„Zawalczyłam o siebie, puściłam los na loterii i odeszłam od męża. Po 15 latach szczęście w końcu odwiedziło i mnie”
„A potem zdarzyło się coś, czego się nie spodziewałam. Na stacji benzynowej kupiłam zdrapkę i wygrałam trzysta tysięcy złotych. Dla mnie to prawdziwa fortuna. Pierwsze, co zrobiłam? Zadzwoniłam do pani Agaty i zapytałam, czy dom, który wynajmuję, nadal jest na sprzedaż. Był, a mnie teraz było na niego stać”.

- Listy do redakcji
Gdy trzaskałam drzwiami mieszkania, w którym spędziłam piętnaście lat, nie wiedziałam jeszcze, gdzie pojadę. Wiedziałam tylko jedno – nie mogę już tam zostać. Piotr, mój mąż, stwierdził, że „musi się jeszcze wyszaleć”. A ja? Ja miałam zniknąć, z klasą. Bez scen, bez krzyków. Cicho, jak przez większość naszego małżeństwa.
Ciężko pracowałam
Poznaliśmy się w restauracji. Dorabiałam wtedy do stypendium jako kelnerka, on przyszedł ze znajomymi świętować zdany egzamin. Zaiskrzyło, chociaż bardzo się od siebie różniliśmy. Ja pochodziłam z małego miasteczka, z mocno przeciętnej rodziny. W domu nigdy się nie przelewało, dlatego córka na studiach dziennych była dla rodziców poważnym obciążeniem. Mama pracowała w szkole jako sprzątaczka, tata był listonoszem. Miałam jeszcze dwójkę młodszego rodzeństwa. Musiałam więc liczyć na siebie. Uczyłam się, żeby zdobyć stypendium naukowe, a po zajęciach dorabiałam w tej knajpce. Na szczęście trafiłam na fajną szefową, która nie tylko uczciwie płaciła, ale i dopasowywała grafik do moich zajęć na uczelni.
– Wiesz Klaudia, kiedyś sama byłam dokładnie taka jak ty. Też byłam ambitna i musiałam liczyć tylko na siebie. Rozumiem, że utrzymać się w dużym mieście jest ciężko, dlatego jak będziesz miała jakieś kolokwium czy egzamin, dam ci wolne. A w wakacje pomyślimy o większej liczbie godzin, żeby wyszła ci lepsza pensja – powiedziała pewnego dnia, a ja naprawdę się wzruszyłam, że ta całkiem obca kobieta naprawdę mnie rozumiem.
– Dziękuję. Na pewno nie będzie pani żałować – zdołałam jedynie z siebie wydusić, a pani Jola pokiwała z uśmiechem głową.
– Wiem. Widzę, że jesteś uczciwa i pracowita. A długie lata w gastronomii pokazały mi, że taki pracownik to prawdziwy skarb – powiedziała jedynie i zapytała, czy nie chcę dorobić sobie podczas wesela, które organizuje w sobotę.
Chciałam. Nie przeszkadzało mi nawet to, że obsada kelnerska była już pełna, a ja miałam spędzić całe popołudnie, noc i poranek przy zmywaku oraz pomocy na kuchni.
Piotrek miał zupełnie inny start
Też pochodził z niewielkiego miasteczka, ale jego rodzice byli lepiej ustawieni. Matka była dyrektorką miejscowego liceum, ojciec prowadził dobrze prosperujący sklep spożywczy. Mieli pieniądze, dlatego ich syn nie musiał wynajmować tanich stancji przy jakiejś emerytce czy mieszkań na spółkę z kilkoma innymi osobami. Gdy tylko dostał się na studia, otrzymał klucze do kompletnie wyposażonej kawalerki na nowym osiedlu. Nie musiał też dorabiać, bo rodzicom, zwłaszcza jego matce, zależało, żeby skupił się na nauce.
– Niech Piotrek skończy spokojnie geodezję, a my pomyślimy o otworzeniu jakiejś firmy dla niego. Kiedyś marzyłam, że zostanie lekarzem, ale syn nie dostał się na medycynę – pewnego dnia wyznała mi moja przyszła teściowa.
Piotr rzeczywiście korzystał ze swoich przywilejów i prowadził typowe studenckie życie. Wyjazdy, imprezy, bieganie po knajpach, weekendowe wypady w góry. Ja nie bardzo wpisywałam się w ten schemat, ale w jakiś sposób się mną zauroczył. Po roku mi się oświadczył, a po ślubie zamieszkaliśmy w jego kawalerce. Tej, którą otrzymał od rodziców. Po obronie zaczepił się w dużym biurze nieruchomości, gdzie dostał całkiem niezłą pensję. Jednak pieniądze nigdy się go nie trzymały.
Z mężem byliśmy zupełnie inni. Ja marzyłam już o stabilizacji: przytulny domek, dziecko, pies, dwudaniowy obiad na stole. Jemu wcale się do tego nie spieszyło. Wolał żyć tak, jak na studiach.
– Na dzieci przyjdzie czas po trzydziestce. Jeszcze jest tyle miejsc do zobaczenia. Tyle do przeżycia. Nie ma sensu zakopywać się w pieluchach – rzucił mi pewnego razu.
Lata mijały
Jednak jakoś przetrwaliśmy razem piętnaście lat. Trzydziestkę już dawno skończyliśmy, a mój mąż wcale nie myślał o powiększaniu rodziny. A ja? Ja chyba bałam się od niego odejść. Pracowałam w prywatnym przedszkolu. Kochałam swoją pracę, ale kokosów z tego nie było. Mieszkanie należało do niego, to on lepiej zarabiał. Wydawało mi się, że sama sobie nie poradzę. Bo niby jak? Mam wynająć kawalerkę za połowę swojej pensji? A gdzie pieniądze na rachunki, życie, przyszłość? I tak tkwiłam w tym naszym układzie do momentu, aż Piotr zdecydował za mnie.
Poznał młodszą dziewczynę. Twierdził, że z Anetą „nadają na tych samych falach” i wspólnie mogą spełniać marzenia. Myślę jednak, że chodziło głównie o to, że jego nowa miłość pochodziła z bogatej rodziny. Jej ojciec był dyrektorem w urzędzie, matka prowadziła aptekę w świetnym punkcie miasta, a ona miała przejąć interes. Dla Piotra to była wymarzona okazja, żeby wymigać się od odpowiedzialności i pożyć sobie beztrosko z szaloną małolatą, która, podobnie jak on, kochała imprezy i dobrą zabawę.
Zostałam z niczym
Nie miałam pojęcia, co ze sobą zrobić. Z naszego mieszkania musiałam się wyprowadzić. Większych oszczędności nie miałam. Owszem, mogłam zatrzymać się u którejś koleżanki z pracy. Ale dziewczyny miały swoje rodziny, dzieci, mieszkały w blokach. To było rozwiązanie góra na kilka dni, ale musiałam od niego odejść.
W końcu zatrzymałam się w tanim hoteliku na obrzeżach miasta. Dwa dni bez planu, bez nadziei. Ale trzeciego poranka coś we mnie pękło. Zaparzyłam herbatę w plastikowym kubku i pomyślałam: a może wrócę tam, skąd pochodzę? Do miasteczka, w którym dorastałam. Do tego cichego i sennego miejsca, gdzie wciąż pachnie świeżym chlebem z piekarni przy rynku. Gdzie można iść boso nad rzekę i gdzie sąsiedzi mówią „dzień dobry” z przyzwyczajenia, nie z obowiązku. Rodzice już nie żyli, w naszym rodzinnym mieszkaniu zamieszkała siostra z mężem i dzieckiem.
Ale to miejsce nadal było przecież moje. Bo co niby trzymało mnie w stolicy? Z pensją przedszkolanki i tak nie wynajmę tutaj samodzielnego mieszkania i nie utrzymam się. Miałam wrócić do pokoju dzielonego z przypadkowymi studentkami? To już było nie na moje nerwy. Spakowałam torbę i ruszyłam.
Wynajęłam dom
Dom znalazłam przypadkiem. Stary, z czerwonym dachem i werandą, lekko zaniedbany, z zarośniętym ogródkiem. W ogłoszeniu na tablicy przed sklepem spożywczym napisano tylko:
„Wynajmę tanio. Cena do negocjacji”.
Zadzwoniłam. Dwie godziny później już stałam z właścicielką na werandzie.
– To był dom mojej cioci. Zmarła w zeszłym roku. Ja nie mam czasu go ogarniać, mieszkam w Szczecinie – wyjaśniła mi kobieta po czterdziestce. – Jeśli się pani podoba, możemy usiąść do rozmowy. Planowałam go sprzedać, ale nie było zainteresowania. Zdecydowałam się na wynajem. Zamieszkane miejsce przynajmniej nie niszczeje. A i tych kilka groszy zawsze się przyda – dodała szczerze.
