Reklama

Wydawało mi się, że wszystko w moim życiu układa się jako tako. Może nie idealnie, ale na tyle dobrze, by nie musieć co chwilę podważać fundamentów codzienności. Moja mama zawsze mówiła, że liczy się spokój i przewidywalność. Może dlatego tak bardzo ją kochałam – była moją kotwicą, podporą, osobą, do której mogłam zadzwonić w każdej chwili. Edwarda, ojca Michała, traktowałam z dystansem, ale i szacunkiem. Był surowy, czasem zgryźliwy, ale zawsze lojalny wobec rodziny. Postanowiłam, że zorganizuję rodzinny obiad. Nie spodziewałam się, że to spotkanie uruchomi lawinę, której skutków nie da się już zatrzymać.

Niesmak w powietrzu

Na stole parowała miska ziemniaków z koperkiem, obok stała pieczona karkówka w glazurze miodowej – specjalność mamy. Klara kręciła się przy stole, podskakiwała z radością, co chwilę podbiegała do babci z pytaniami o deser. Michał nalewał wino do kieliszków. Edward siedział już przy stole, z lekko rozpiętym kołnierzykiem koszuli, kiwając się rytmicznie na krześle, jakby nieco za wcześnie sięgnął po alkohol.

– No, kochani – zagaił z przesadnym entuzjazmem – rodzinne obiady to nasza tradycja, prawda?

– Prawda – odpowiedziała Maria, z nieco zbyt szerokim uśmiechem, unikając jego spojrzenia.

Aż człowiek by chciał, żeby to trwało wiecznie – dodał Edward, nachylając się nad nią bardziej, niż wymagała tego uprzejmość. – Prawda, Marysiu?

Zrobiło się cicho. Michał spojrzał na mnie pytająco. Klara, nieświadoma, nuciła coś pod nosem, układając serwetki w dziwne origami. Moja mama zesztywniała. Widziałam to – znałam ją na tyle dobrze, by dostrzec, że coś ją wybiło z równowagi.

– Masz coś na ustach – powiedziała sztywno, jakby chciała zignorować uwagę Edwarda, ale już było za późno.

– No przecież znamy się lepiej, prawda Marysiu? – powtórzył Edward, tym razem wyraźniej, patrząc jej prosto w oczy.

Cisza stała się gęsta jak sos pieczeniowy, który chwilę wcześniej zdawał się najważniejszym tematem przy stole. Poczułam, jak coś się we mnie napina. Mój wzrok wędrował od Marii do Edwarda. Michał unikał mojego spojrzenia. Co to, do diabła, miało znaczyć?

Drobiazg, który nie daje spokoju

– Mamo, co to miało znaczyć? – zapytałam, zaraz po tym jak odprowadziłam Klarę do pokoju.

Stałyśmy w kuchni. Maria wyciągała z lodówki kompot, jakby nic się nie wydarzyło. Spokojna, chłodna, odrobinę zbyt opanowana.

– Co miało znaczyć, kochanie?

– To, co powiedział Edward. „Znamy się lepiej, prawda Marysiu?” Przypadek? Żart? Co?

– Julia... nie przesadzaj. Przecież był po winie. On zawsze takie głupoty gada, jak się napije – odpowiedziała z wymuszoną lekkością, ale ja już czułam, że to nie jest prawda.

– Tylko że ty nagle zamilkłaś. I wyglądałaś, jakby ktoś cię złapał za gardło. Mamo, znam cię. To nie był żart.

Maria odwróciła się powoli i spojrzała na mnie z cieniem niepokoju w oczach. Westchnęła.

– Dziecko, proszę cię, nie rób scen. Naprawdę nie warto.

– Nie warto?! Co, do cholery, ukrywasz?

– Nie jestem ci nic winna! – syknęła nagle. – Całe życie poświęciłam dla tej rodziny. Dla ciebie. Dla tej całej normalności, której tak pragnęłaś. Nie masz pojęcia, przez co przeszłam.

– No to mi powiedz. Czekam. – głos mi się załamał. – Przeszłaś przez co?

– Julia! – krzyknęła, a potem uciszyła się i odwróciła wzrok.

W ciszy słyszałam tylko odgłos gotującej się wody i własne serce, które biło jak szalone. Wiedziałam jedno – coś było na rzeczy. I nie zamierzałam tego zostawić.

Kuchnia pełna szeptów

– Michał, powiedz mi tylko jedno – zaczęłam, siadając naprzeciwko niego w salonie, po tym jak Klara zasnęła. – Czy ty coś wiesz?

– O co ci chodzi? – zapytał, wyraźnie zmęczony. Oparł głowę o dłoń i przetarł oczy. – Julia, naprawdę nie mam pojęcia, o co ci chodzi.

– O twojego ojca. I moją matkę. Ten jego komentarz. Jej reakcja. Coś się między nimi działo. Coś więcej.

– Przestań – powiedział cicho. – Ojciec... no może czasem coś chlapnie. Ale to nie znaczy, że...

Z kuchni dobiegły nas podniesione głosy. Od razu się zaniepokoiliśmy.

Nie teraz, Edward! – syknęła Maria.

– A kiedy, Marysiu? Kiedy?! Trzydzieści lat się chowaliśmy. To trwało za długo.

– Cicho bądź, dzieci są w domu!

– Julia nie może się dowiedzieć? – usłyszeliśmy głos Edwarda. – Serio?

Zerwałam się na równe nogi. Michał złapał mnie za rękę, ale go odepchnęłam. Weszłam do kuchni bez pukania.

Za późno. Już wiem.

Mama cofnęła się jak poparzona, teść wyprostował się, jakby właśnie zdał sobie sprawę, że to koniec. Michał stanął za mną, milczący.

– Jak mogliście?! – wyrzuciłam z siebie. – Jak mogliście nas tak oszukiwać? Całe życie?

W kuchni pachniało kawą, ale w powietrzu wisiała prawda. Nie do cofnięcia.

Coś, co nie miało prawa się wydarzyć

Siedziałyśmy w moim salonie. Michał zabrał Klarę na spacer, po tym jak wyrzuciłam z siebie wszystko, czego nie potrafiłam już utrzymać w środku. Zostawił mnie z matką. Nie pytał, nie pocieszał. Tylko położył mi dłoń na ramieniu i powiedział cicho:

– Musisz to z nią przepracować.

Matka siedziała na brzegu fotela jak na rozżarzonym węglu. Nerwowo gniotła chusteczkę. Patrzyła w podłogę, nie na mnie.

To nie miało się tak potoczyć – powiedziała w końcu. – Byłam wtedy w totalnej rozsypce. Twój ojciec... już wtedy odsuwał się ode mnie. Fizycznie był, ale psychicznie... zniknął.

Zamilkła na chwilę.

– Edward pracował wtedy z nim w jednym zespole projektowym. Bywał u nas. Pomagał. Czasem zostawał na kolację, czasem zabierał mnie na zakupy, bo twój ojciec nie ruszał się z domu. Zaczęło się niewinnie, Julia.

Prychnęłam. Niewinnie. Piękne słowo.

– Nie chciałam tego. Przysięgam ci. Ale on był... blisko. Uważny. Mówił rzeczy, które chciałam usłyszeć. Poczułam się widziana po raz pierwszy od lat.

– A co z tatą? – zapytałam, ledwo panując nad głosem. – Kochałaś go przecież.

– Kochałam. Ale też miałam swoje potrzeby. Byłam młoda, samotna w małżeństwie, w którym rozmawialiśmy tylko o rachunkach. A Edward... Edward był jak powiew powietrza w dusznym pokoju.

– Czy Michał... on o tym wiedział?

– Nie – odpowiedziała twardo. – I nie miał wiedzieć. Nikt nie miał.

Ale teraz wszyscy wiedzieliśmy.

Bez wspólnej przyszłości

Od kilku dni w naszym domu panowała cisza. Nie taka zwykła, wynikająca ze zmęczenia czy potrzeby spokoju. To była cisza przepełniona ciężarem rzeczy niewypowiedzianych i tych wypowiedzianych zbyt późno. Michał milczał. Ja też. Klara wyczuwała napięcie – przestała śpiewać pod nosem, tuliła się do mnie dłużej niż zwykle. Wieczorem usiadłam naprzeciwko Michała w kuchni.

– Nie jestem zła na ciebie – powiedział w końcu. – Ale nie wiem, co mam z tym wszystkim zrobić. On... mój ojciec... był dla mnie wzorem. A teraz?

– Nie musisz wybierać – wyszeptałam, choć nie byłam pewna, czy sama bym potrafiła.

– Może nie, ale i tak wszystko się rozsypało – odpowiedział. – W nas coś pękło, Julia. I nie wiem, czy to się da posklejać.

Spakowałam torbę jeszcze tej samej nocy. Rano zabrałam Klarę i pojechałyśmy do mieszkania mojej siostry. Basia odebrała telefon po kilku sygnałach.

– Hej, wszystko w porządku? – zapytała, ale jej ton był chłodny.

– Potrzebuję kilku dni dla siebie. Zatrzymam się u ciebie, dobrze?

– No... dobrze. Tylko nie licz, że się wtrącę. To wasze bagno.

Nie odpowiedziałam. Tego wieczoru Maria zadzwoniła.

– Julia, błagam, porozmawiajmy.

– Nie dziś, mamo. I nie jutro.

– Ale...

Nie wiem, kiedy. Może wcale – odpowiedziałam, zanim się rozłączyłam.

Spojrzałam na Klarę śpiącą obok mnie na kanapie. Miała spokojną twarz, ale ja wiedziałam, że nasz świat już nigdy nie będzie taki sam.

Na zgliszczach rodziny

Siedziałam przy kuchennym stole w wynajętym mieszkaniu, do którego wprowadziłam się dwa tygodnie temu. Bez zdjęć, bez wspomnień, z tylko kilkoma walizkami i łóżeczkiem Klary. Cisza w tym mieszkaniu była inna niż ta poprzednia – chłodniejsza, samotna, ale pozbawiona gęstości kłamstw.

Czasem myślałam o Michale. Czy tęsknił? Czy miał do mnie żal, że nie potrafiłam udawać dalej? Nie odzywał się. Nie prosił, nie dzwonił. Edward? Nie chcę nawet wiedzieć, co mówił na całą sytuację. Matka dzwoniła jeszcze trzy razy, zostawiała wiadomości – długie, pełne westchnień i przeprosin, i tej dziwnej nuty: „Zrozum mnie, córeczko”. Ale ja nie chciałam rozumieć. Nie teraz.

Myślę dużo o tym, co to znaczy „rodzina”. Czy to więzy krwi? Czy lojalność? Czy może tylko jakaś umowa, którą zrywamy, gdy staje się niewygodna? Wiem tylko jedno – nie ufam już nikomu. Zostałam sama z córką, z poczuciem, że coś we mnie pękło na zawsze. Coś, czego już nie da się złożyć.

Może kiedyś, za kilka lat, spotkamy się przy kawie. Może powiem „mamo” bez goryczy. Może Michał i ja spojrzymy na siebie jak kiedyś. Może. Ale dzisiaj? Dzisiaj chcę tylko świętego spokoju. I ciszy, w której nikt nie ukrywa zdrady.

Julia, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama