie – przyznałam w końcu. – Ale boję się, że teraz nic już nie będzie takie samo.

Adam spojrzał na mnie bez ironii. Po raz pierwszy bez uśmiechu.

– I dobrze.

Nie spałam tej nocy. W głowie huczało: czy właśnie zmarnowałam wszystko, co budowałam przez całe życie? A może... może właśnie to wszystko było jedną wielką pomyłką?

Poczułam pustkę

Siedziałam w kuchni, w ciszy, z kubkiem zimnej herbaty, której nawet nie chciało mi się podgrzać. Adam zniknął. Po prostu. Bez pożegnania. Przestał dzwonić, przestał pisać. Jakby cały ten chaos, który wprowadził w moje życie, był tylko przypadkowym błędem. A może po prostu zrobił to, co miał zrobić – roztrzaskał moje wygodne kłamstwa i poszedł dalej.

Nie płakałam. Nie było po kim. To nie o niego chodziło.

Rano wzięłam wolne. Spakowałam plecak – bez planu. Butelka wody, jakiś sweter. Pojechałam pociągiem do miasta, w którym studiowałam. Tam, gdzie ostatni raz czułam, że jeszcze wszystko jest możliwe.

Weszłam do starej biblioteki. Przesunęłam dłonią po drewnianym stole, przy którym spędzałam godziny, przygotowując się do egzaminów. Wtedy też byłam „rozsądna”. Nawet bardzo. Ale... czułam coś. Nadzieję, może radość. Teraz była tylko pustka, jakby ktoś wyczyścił mnie gumką.

Potem poszłam na dach akademika. Zawsze lubiłam to miejsce. Pamiętam, jak kiedyś z koleżankami piłyśmy tanie wino z kartonu, śmiejąc się do rozpuku.

Usiadłam na betonie, spojrzałam na panoramę miasta.

– I co teraz? – zapytałam cicho samą siebie.

Nie było odpowiedzi.

Ale pierwszy raz... nie czekałam, że ktoś mi ją da. Może już nigdy nie wrócę do tamtej siebie – tej „dobrej”, „rozsądnej”. Ale nie chciałam też być tylko tą, która rzuciła się w ogień. Chciałam być kimś pośrodku. Kimś, kto już nie udaje.

Laura, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama