„Miałam dość bycia chłopcem na posyłki, więc w końcu postawiłam na swoim. Wtedy smród rozlał się po całej rodzinie”
„– Zauważ, jak to działa. Ty codziennie woziłaś mamie obiady do szpitala, a gdy sama byłaś po operacji, nikt cię nie odwiedził. Marta co roku podrzuca nam dzieci, a naszej Hani nigdy nie wzięła choćby na weekend. Tak nie powinno wyglądać wzajemne pomaganie sobie”.

- Listy do redakcji
Zawsze wszystkim pomagałam. Nigdy nikomu nie odmawiałam. Wszyscy zawsze wiedzieli, że znajdą we mnie oparcie i wyciągnę do nich pomocną dłoń. Ale są granice dobrej woli i pozwalania na wykorzystywanie siebie.
Gdzie w tym wszystkim ja?
Kwadrans po tym, jak moja siostra Marta wyszła z biura, trzaskając drzwiami tak mocno, że drgnęły szyby w oknie, zadzwoniła mama.
– Jestem zawiedziona, naprawdę – powiedziała twardym tonem. – Odmówiłaś pomocy młodszej siostrze w chwili, gdy najbardziej cię potrzebowała. To nie do przyjęcia. Nie tak cię wychowałam.
– Ale mamo, ona chciała… – próbowałam się tłumaczyć.
– Nie chciała niczego, czego nie mogłabyś zrobić – ucięła ostro. – Zawiodłaś mnie. Nie pokazuj mi się na oczy. Twój widok będzie dla mnie zbyt bolesny. Przynajmniej przez jakiś czas – odłożyła słuchawkę.
Serce mi ścisnęło. Miałam wrażenie, że znowu jestem małą dziewczynką, która zrobiła coś „nie tak” i musi za to pokutować. Od razu przed oczami pojawiło mi się jedno wspomnienie. Miałam siedem lat, gdy dowiedziałam się, że w naszej rodzinie nie wolno „odmawiać”. Była niedziela, cała rodzina zgromadziła się na obiedzie u dziadków. Pachniało rosołem i pieczonym mięsem. Ciocia Teresa przygarnęła mnie do siebie i zaczęła całować. Odwróciłam głowę, bo miała nieświeży oddech.
Mama natychmiast chwyciła mnie za ramię i zaciągnęła do mojego pokoju.
– Co ty wyprawiasz? – syknęła. – To dorosła osoba, należy jej się szacunek. Okazałaś jej niechęć i sprawiłaś przykrość. A rodzina jest święta. Zostajesz tu do końca obiadu.
Siedziałam na łóżku i płakałam, wiedząc, że ominą mnie lody na deser. Wieczorem przyszedł tata. Usiadł obok i powiedział:
– Daria, zapamiętaj trzy rzeczy. Po pierwsze: „Pokorne cielę dwie matki ssie”. Jeśli będziesz uprzejma i posłuszna, ludzie będą cię lubić. Po drugie: „Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”. Pomagając innym, sama dostaniesz pomoc. Po trzecie: „Ręka rękę myje”. Ludzie powinni robić sobie przysługi – małe i duże. Inaczej zostaniesz sama, a wtedy w chorobie nikt nie poda ci szklanki wody.
Te słowa wbiły się we mnie głębiej niż jakakolwiek inna lekcja.
Na wszystko się zgadzałam
Dorastałam z przekonaniem, że muszę być zawsze miła i pomocna. W szkole byłam tą, która pożyczała zeszyty. Na studiach – tą, która pisała wspólne projekty. W pracy – tą, która nigdy nie odmawiała. W rodzinie byłam oczywistym kołem ratunkowym, dla wszystkich. Gdy Marta chciała z mężem wyjechać, to ja brałam jej dzieci na dwa tygodnie. Gdy rodzice kończyli remont, pomagałam sprzątać. Gdy brat miał nocną zmianę, ja odwoziłam jego psa do weterynarza.
Nieważne, że musiałam płacić opiekunce, by ktoś zajął się moją córką, albo sama pokrywać koszty. Ważne było, że wszyscy mnie lubili. Nazywali mnie „aniołkiem”, „skarbem”. A ja – choć byłam zmęczona – czułam się potrzebna. Może dlatego zdecydowałam się na pożyteczny zawód. Księgowość była moją pasją i zawodem. Lubiłam porządek w liczbach, które zawsze muszą się zgadzać. Po kilku latach pracy w korporacji ja i mój mąż Krzysztof – również księgowy – otworzyliśmy własne biuro rachunkowe. Małe, ale nasze.
Naturalne było, że zaczęliśmy prowadzić księgi naszych znajomych — między innymi Marty i cioci Teresy. Oczywiście za stawki kilkukrotnie niższe niż rynkowe.
– To wykorzystywanie – mówił Krzysztof. – Oni wiedzą, że nie upomnisz się o swoje.
– To przecież rodzina – odpowiadałam. – A rodzina sobie pomaga.
Krzysztof nie drążył, ale widziałam, jak zaciska usta.
Nie mogłam jej w tym pomóc
Pewnego dnia Marta wpadła do biura bez zapowiedzi. Rzuciła na moje biurko plik faktur.
– Musisz to tak rozliczyć, żeby urząd się nie zorientował – powiedziała lekko. – Wiem, że potrafisz. W zamian będziesz miała u mnie rok darmowych zabiegów. Lecę, pa!
Zostawiła mnie z dokumentami jak z bombą zegarową. Chwilę później wszedł Krzysztof. Gdy mu opowiedziałam, spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– I ty się nad tym zastanawiasz? – spytał. – Oczywiście, że nie możesz tego zrobić.
– Ale jeśli zapłaci podatki, nic jej nie zostanie – tłumaczyłam.
– A jeśli jej ulegniesz, skończysz w więzieniu. Stracimy firmę. Chcesz zapłacić za to tak wysoką cenę?
Miał rację. A ja i tak czułam strach na myśl o odmowie. Wieczorem, przy kolacji, Krzysztof powiedział więcej.
– Zauważ, jak to działa. Ty codziennie woziłaś mamie obiady do szpitala, a gdy sama byłaś po operacji, nikt cię nie odwiedził. Marta co roku podrzuca nam dzieci, a naszej Hani nigdy nie wzięła choćby na weekend. Ciocia Teresa spóźnia się z płatnościami, a ty się uśmiechasz. Tak nie powinno wyglądać wzajemne pomaganie sobie.
Nie mogła tego zrozumieć
Milczałam. Wiedziałam, że ma rację.
– Jeśli zrobisz to, o co prosi Marta, ja natychmiast składam wniosek o rozdzielność majątkową – dodał. – Muszę chronić naszą rodzinę.
Te słowa kończyły dyskusję. Wiedziałam, że nie mogę ulec.
Następnego dnia spotkałam się z Martą.
– Nie zrobię tego – powiedziałam spokojnie. – To przestępstwo. Narażę firmę i dom.
– Czyli mnie z tym zostawisz?! – wrzasnęła. – Przez ciebie wezmę kredyt, Iza nie pojedzie na wakacje, wszystko się posypie!
Spojrzałam na zdjęcie Krzysztofa i Hani stojące na biurku.
– Mam swoją rodzinę. Najbliższą. I muszę chronić ich dobro.
– Jesteś egoistką! – krzyknęła i trzasnęła drzwiami.
Kwadrans później zadzwoniła mama. Jej słowa były jeszcze ostrzejsze niż usłyszałam od siostry.
Wiem, że zrobiłam dobrze
Od tamtej sytuacji minęło pół roku. Nie dostaliśmy zaproszenia na żadne rodzinne spotkanie. Na grupie rodzinnej moje imię przestało się pojawiać. Święta spędziliśmy we troje. Bywa, że tęsknię. Gdy w niedzielę z klatek schodowych pachnie rosołem i schabowymi, a sąsiedzi gromadzą się na obiadach, czuję ukłucie smutku. Ale wiem też, że mojej rodzinie zależało na mojej ciągłej dyspozycyjności.
W pracy zaczęłam stawiać granice. Gdy ciocia Teresa znów spóźniła się z płatnością, powiedziałam:
– Będziemy kontynuować współpracę po uregulowaniu faktur.
Zapłaciła w trzy dni. Świat się nie zawalił. Z Martą nie rozmawiam. Wiem, że wzięła kredyt i sprzedała samochód. Czasem wyobrażam sobie, że kiedyś przyjdzie i powie: „Przepraszam”. Ale nie czekam już na to. Czasem pytam siebie, czy to ja zawiodłam. Odpowiedz brzmi: nie. Nie będę łamać prawa, nawet dla rodziny. Nie będę brać na siebie cudzych konsekwencji. Mój czas i praca mają wartość. Rodzina to ci, którzy dbają o ciebie, a nie tylko biorą.
Patrzę na Krzysztofa i Hanię. To oni są moją prawdziwą rodziną. Kiedy córka rysowała drzewo genealogiczne, spytała:
– Mamo, wpisać ciocię Martę?
– Tak – odparłam. – Rodzina nie znika. Czasem tylko jest gdzieś obok.
Dziś wiem, że przez lata myliłam miłość z dyspozycyjnością. Byłam przekonana, że bycie „dobrą” oznacza nieustanne poświęcanie się. Teraz rozumiem, że granice nie są zdradą. One chronią. Może kiedyś usiądziemy przy jednym stole. A może nie. Niezależnie od tego wiem, że prawdziwa rodzina to ta, która widzi w tobie człowieka, a nie tylko źródło przysług.
Daria, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa chciała, żebym zrobiła jej włosy na czekoladowy brąz. Gdy przejrzała się lustrze była w totalnym szoku”
- „Na dożynkach cała wieś usłyszała prawdę o mojej dziewczynie. Nie żałuję, że zrobiłem z niej pośmiewisko”
- „Zabrałam teściową na wakacje do Włoch. Gdy w samolocie zdjęła obrączkę, wiedziałam, że grzeczna nie będzie”