Domek spodobał mi się. Bardzo. Miał coś, czego szukałam: ciszę. I przestrzeń na nowy początek. Cena nie była wygórowana, dlatego postanowiłam podpisać umowę. Zapłaciłam za trzy miesiące z góry z oszczędności. Później miałam zamiar znaleźć pracę.
Ludzie mnie rozpoznawali
– Klaudia? To ty? – zapytała mnie starsza ekspedientka w piekarni, kiedy pierwszy raz kupowałam chałkę. – Ale się zmieniłaś. Ładnie wyglądasz.
Może i tak, ale ja czułam się rozbita w środku. Miałam czterdzieści lat i zaczynałam od zera. Bez pracy, bez przyjaciół, z walizką pełną niepotrzebnych ubrań i emocji.
Dopiero po tygodniu kupiłam białą farbę i zaczęłam malować werandę. To była dobra terapia. Ruchy pędzla, szum wiatru, śpiew ptaków. Może i brzmiało to jak banał, ale naprawdę mi pomagało.
Pewnego dnia, gdy siedziałam na schodkach i piłam kawę, podszedł do mnie chłopak w czapce z daszkiem i z uśmiechem, który przypomniał mi dzieciństwo.
– Klaudia? Pamiętasz mnie? Chodziliśmy razem do podstawówki. Krzysiek z VI B. zawsze grałem w twojej drużynie na wf-ie.
Pamiętałam. Chyba całe popołudnie wtedy przegadaliśmy. Okazało się, że ma tu firmę remontową. Pomógł mi wymienić podłogę w kuchni i został na dłużej. Nie, nie zamieszkaliśmy razem i nie wzięliśmy od razu ślubu. Ale zaczęliśmy się spotykać i spędzać ze sobą czas. Najpierw jako przyjaciele, później jako para.
W miejscowym przedszkolu nie było wolnych etatów. Ale zatrudniłam się w piekarni przy rynku. Na początek wystarczyło. Zwłaszcza że to miejsce było naprawdę magiczne. To nie market z wielkiego miasta, gdzie liczy się ilość skasowanych produktów i pospieszne rozładowywanie palet. Tutaj od lat przychodzą ci sami ludzie i z klientami naprawdę można pogadać. A szefowa jest uczciwa i płaci za każdą dodatkową godzinę. Było dobrze.
Poszczęściło mi się
A potem zdarzyło się coś, czego się nie spodziewałam. Na stacji benzynowej kupiłam zdrapkę i wygrałam trzysta tysięcy złotych. Dla mnie to prawdziwa fortuna. Pierwsze, co zrobiłam? Zadzwoniłam do pani Agaty i zapytałam, czy dom, który wynajmuję, nadal jest na sprzedaż. Był, a mnie teraz było na niego stać.
Zapłaciłam dwieście dwadzieścia tysięcy, a resztę odłożyłam. Nie potrzebowałam nic więcej. Miałam dom. Ciszę. I nową wersję siebie – spokojniejszą, pewniejszą siebie i szczęśliwą.
– Może ta wygrana to znak? – śmiał się Krzysiek. – Że dobrze zrobiłaś? Że zostawiłaś tamto życie.
– Może – odpowiedziałam. – Ale nawet bez niej też bym wygrała.
Bo nie pieniądze były tu najważniejsze. Największą wygraną było to, że wreszcie byłam tam, gdzie chciałam być. Wśród ludzi, którzy pamiętali mnie, zanim stałam się żoną Piotra. Dodatkiem do niego, a nie oddzielnym człowiekiem. Tutaj byłam sobą.
Nie wiem, co przyniesie jutro. Czy Krzysiek zostanie na dłużej. Czy znajdę nową pracę, czy nadal będę dorabiać w piekarni, pielić ogródek i czytać książki na werandzie. Ale wiem jedno. Wróciłam do siebie, a często to jest właśnie najtrudniejsza podróż.
Klaudia, 40 lat
Czytaj także:
- „Mąż po 10 latach przyznał się, co zrobił, kiedy byłam w ciąży. Myślał, że teraz będzie mnie mniej bolało”
- „Myślałam, że po śmierci męża już nic mnie nie złamie. Wtedy odkryłam jego drugi telefon i największą tajemnicę”
- „Wakacje z kochanką w Hiszpanii miały być tajemnicą. Przez jedno błędne kliknięcie, straciłem wszystko”

