„Zawrócił mi w głowie mikołajkowymi piernikami i uśmiechem. Potem odkryłam, że miałam być tylko prezentem na pocieszenie”
„Tego samego wieczoru, z czystej ciekawości, weszłam na jego Instagram. I wtedy ją zobaczyłam. Zdjęcie było sprzed dwóch tygodni. On i ona — ładna, trochę zbyt idealna. Obejmował ją w talii, a podpis brzmiał: Mimo wszystko. Serce mi zamarło. Zjechałam niżej, a tam kolejne zdjęcia z tą samą dziewczyną, uśmiechnięci, bliscy”.

Nie planowałam żadnych randek — ani w Mikołajki, ani na Boże Narodzenie. Po rozstaniu z Maćkiem miałam dość wszystkiego: jego, miłości, siebie samej. W lustrze widziałam tylko dziewczynę, która za bardzo zaufała i dostała od życia w twarz, kiedy najmniej się tego spodziewała. Dwa lata związku, który miał być „tym ostatnim”, skończyły się jak w taniej telenoweli: inną kobietą i krótkim „przepraszam, to nie było zaplanowane”. Anka, moja przyjaciółka, nie zamierzała się jednak poddać.
— Julka, ty za długo się męczysz w tej samotności — mówiła przez telefon. — Zakładamy Tindera.
— Ja? W życiu — burknęłam.
— Nie w życiu, tylko dziś. I nie kłóć się, bo w końcu założę ci konto sama i wybiorę jakiegoś kulturystę z Nowej Huty.
Kilka godzin później, głównie z nudy i przekory, siedziałam na swoim nowym profilu. Potem trafił się Tomek. Trochę uroczy, trochę zwyczajny, napisał coś o piernikach i dzieciństwie. Nie wiem, czemu odpisałam. Może przez ten grudniowy nastrój. A może potrzebowałam czegoś, co nie będzie mi się kojarzyło z dramatem. Umówiliśmy się na 6 grudnia, w Mikołajki.
— Ale pamiętaj, nie całuj go, jeśli nie upiecze ci pierników — rzuciła Anka, kiedy wychodziłam.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że skończę w jego kuchni, z rękami w cieście i sercem zbyt blisko tego, co tak bardzo chciałam zostawić za sobą.
Gwiazdki czy serca?
To miała być zwykła kawa: bez oczekiwań, bez emocji, bez wielkiego wow. Spotkaliśmy się w małej kawiarni na Powiślu, gdzie pachniało cynamonem i starymi książkami. Tomek czekał już przy stoliku, w granatowym płaszczu i z uśmiechem tak naturalnym, że aż się zadziwiłam.
— Julia? — zapytał, jakby był nie do końca pewien, czy mówi do właściwej osoby.
— A ty Tomek? Bo jak nie, to właśnie siadam z obcym facetem — odpowiedziałam z udawanym spokojem, a on się roześmiał.
Rozmawialiśmy ponad godzinę. O głupotach: o tym, że pierniki są lepsze od sernika i że Wigilia w jego domu zawsze zaczyna się od barszczu z uszkami, które lepi z babcią. Coś we mnie przeskoczyło, kiedy mówił o dzieciństwie z taką czułością. Potem zaproponował spacer — niby nic wielkiego, ale w grudniu trzeba się naprawdę postarać, żeby komuś nie zmarzły palce.
— Mam jeden warunek — powiedział po drodze. — Musisz pomóc mi dziś zrobić pierniki. Obiecałem babci, że jej przepis pójdzie w ruch, a samemu to jakoś… no, wiesz.
Nie wiem, co mnie podkusiło, ale kiwnęłam głową. U niego w mieszkaniu było ciepło, pachniało goździkami i trochę kurzem. Kuchnia z za dużym stołem i starą puszką na herbatę. Zawiązał mi fartuch, który ledwo sięgał do połowy uda, i podał foremki.
— Gwiazdki czy serca?
— A ty? — zapytałam, unosząc brew.
— Ja biorę choinki. Zawsze choinki.
Piekliśmy, gadaliśmy, piliśmy herbatę z pomarańczą. Zaczęłam się śmiać. Prawdziwie, tak z serca, po raz pierwszy od miesięcy. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten wieczór zostanie we mnie na długo. I że ta kuchnia, tak zwyczajna, stanie się miejscem, w którym coś się we mnie otworzyło.
Serce mi zamarło
Kilka dni po naszej randce nadal się uśmiechałam, kiedy o nim myślałam. Tomek pisał codziennie. Nic wymuszonego — czasem głupia wiadomość o tym, że przypalił grzanki, czasem zdjęcie kota sąsiadki, który zaglądał do jego drzwi. Nie naciskał. I to było najdziwniejsze — czułam się spokojna. Nawet Anka to zauważyła.
— Ty się w nim nie zakochuj przypadkiem. To jeszcze może być świr z piwnicą pełną tajemnic.
— Dziękuję, że sprowadzasz mnie na ziemię — parsknęłam śmiechem. Ale coś mnie w środku zakłuło.
Tego samego wieczoru, z czystej ciekawości, weszłam na jego Instagram. I wtedy ją zobaczyłam. Zdjęcie było sprzed dwóch tygodni. On i ona — ładna, trochę zbyt idealna. Obejmował ją w talii, a podpis brzmiał: „Mimo wszystko”. Serce mi zamarło. Zjechałam niżej, a tam kolejne zdjęcia z tą samą dziewczyną, uśmiechnięci, bliscy. Ostatni raz wrzucił coś z nią tydzień przed naszą randką. I nagle ten jego urok, te pierniki, ta cała ciepła kuchnia zaczęły brzmieć jak gra pozorów.
Napisałam dość bezpośrednio: „Kim jest Marta?”. Odpisał po pięciu minutach. Szybko, może nawet za szybko: „To skomplikowane. Już się nie spotykamy, ale… długo byliśmy razem. Chciałem ci o niej powiedzieć. Po prostu nie wiedziałem, jak zacząć”.
Zacząć? Od czego? Że jeszcze pachniesz jej szamponem, a już pieczesz ze mną pierniki? Zadzwoniłam do Anki. Nie musiałam nawet jej niczego tłumaczyć.
— Wiedziałam. Zbyt ładnie było. Co teraz?
Nie odpowiedziałam, bo sama nie wiedziałam. Czułam, jak grunt, na którym dopiero co stawałam odważniej, znowu mięknie pod nogami, a ja w nim grzęznę.
Stałyśmy tak chwilę
Widziałam ją pierwszy raz na żywo, w osiedlowym sklepie. Stała przede mną w kolejce, trzymała mleko migdałowe i cynamon. Rozpoznałam ją od razu. Marta. Dziewczyna ze zdjęcia. A raczej: dziewczyna, o której Tomek nie chciał mówić. Wychodząc, spojrzała na mnie uważnie. Widać coś ją tknęło, bo podeszła do mnie, zanim zdążyłam schować portfel.
— Cześć... Ty jesteś Julia, prawda?
Zamurowało mnie.
— Z Tindera. Od Tomka. — dodała i uśmiechnęła się, ale nie było w tym ciepła. Miałam wrażenie, że przyszła uprzedzić mnie, że zbiera się burza.
— Tak — przyznałam, czując, że robi mi się gorąco.
— Zabawne — mruknęła. — Tomek zawsze piecze pierniki, jak próbuje się ogarnąć po naszym rozstaniu. Taka jego „terapia kulinarna”. Piecze, potem znika. Ale wiesz, on nigdy nic nie kończy. Ani relacji, ani rozmów, ani uczuć.
Stałyśmy tak chwilę. Ona spokojna, opanowana, a ja ze ściśniętym gardłem.
— Myślałam, że jesteście razem — powiedziałam.
— Tak, wiele osób tak myśli. Nawet on chyba czasem.
Nie pamiętam, jak wyszłam ze sklepu. Nie pamiętam, jak wróciłam do domu. Ale na pewno w końcu napisałam do niego jedno zdanie: „Nie jesteś gotowy na nic nowego”. Odpowiedział dopiero po kilku godzinach: „Może masz rację. Nie chciałem cię zranić”. Ale zranił.
Było mi przykro. Usiadłam w fotelu i długo patrzyłam w okno. Zastanawiałam się, czy bardziej boli to, że nie powiedział mi prawdy, czy to, że przez moment naprawdę uwierzyłam, że mogłoby coś z tego być.
Zaśmiałam się przez łzy
Minął tydzień od tamtego dnia. Nie odpisywałam Tomkowi. Nie czytałam wiadomości. Wrzuciłam piernikowe foremki do dolnej szuflady, jakby ich kształty mogły mnie oszukać jeszcze raz.
W sobotę rano telefon zawibrował. „Maciek”. Spojrzałam na ekran jak na ducha. „Tęsknię. Wiem, że spieprzyłem. Chciałbym pogadać”. Ironia losu. Milczał przez miesiące, a teraz wraca z głupim tekstem w esemesie.
Zignorowałam go, ale wieczorem, kiedy siedziałam owinięta kocem i oglądałam bez sensu powtórki starych seriali, znowu napisał: „Pamiętasz, jak piekliśmy te okropne pierniki, które przypaliłem?”. Przeklęte pierniki. Zadzwonił, a ja odrzuciłam. Pięć minut później zadzwoniła Anka.
— Julka. Błagam, nie mów mi, że odezwał się Maciek.
— Odezwał się.
— I?
— I nic.
— No to trzymaj się tego „nic”. Nie jesteś tą samą dziewczyną, którą zostawił.
Nie byłam. Ale kiedy kilka dni później spotkałam Tomka przypadkiem na przystanku, serce i tak lekko drgnęło.
— Julia — powiedział cicho. — Cześć.
— Cześć.
Chwila ciszy. W tle szum miasta. Mróz. Niby zwyczajnie, ale coś we się znów we mnie kotłowało.
— Przepraszam — powiedział. — Naprawdę nie chciałem cię w to wciągać.
— Wiesz, co mnie najbardziej zabolało? — Spojrzałam mu prosto w oczy. — Że przez chwilę pomyślałam: może tym razem się uda.
Skinął głową. Nie miał już żadnej wymówki. Ja też nie.
— Trzymaj się — rzuciłam na odchodne i odeszłam, zanim powiedział coś więcej.
Tego samego wieczoru Anka wysłała mi mema z podpisem: „Facet to nie plan na życie. Nawet jak pachnie piernikami”. Zaśmiałam się przez łzy. I po raz pierwszy pomyślałam: może dobrze, że zostałam sama.
Teraz było inaczej
W kuchni było cicho. Nie grała żadna muzyka, nie dymił czajnik, nikt nie śmiał się zza stołu. Wyjęłam z szafki puszkę z przyprawą do piernika i otworzyłam. Ten sam zapach co wtedy. Goździki, cynamon, coś słodkiego i ciepłego, co na moment daje nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Zaczęłam wyrabiać ciasto. Bez przepisu, na oko — tylko dla siebie.
W radiu puścili jakąś świąteczną piosenkę. Westchnęłam. Na parapecie stał kubek z niedopitą herbatą. Obok kartka z listą prezentów, których i tak nie kupię. Nacinałam ciasto foremkami: serca, gwiazdki, choinki: te same, które trzymałam w dłoni w kuchni Tomka. Ale teraz było inaczej. Zrobiłam całą blachę. Piekarnik warczał, a ja siedziałam na podłodze i czekałam. Przyszło mi do głowy, że może już nigdy nikomu nie upiekę pierników. Albo odwrotnie — może dopiero teraz zaczynam piec je dla właściwej osoby. Dla siebie.
Anka wpadła późnym wieczorem. Wciągnęła dwa pierniki na raz i popiła winem.
— Dobre — mruknęła z pełnymi ustami. — I wiesz co? Jesteś okej. Sama, ale okej. Może nawet lepsza niż byłaś.
— Dzięki — odpowiedziałam, siadając naprzeciwko. — W sumie… może za rok znowu je zrobię. Może z kimś. Może nie.
— Ale już nie z gościem, który nie umie się rozstać, zanim zacznie coś nowego, okej?
— Obiecuję.
Spojrzałam na stolnicę, gdzie zostały jeszcze trzy niewykrojone kulki ciasta. „Na przyszłość” — pomyślałam. — „Zobaczymy, kto się wtedy pojawi”.
Julia, 24 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Martwiłem się o sąsiada z góry, bo nagle przestałem go słyszeć. Gdy odkryłem powód, łzy aż cisnęły mi się do oczu”
- „Szef zasypywał mnie obowiązkami, aż w końcu miałam dość. Kiedy się zbuntowałam, szybko pokazał mi, gdzie moje miejsce”
- „Na mikołajki mąż kupił luksusowe perfumy za 500 zł. Gdy w skarpecie znalazłam tanią czekoladę, wiedziałam, co się święci”

